SPIS ZABOBONÓW POLSKICH INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
! Str. 14-15 http://www.faktyimity.pl
Nr 48 (560) 2 GRUDNIA 2010 r. Cena 3,90 zł (w tym 7% VAT)
Papieża Benedykta XVI mało obchodzą całe połacie Afryki wyludniane przez AIDS; nie zaprząta swojej siwej głowy myślami o dzieciach głodnych ani tych, których ciała służą za przedmiot księżowskich zboczonych rozkoszy; papieżowi obca jest empatia wobec targanych kataklizmami biednych krajów; nie zajmuje go narastający problem prostytucji… A nie! Prostytucja, zwłaszcza męska, interesuje Benedykta z jakiegoś powodu szczególnie. Dla niej, a nie dla światowego problemu HIV, gotów jest złagodzić bezwzględny zakaz stosowania prezerwatyw! ! Str. 3
! Str. 3
! Str. 20
ISSN 1509-460X
3
! Str. 12-1
2
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Tygrysem Europy, rozsądnie rządzonym krajem, który rozwija się w oszałamiającym tempie, kwitnącą wyspą na morzu europejskiej bylejakości i beznadziei określa opiniotwórczy „Die Welt”... POLSKĘ! Jeden z największych niemieckich dzienników sugeruje nawet kanclerz Angeli Merkel, aby wzięła przykład z „Polski, która idzie, a raczej biegnie do przodu w siedmiomilowych butach”. Dla polepszenia humoru proponujemy przeczytać tego newsa ze trzy razy. Grudniowa wizyta prezydenta Rosji Miedwiediewa była głównym tematem posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego. W obradach na specjalne zaproszenie prezydenta Komorowskiego wziął udział – jako ekspert od stosunków polsko-rosyjskich – generał Wojciech Jaruzelski. I to jest właśnie normalność. Patrząc z uznaniem na świetny wynik wyborczy PSL, musimy jednak odnotować, że w wyścigu o fotel prezydenta Warszawy kandydatka Pawlaka Danuta Bodzek przegrała nawet z gamoniami i krasnoludkami Waldemara Fydrycha. Niestety, w całym kraju masa prawdziwych gamoni zdobyła stołki. Pisaliśmy przed tygodniem, że Anita i Edyta Zaboroś – bardziej znane jako „śpiewające aniołki Napieralskiego” – startują w wyborach z listy prawicowej Polski Patriotycznej w Warszawie. Panienki uzyskały ŁĄCZNIE 20 głosów! Chyba Polacy mają już dość bliźniąt. Natomiast na kandydatkę Katarzynę Szczołek, ps. Sara May, z listy „Nasze Miasto” – startującą (przynajmniej na plakatach) w bikini – zagłosowało 25 wyborców. To zrozumiałe. Gdyby tak Sobecka się rozebrała, to co innego. Różne jaja opisujemy w tej rubryce, ale żeby coś takiego... Żona ultraprawicowego dziennikarza Igora Jankego, Bogna, postanowiła kandydować do rady podwarszawskiego Konstancina. Tylko że pomyliły się jej okręgi wyborcze i swoją kampanię prowadziła całkiem gdzie indziej. Nawet bidulka sama na siebie zagłosować nie mogła, bo jej nazwisko widniało na liście innego osiedla. W rezultacie dostała 17 głosów! Powtarzamy: żona ultraprawicowego dziennikarza. To wiele tłumaczy... Powstający Klub Poselski „Polska jest najważniejsza” wystąpił z postulatem: cofnąć dotacje budżetowe dla partii politycznych. To nie atak na PO, SLD czy PSL, które nie opuszczają telewizji i dadzą sobie medialnie radę, ale na Jarosława K., którego wizerunek partii bez pudru dotacji pokaże trupie oblicze. Rozpad PiS-u wieszczyliśmy już w roku 2005, gdy święcił triumfy. Trzeba nas było uważnie czytać, panie Kaczyński! Kaczor ustami swojego przydupasa Zielińskiego oświadczył, że „osoby, które odeszły z PiS, powinny honorowo złożyć mandaty poselskie”. Skoro tak, to PiS powinien równie honorowo poprosić ministra finansów o zmniejszenie dotacji proporcjonalnie do liczby PiS-owskich secesjonistów. Ale honor kończy się w tym miejscu, w którym zaczynają się pieniądze. Polscy prokuratorzy wojskowi potwierdzili nasze doniesienia sprzed kilku tygodni („FiM” 44/2010 – relacja dotycząca zawartości tajnego raportu MAK) o tym, że generał Błasik nie pilotował osobiście samolotu prezydenckiego 10 kwietnia br. Jedynym niezależnym dziennikiem w Polsce jest „Nasz Dziennik” – oświadczył Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla... „Naszego Dziennika”. A który tygodnik uważa prezes za prawdziwie niezależny? Z pewnością dowiemy się tego, gdy szef PiS udzieli wywiadu „Gazecie Polskiej”. „Jarosław Kaczyński jest jak król Łokietek. Żyje po to, by przechować te wszystkie wartości, które posłużą do zrekonstruowania Królestwa Wolnych Polaków” – powiedział w wywiadzie dla „Newsweeka” Jarosław Marek Rymkiewicz – z zawodu poeta (mocno były). Trudno się z nim nie zgodzić – posada kierownika muzeum jest wprost wymarzona dla Jarka. Nie milknie wrzawa wokół wypowiedzi Benedykta XVI, że używanie prezerwatyw w pewnych okolicznościach może być dopuszczalne (czytaj więcej na str. 3). To być może przełom! – zachwycają się komentatorzy. – To jest grzech ciężki, także w małżeństwie! – krzyczy fanatyczny katolik Tomasz Terlikowski, który wypowiedzią papieża jest oburzony i uznaje ją za bardzo szkodliwą dla Kościoła. No to sobie B16 u naczelnego „Frondy” nagrabił. Tylko patrzeć nowego konklawe. Australia. W Cammeray Public School w Sydney ustalono, że aby nie ranić uczuć niechrześcijańskiej populacji uczniów, podczas szkolnego koncertu bożonarodzeniowego uczniowie mają w miejsce pieśni religijnych śpiewać utwory Abby. Gdyby podobny przepis ogłoszono w Polsce, to jak kraj długi i szeroki szkolne chóry zawodziłyby: „Abba-Ojcze! Abba-Ojcze!”. Plakaty, billboardy, a nawet spoty w TV z ultrasonograficznymi zdjęciami płodu zaleją lada dzień Wyspy Brytyjskie. To nowa antyaborcyjna i antyprezerwatywowa akcja organizacji Pro-life. Niby nic nadzwyczajnego, tyle że embrion ma nad główką aureolę i napis: „On jest w drodze”. Ergo: jedna gumka więcej, jednego świętego mniej? Sąd Najwyższy Kanady może wkrótce zezwolić mężczyznom na... poligamię. Wprawdzie wyrok dotyczyć ma bezpośrednio niewielkiej społeczności mormońskiej, ale według kanadyjskiego prawa, musi w równym stopniu obejmować wszystkich Kanadyjczyków. Ci podobno są w euforii. Z czego się cieszą?! Kilka żon to kilka teściowych...
Banialuki o, co skłoniło mnie do zrzucenia sutanny i co dziś mierzi mnie najbardziej w Kościele rzymskokatolickim, to jego organiczna wręcz skłonność do kłamstwa i obłudy. Widać to wyraźnie nie tylko w całej historii Krk (powodem powstania państwa kościelnego było oszustwo, tj. rzekoma donacja Konstantyna), ale też w katolickiej teologii, gdzie poszczególne dogmaty zawierają odnośniki do fragmentów Biblii, których wymowa jest zupełnie inna, niż stanowi to dogmat. Tak jest m.in. w przypadku przykazań (jedno usunięte, inne dodane), tzw. prymatu Piotra (sfałszowany fragment Ewangelii), chrztu, eucharystii, kapłaństwa, czyśćca itd., co metodycznie prostują Kościoły ewangeliczne. Biblia została przez papieży naciągnięta na potrzeby Kościoła głównie po to, aby zwiększyć władzę i dochody kleru. I tak na przykład chrzest dzieci przymnaża miernych, ale wiernych; wymyślenie czyśćca przynosi od wieków góry pieniędzy w postaci ofiar za msze o zbawienie „dusz w czyśćcu cierpiących”; wyrzucenie 2 przykazania dotyczącego zakazu czczenia obrazów rozwinęło ich kult – powstały sanktuaria, czyli fabryki mamony, natomiast prymat Piotra, eucharystia i kapłaństwo mają służyć panowaniu kasty kapłanów nad wiernymi. Gwoli przypomnienia: według Biblii, chrzest można przyjmować po tym, jak uwierzy się w posłannictwo Jezusa – niemowląt to raczej nie dotyczy; eucharystia, czyli przeistoczenie, jest oszustwem, ponieważ w Ewangeliach mówi się wyłącznie o łamaniu chleba, natomiast idea powtarzalnego ofiarowania Jezusa na ołtarzach to dla prawdziwych chrześcijan bluźnierstwo, gdyż ofiara Jezusa na krzyżu była „jedyna” i „doskonała”. W Nowym Testamencie wyraźnie też mówi się o „powszechnym kapłaństwie” wszystkich wierzących. O tych i setkach innych kłamstw Kościoła papieskiego pisze co tydzień na łamach „FiM” Bolesław Parma. Kłamstwo wrosło w życie tej instytucji. Hierarchowie robią nawet wrażenie, jakby święcie wierzyli w opowiadane przez siebie banialuki. Pisałem już kiedyś o biskupie Andrzejewskim z Włocławka, który w przemówieniu do kleryków wprost zachęcał nas, abyśmy jako kapłani kłamali dla dobra Kościoła. W tym kontekście ukrywanie księży pedofilów przez biskupów jest zupełnie zrozumiałe. Co tydzień czytam (i omawiam w Radiu „FiM”) prasę katolicką, w której aż roi się od kłamstw, przeinaczeń i przemilczeń. Na przykład w ostatnim wywiadzie dla „Niedzieli” bp Budzik, sekretarz generalny Episkopatu Polski, kłamie, że sławny Marek Piotrowski, zatrzymany przez CBA, jest „człowiekiem działającym poza Komisją Majątkową”; że „wszystko, co Kościół posiada, służy ludziom” (zapraszam do pałacu biskupa Budzika!), a Kościół nie jest uprzywilejowany w odzyskiwaniu dóbr. Na pytanie o podatek kościelny biskup odpowiada, że naruszałoby to wolność człowieka, więc lepszy byłby dobrowolny odpis od podatku. Łaskawca! Przemilczał tylko, że gdyby wprowadzono podatek, to wzorem innych państw księża nie mogliby kasować za swoje usługi, a odpis podatkowy będzie tylko kolejnym źródłem dochodu Krk. Na pytanie, czy Kościół w Polsce jest dziś bogaty, odpowiada: „Kościół jest bogaty, bo posiada prawdziwe skarby – dobra duchowe: sakramenty święte, przepływ życiodajnej łaski, wiarę i miłość, które głosi i o których daje świadectwo.
T
Kościół w Polsce ma bogatą przeszłość...”. O tak, nawet bardzo bogatą! Gdyby nie on, prawdopodobnie nie byłoby zaborów. Faryzeusze mogliby terminować u bp. Budzika. W najnowszym „Gościu Niedzielnym”, w wielkim artykule pt. „Kasty na emeryturach”, pomstują, że „chyba mamy za dużo pieniędzy, skoro stać nas na dopłacanie tak dużych kwot do emerytur uprzywilejowanych grup. Dzisiaj cały system przypomina społeczeństwo kastowe, w którym jedni pracują na innych”. Zdaniem księży redaktorów, górnicy, rolnicy i mundurowi pasożytują na reszcie społeczeństwa. Tymczasem... zapomnieli o sobie! O tym, że od 21 lat Polacy poprzez Fundusz Kościelny opłacają emerytury misjonarzy, zakonników i zakonnic w 100 procentach oraz dopłacają 80 procent do emerytur 24 tysięcy księży diecezjalnych. Media kościelne biją też na alarm, bo w przypadku refundowania in vitro państwo może rocznie wydawać na ten cel od 100 do 400 milionów złotych. Przypomnijmy: wydawać na zrealizowanie jednego z największych pragnień człowieka, jakim jest urodzenie i wychowanie swojego dziecka. Ale przekazywanie rocznie 5 miliardów z instytucji państwowych i co najmniej tyle samo od samorządów na zbytki Kościoła watykańskiego – to jest OK!!! Przy okazji tego alarmowania i straszenia in vitro w „GN” mamy piękny przykład pokrętnej antycypacji: „W przyszłości powstanie specjalny rodzaj usług dla bardzo bogatych ludzi, których będzie stać, żeby zaprogramować swoje dzieci pod względem odporności na choroby, zdolności, długości życia”. „GN” już „wie”, że będzie to tylko dla bogatych. A przecież taką możliwość może (łącznie z in vitro) refinansować państwo. Czyż nie byłoby to piękne, mieć zdrowe, zdolne i długowieczne dzieci? Oszukiwania i ogłupiania nauczyły się od kleru jego świeckie pachołki. Na przykład Jan Maria Jackowski w „Niedzieli” pisze, że „państwo stymuluje patologię”, bo gminy od 4 listopada mają obowiązek zapewniać zastępcze lokum dewiantom, którzy maltretują domowników: „(...) jeśli ktoś chce sobie poprawić sytuację mieszkaniową na koszt całego społeczeństwa, może to osiągnąć przez przemoc”. Najwidoczniej Jackowski chce powrotu niedawnej praktyki przesiedlania ofiar przemocy, głównie matek z dziećmi, podczas gdy dewiant zostawał sam w rodzinnym domu. Ponadto narzeka on, że mamy w Polsce „system podatkowy preferujący rozwody i samotnych rodziców”, gdyż państwo wspomaga zasiłkiem kobiety samotnie wychowujące dzieci. A nie powinno?! Tak wierni uczą się od swoich „przewodników duchowych” kłamstw, pokrętnego rozumowania i pokrętnej retoryki. Widać to zwłaszcza u polityków PiS, którzy kłamią do kamer bez mrugnięcia okiem, kiedy w grę wchodzi obrona dobrego imienia ich partii czy kolegi. A nade wszystko wodza, na którego przykładzie widać dokładnie, że kłamstwo ma krótkie nogi. JONASZ
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r. rzez cały weekend uważnie śledziliśmy poczynania kandydatów na wybrańców narodu i działania wspierających ich duchownych, którzy jazgotem swoich kazań zagłuszali wyborczą ciszę. Oto niektórzy z nich... I tym razem toruński radiowiec nie zawiódł nadziei przyjaciół z PiS. Wśród namaszczonych przez redemptorystę na falach Radyja w miniony weekend znaleźli się m.in.: Jacek Cieślikowski, asystent Jarosława Kaczyńskiego, kandydat do rady Warszawy, Bogna Bender-Motyka startująca do sejmiku lubelskiego z ramienia PiS, Krzysztof Skibnicki – kaczy kandydat na bydgoskiego radnego, Zenon Lenart z PiS, walczący o miejsce w sejmiku podkarpackim, i Przemysław Przybylski. Jednak na samej werbalnej agitacji politycy i duchowni nie poprzestali. W Inowrocławiu przed kościołem Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny ministranci w dzień wyborów rozdawali ulotki reklamujące pewną instytucję charytatywną. To niewątpliwie szczytny cel, tylko... Tylko że jakimś sposobem na ulotkach (poza numerami alarmowymi i kontaktowymi) widniało nazwisko szefa tej organizacji, który całkiem przypadkowo kandydował do rady miejskiej. Do głosowania na tego akurat kandydata namawiał wiernych urzędujący w tym kościele ksiądz. Duchowny zaprzecza i dodaje, że ulotki, owszem, były, ale wcale ich nie rozdawano, tylko spokojnie leżały sobie w budynku kościoła, bo ktoś – zupełnie nie wiadomo kto – kilka dni temu tam je
P
Kruchtowa cisza
Głosowanie po polsku położył. Odetchnęliśmy z ulgą, bo sprawę wyjaśnił w końcu Urząd Miasta Inowrocławia: „Informacje o rzekomym złamaniu ciszy wyborczej są nieprawdziwe i nie znajdują potwierdzenia”. Uff! Na szczęście jest Urząd Miasta, który pełni rolę rzecznika prasowego księdza. W tym samym Inowrocławiu, w kościele Świętej Królowej Jadwigi, reklama kandydatów PSL do wyborów samorządowych wabiła elektorat i agitowała przez cały okres ciszy wyborczej. W miejscowości Rytro (woj. małopolskie) wójt gminy Władysław
ielce czcigodni biskupi, drodzy księża, bezgranicznie oddani wierni Kościoła rzymskokatolickiego – wasz umiłowany „Ojciec Święty” zrobił z was wszystkich idiotów. Kolejny już raz. Prezerwatywy stanowią jedną z form antykoncepcji i odkąd je wynaleziono, były zajadle zwalczane przez Kościół rzymskokatolicki, który stosowanie ich zawsze uważał za grzech. Kategoryczny i bezapelacyjny sprzeciw wobec antykoncepcji jest bowiem częścią antyseksualnych obsesji Kościoła, który potępia całą ludzką aktywność płciową, o ile nie odbywa się ona w ramach sakramentalnego małżeństwa i bez jakichkolwiek zabezpieczeń. Ale i to może nie wystarczyć do uniknięcia „grzechu”. Przy stosunku seksualnym potrzebna jest jeszcze właściwa intencja, a jedyna dopuszczalna to bycie „otwartym na przyjęcie życia”. Nawet wówczas, gdy z rozmysłem wybiera się seks w dni niepłodne kobiety. No i żadnych stosunków przerywanych ani masturbacji, ma się rozumieć! Tę absurdalną doktrynę seksualną Kościół zawsze traktował jako jedyną możliwą do zaakceptowania i wieczną, a w głoszenie jej angażował cały swój autorytet (Kościół wierzy, że ciągle go posiada). Nawet wtedy, gdy narażał się na śmieszność i powszechne potępienie. Na przykład odmawiał katolickim małżonkom prawa do prezerwatywy, chociaż
W
GORĄCE TEMATY
Fot. A.K.
Wnętrzak nie przez wszystkich jest lubiany, a jego reelekcyjne zapędy i marzenia o dalszym rządzeniu doprowadziły niektórych do wściekłości. Ambitny samorządowiec zrozumiał, że sam walki o najwyższy gminny fotel nie wygra, bo nie ma wuja, więc pobiegł do zaprzyjaźnionego plebana z błaganiem o ratunek i odsiecz w nadciągającej katastrofie. Duchowny porachował, że agitacja na rzecz Wnętrzaka może mu się opłacić, więc podczas niedzielnych mszy (21 listopada) grzmiał z ambony o niesprawiedliwej nagonce na obecnego wójta. Pomogło!
jedno z nich chorowało na HIV, albo zwalczał gumki w obliczu światowej epidemii AIDS. Katoliccy spece od seksu głosili także, że kondomy są nie tylko niemoralne, ale również nieskuteczne – przez rzekome pory wirusy HIV miały przenikać i hasać niczym narciarze między słupkami slalomu giganta.
W miejscowości Gródek (woj. dolnośląskie) Witold Krochmal – burmistrz gminy Wołów – wytapetował swoimi plakatami... lokal wyborczy. Na szczęście i tak nie wygrał. W gminie Lubiszyn w czasie ciszy wyborczej jeździła po gminie biała furgonetka zapakowana po dach skrzynkami z wódką. Kierowca oferował flachę za oddanie głosu na konkretnych kandydatów, w tym na pretendenta do wójtowej buławy. Wiedzieli o tym wszyscy, ale nikt nie chciał zgłosić sprawy na policję. Ot, swojskie klimaty. Dopiero dzięki lokalnym mediom zatrzymano
dopuszczalne „w konkretnych, pojedynczych przypadkach”. Jako przykład papież podaje zagrożenie zarażeniem wirusem HIV przez mężczyzn uprawiających prostytucję. Używanie gumki może być dla nich krokiem w kierunku „bardziej ludzkiej seksualności”. Okazuje się nagle, że to, co nie jest moralne dla
Święcenie kondomów W tym totalnym sprzeciwie wobec kondomów – sprzeciwie, który za nic miał logikę, dane naukowe oraz zdrowy rozsądek – zaczęły się jednak pojawiać pewne rysy. Coraz większa liczba publicystów katolickich, a nawet biskupów sugerowała, żeby jednak spuścić nieco z tonu i zezwolić na prezerwatywy, zwłaszcza wobec katastrofy AIDS. Wobec braku oficjalnych potępień dla takich sugestii wnioskowaliśmy, że szykuje się poważna zmiana w doktrynie katolickiej. No i w miniony weekend ona de facto nastąpiła, choć ogłoszono ją w sposób pełen hipokryzji, tak zresztą typowy dla Kościoła. Pomiędzy wierszami najnowszej książki Benedykta znajdziemy nieoczekiwane stwierdzenie, że używanie prezerwatywy jest
katolickich małżonków, może się okazać przyzwoite dla męskich prostytutek! Ale to nie wszystko – papież przyznaje pośrednio, że kondomy są skuteczne w walce z AIDS, a więc owe mityczne pory w lateksie nagle znikły. Ojciec Święty oczywiście nadal zapewnia, że prezerwatywy są niemoralne, ale przełom w nauczaniu jest oczywisty, o czym wspomina, zaprzeczając jednocześnie (tradycja obłudy zobowiązuje!), nawet rzecznik prasowy Watykanu. Częściowe zniesienie anatemy z kondomów jest nie mniej żałosne, jak ich dotychczasowe totalne potępianie. Ileż to środków i sił włożył Kościół w uzasadnianie ich zwalczania, iluż ludzi przez to zachorowało, ilu umarło, ile nieszczęść powstało w wyniku
3
10 osób podejrzanych o korupcję wyborczą. Kandydat na wójta również trafił w ręce policji. Co z tego, skoro dzięki gorzale dostał się do drugiej tury wyborów i teraz policja zastanawia się nad przeprosinami... Wspaniałą koncepcją okazało się zamienianie kościelnych budynków na lokale wyborcze. Duchowni doskonale wiedzą, że pod ich czujnym okiem bogobojni parafianie nie sprzeciwią się „boskiej woli”. Ludzie oddawali głosy w takich miejscach jak plebania przy parafii w Pieniążkowicach, parafia pw. Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Kutnie, kościół pw. św. Urszuli Ledóchowskiej w Lublinie, dom parafialny w Rusocicach itd. Takich parafialno-wyborczych lokali jest od lat w całym kraju dużo więcej (podobno około setki) i w ani jednym przypadku nie było tak, że w konkretnej miejscowości zabrakło cywilnego lokalu, który dałby się zaadaptować na wyborczy. Po prostu KTOŚ proponował plebanię, a KTOŚ inny nie śmiał odmówić. Lub miał interes, aby taki pomysł lansować. Za corpus delicti takiego stanu rzeczy niechaj posłuży przypadek lokalu wyborczego we Wrocławiu, który do tej pory tradycyjnie mieścił się w budynku Domu Kultury przy ul. Działkowej, wyposażonym w podjazd dla niepełnosprawnych. Jakież było zdziwienie wyborców, gdy 21 listopada kazano im drałować do Ośrodka Kultury Katolickiej Rotunda pw. św. Franciszka, przy ul. Borowskiej. W Urzędzie Miasta nikt nie chce się przyznać do tego, kto był pomysłodawcą zmiany lokalu. ARIEL KOWALCZYK
niechcianych ciąż? Papież nigdy nie weźmie odpowiedzialności za to zło, to pewne. Ani za to, że za pomocą zmiany doktryny zrobił idiotów z duchownych i katechetów, którzy dwoili się i troili przez dziesięciolecia, aby bezwzględny zakaz prezerwatyw uzasadnić. No i za wszystkich tych wiernych, którzy traktowali poważnie Watykan. Kościół po raz kolejny idzie znaną już dobrze drogą: najpierw głosi jakąś absurdalną tezę do upadłego, a kiedy wszyscy są już przeciwko takiej nauce – powoli milknie, następnie cichcem zmienia doktrynę, a potem udaje, że nowa wersja nauczania jest jego „odwieczną nauką”. Tak było z potępianiem demokracji, wolności sumienia, systemu kopernikańskiego i wielu innych kwestii, z których Watykan chyłkiem się wycofał. Tak wygląda święta, niezmienna wiara Kościoła, jego nieomylność oraz nienaruszalny autorytet moralnych liderów. Kto jest frajerem, niech nadal wierzy i ufa papieżom, samozwańczym „ojcom świętym”. Zastanawia nas jeszcze jedno – czy to wyjątkowe zatroskanie Benedykta o zdrowie i dusze akurat męskich prostytutek nie wynika przypadkiem z faktu, że pracownicy Watykanu często z ich usług korzystają, o czym szeroko donosiła w tym roku włoska prasa? Prawdę mówi przysłowie, że bliższa koszula ciału... MAREK KRAK
4
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Baba babie wilkiem Dla pań inna kobieta zawsze będzie konkurentką. A nic tak nie denerwuje jak sukcesy najlepszych przyjaciółek. Jak udowodnili zachodni specjaliści, panie nie lubią nawet kupować w sklepach, gdzie sprzedawczyni jest ładniejsza od nich. Wynika to z prostej bardzo zależności: za każdym razem, gdy w zasięgu wzroku pojawia się ładniejsza „rywalka”, u większości kobiet pojawia się poczucie zagrożenia. Z innych sondaży wyniknęły jeszcze bardziej niepokojące wnioski: około 50 procent pań uznało, że kobieta ofiara gwałtu jest sama sobie winna – bo była kuso ubrana, bo flirtowała, bo zgodziła się pojechać do domu z nowo poznanym mężczyzną itp. Płeć męska okazała się bardziej wyrozumiała... Według statystyk, Polacy są narodem wyjątkowo zazdrosnym. Potwierdzeniem tej teorii są plotkarskie piśmidła, które żyją z tego, że czytelniczkom frustratkom pokazują, iż ta piękna wcale nie jest piękna, tylko dobrze umalowana, a na dodatek – mąż ją zdradza, dzieci piją, a pies obsikuje nie to co trzeba.
Do zazdrości o partnera i „lepsze” z jakiegoś powodu przedstawicielki tej samej płci przyznaje się ponad 90 proc. Polek. I coraz więcej z nich ma problem z panowaniem nad emocjami. Na szczęście ruszyła samopomoc babska zainicjowana przez kulturoznawcę Agnieszkę Zydroń, szczególnie zainteresowaną sytuacją współczesnych kobiet. „Zazdrość kobieca” to wydany właśnie poradnik napisany z myślą o płci nadobnej. Jego założeniem jest walka z destrukcyjną zazdrością oraz rozmnożenie
edną z przyczyn słynnego w Europie polskiego konserwatyzmu jest prozaiczny problem mieszkaniowy. Ten, kto musi mieszkać u teściów, nie będzie pyskował w sprawach światopoglądowych, a i na mszę pójdzie choćby z zaciśniętymi zębami. Znane Fredrowskie powiedzenie: „Wolnoć, Tomku, w swoim domku” ma swój rewers – bez własnego „domku”, czyli po prostu mieszkania, nasza wolność jest co najmniej dyskusyjna, a często wręcz iluzoryczna. Tym bardziej że u nas funkcjonuje model społeczeństwa autorytarnego i warunki w rodzinie dyktuje ten, kto ma kasę, a więc i mieszkanie. Tak się składa, że Polacy mają najmniej mieszkań w całej wspólnocie – u nas na jeden statystyczny lokal przypadają 3 osoby, w Unii – najczęściej mniej więcej 2. Lepiej niż w Polsce z podażą lokali mieszkaniowych jest nawet w Rumunii i Bułgarii, a na domiar złego nasze mieszkania należą do najciaśniejszych. Problem ma oczywiście swoją długą historię. Jeszcze przed wojną znaczna część Polaków, zwłaszcza w środkowej i wschodniej części kraju, mieszkała w nędznych domkach wiejskich, bez łazienek, wody i kanalizacji, często w jedno- lub dwuizbowych, które powierzchnią przypominały dzisiejsze szopy na narzędzia lub garaże. W PRL-u zrobiono wiele, aby to zmienić. Wybudowano imponującą ilość mieszkań (rocznie nawet trzykrotnie więcej niż w III RP), ale to wszystko było o wiele za mało wobec faktu, że w latach 1944–1989 liczba ludności w Polsce wzrosła niemal o 50 procent! Od 20 lat – mimo że mamy konstytucyjną gwarancję rozwiązywania problemów mieszkaniowych (art. 75 Konstytucji RP mówi: „Władze publiczne prowadzą politykę sprzyjającą zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych obywateli, w szczególności przeciwdziałają bezdomności
J
pozytywnych emocji w kontaktach między kobietami. Panie potrafią być zazdrosne o sukcesy przyjaciółek, sióstr, kuzynek; żyją w ciągłym zagrożeniu, bo zawsze trafi się lepsza. Marnują życie na śledzenie poczynań innych kobiet, porównywanie i obmawianie potencjalnych rywalek. Natura stworzyła nas jako najpiękniejsze księżniczki, które z założenia czują się jedyne i wyjątkowe – twierdzi autorka. Kiedy w okolicy pojawia się jeszcze lepsza, ładniejsza, mądrzejsza i lepiej wykształcona, należy jak najskuteczniej obniżyć jej wartość, obgadać i odsunąć z zasięgu wzroku innych. Problem polega na tym, że – mimo najszczerszych chęci – nie jesteśmy w stanie wyeliminować nawet z najbliższego otoczenia wszystkich interesujących kobiet. Lepiej będzie zmierzyć się z zaniżonym poczuciem własnej wartości, chociaż... kobieta działająca pod wpływem emocji szybciej oczerni „przeciwnika”, niż popracuje nad sobą, bo wiadomo, że tak łatwiej. Lepiej zadać sobie pytania: co tak naprawdę denerwuje mnie u osób, które obgaduję, po czym rywalizację przełożyć na motywację. JUSTYNA CIEŚLAK
i wspierają rozwój budownictwa socjalnego”) – sytuacja mieszkaniowa osób zarabiających poniżej średniej (czyli większości ludzi, których nie stać na jakikolwiek kredyt hipoteczny) jest dramatyczna. Rocznie buduje się w Polsce ledwie 3 tysiące (sic!) mieszkań komunalnych, co chyba nawet nie zastępuje tej liczby lokali, które są wyłączane z eksploatacji – na przykład z powodu rozpadu budynków. Zamiast rozwiązywać problemy mieszkańców, doprowadzono więc do żałosnego regresu, i to wtedy, gdy mamy niby wzrost gospodarczy. Nie ma nowoczesnego kraju, w którym państwo nie wspierałoby budownictwa socjalnego na wielką skalę. Nie tylko dlatego, że to jest rzecz po prostu tak fundamentalna jak szklanka mleka dla dziecka, ale także dlatego, że budując mieszkania, rozładowuje się jeszcze jeden istotny problem – bezrobocie. I nie musi być tak, że mieszkanie komunalne jest prezentem od miasta dla jakieś rodziny na całe życie, a czasem także na życie przyszłych pokoleń. Można to zorganizować inaczej – na przykład uzależnić wysokość czynszu w takich lokalach od wysokości dochodów. Jeśli rodzina zacznie lepiej zarabiać, to czynsz wzrośnie tak bardzo, że będzie się jej opłacało wziąć kredyt na mieszkanie i zwolnić lokal komunalny dla kogoś bardziej potrzebującego. Można także w ogóle nie budować mieszkań bezpośrednio przez państwo, ale dopłacać potrzebującym do czynszów w lokalach wynajmowanych komercyjnie, a wówczas to sektor prywatny wybuduje dużo mieszkań do wynajęcia. Jest to sposób szybszy i początkowo przynajmniej tańszy niż mozolne wznoszenie osiedli socjalnych przez państwo i uciążliwe zarządzanie nimi. Na razie jednak nasi politycy mają na głowie inne problemy niż kwestie mieszkalnictwa. Te problemy to Smoleńsk, krzyże, Jarosław Kaczyński itp... ADAM CIOCH
Prowincjałki Od ponad roku policja poszukiwała 31-letniego Artura S. z okolic Częstochowy. Kiedy w końcu go dopadła, mężczyzna w ataku agresji pogryzł funkcjonariusza. Obecnie trwa dochodzenie, czy kąsacz był zdrowy. Jeśli nie, do listy jego wykroczeń dojdzie też narażenie policjanta na utratę życia lub zdrowia.
SZYBKI I WŚCIEKŁY
W Częstochowie zakończył się proces emerytowanego policjanta, instruktora nauki jazdy Arkadiusza C., który kierunek skrętu obrazował swoim kursantkom, ściskając ich prawą lub lewą pierś; proponował też seks. Molestowane w ten sposób kobiety zawlokły instruktora przed sąd. Dostał 1,5 roku więzienia w zawieszeniu. Do winy się nie przyznał, tłumacząc, że w ten sposób uskuteczniał jedynie „specyficzny sposób nauczania kobiet jazdy samochodem”.
JAZDA NA MAKSA
W Zielonej Górze w robotników drogowych wjechał mały fiat. Sprawcą wypadku, w wyniku którego jeden z pracujących mężczyzn stracił nogę, okazał się trzeźwy 81-latek.
ALLELUJA I...
Zamiast do komisji wyborczej, której miał być członkiem, 24-latek z Jastrzębia-Zdroju trafił do policyjnego aresztu. Wszystko przez 5,1 grama marihuany, którą przywiózł do kraju z Czech.
MĄŻ ZAUFANIA
W świętym Przemyślu będzie kasyno. Nie może się z tym faktem pogodzić lokalny PiS, który na swojej stronie internetowej przestrzega mieszkańców przed grożącym im z tego powodu ryzykiem zadłużania rodzin, zaniedbania dzieci, prostytucji, alkoholizmu, narkotyków...
DIABLI NADALI
W Chomiąży niedaleko Głubczyc ludzie bronią przed proboszczem stuletniego jesionu. Ksiądz chce wyciąć drzewo, bo ma dosyć sprzątania liści na terenie plebanii. Jesion stoi na sąsiedniej posesji i jej właścicielom w ogóle nie przeszkadza. Pleban uruchomił już nagonkę z ambony i straszy sądem.
W PIEŃ WYCIĘTY
32-letni Krzysztof P. podróżował pociągiem relacji Kołobrzeg–Kraków ze swoją dwuletnią córką. Co w tym nadzwyczajnego? Ano to, że tatuś był nie tylko kompletnie pijany, ale i kompletnie nagi.
NIE DBAĆ O BAGAŻ...
Związek zawodowy lekarzy z biłgorajskiego szpitala (zadłużonego na ponad 52 mln zł) w lokalnej gazecie poinformował o dramatycznej sytuacji placówki i potencjalnym zagrożeniu zdrowia i życia pacjentów. Obraziła się za taką otwartość nie tylko dyrekcja, ale i władze samorządowe. Zdesperowanym lekarzom grozi dyscyplinarne zwolnienie. Opracowała WZ
ŚCIŚLE JAWNE
RZECZY POSPOLITE
Wolność w domku
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE Naszym wrogiem nie jest obecnie tylko Platforma Obywatelska. Mamy wroga w postaci bardzo szerokiego frontu obejmującego tzw. grupę panowania. (Jarosław Kaczyński)
!!! Bardzo mi miło, jak mi mówią, że przez nas o 7 procent spadł wynik PiS. Zgadzam się, ze wyrzucenie Joanny Kluzik-Rostkowskiej i Elżbiety Jakubiak rozpoczęło tę lawinę. (poseł Paweł Poncyljusz)
!!! To szczyty kiczu! Trzeba to tępić niczym syfilis w dziewiętnastym wieku! Tak nam dopomóż Bóg – nawet katolicki! (Janusz Palikot o pomniku Chrystusa w Świebodzinie i sanktuarium w Licheniu)
!!! Wystarczy się rozejrzeć po Polsce! Tak brzydkie budynki jak współczesne kościoły trudno znaleźć – i w naszej historii, i w świecie. Kler jest pozbawiony gustu, szpetny i obleśny pod względem estetycznym (...). Rozpijaczony i bezkrytyczny polski kler niszczy polską kulturę. (jw.)
!!! Kto szkodzi Jarosławowi Kaczyńskiemu i PiS, ten szkodzi niepodległości Polski. (Jarosław Marek Rymkiewicz, poeta)
!!! Myślę, że Pan Jezus słów o nadstawianiu drugiego policzka nie mówił do bokserów. (Tomasz Adamek, bokser) Wybrali: JC, OH, AC
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
NA KLĘCZKACH
KOMU ROBIĄ DOBRZE? Prezydent podpisał (niestety!) idiotyczną nowelizację kodeksu pracy, która ustanawia nowy dzień wolny – 6 stycznia, kościelne Święto Trzech Króli. Nowe prawo jest tak sformułowane, że pracownicy nie będą już mogli odbierać wolnego dnia za święta przypadające w sobotę. Z tego powodu – mimo nowego święta – w sumie będą pracować dłużej. Rządząca prawica i PiS zrobiły tym sposobem dobrze jednocześnie dwóm wpływowym środowiskom lobbystycznym – Kościołowi i pracodawcom, a zaszkodziły pracującym Polakom. Związkowcy skierowali prawo do Trybunału Konstytucyjnego, ale znając panujące tam klerykalne nastroje, nie sądzimy, aby udało się nowelizację unieważnić. MaK
agencje towarzyskie. Sformułowania sugerujące, że ludzie zaniedbani społecznie są czymś w rodzaju śmieci, z których się „oczyszcza” kraj lub miasto, były dotąd zarezerwowane dla języka ugrupowań faszystowskich. PiS zaczął przecież swoją wielką karierę od słynnego „Spieprzaj, dziadu!”, więc tradycja zobowiązuje! MaK
KSIĄDZ HARCMISTRZ
WIEŚ ZAPŁACI...
KRUCJATA PRZECIW IN VITRO Rada Episkopatu ds. Rodziny ogłosiła mobilizację, na razie modlitewną, przeciwko in vitro. Akcja nosi nazwę „Nabożeństwo na rzecz życia” i polega na trzydniowych modłach w całej Polsce „za dzieci uśmiercone przed narodzeniem, nawrócenie aborterów (nie mylić z Aborygenami), deptanie godności ludzkiej przy sztucznym zapłodnieniu, zniszczenie wielu dzieci w stanie embrionalnym”. Ta sama komisja nazwała niedawno in vitro „selektywną aborcją”. Nas zdumiało sformułowanie „dzieci w stanie embrionalnym”. Czy to jest coś w rodzaju „człowieka w proszku”? MaK
BÓG OFIARĄ IN VITRO? Ponad 150 katechetów ze szkół ponadgimnazjalnych z diecezji płockiej wzięło udział w prelekcjach dotyczących in vitro. Wykłady prowadzili ks. dr Bogdan Czupryn, antropolog i filozof, oraz Hanna Duda, ordynator oddziału neonatologii w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Płocku. Obydwoje obsobaczali sztuczne zapłodnienie. „Czy Bóg bierze udział w in vitro? Byłby to paradoks, że Bóg uczestniczy w działaniach zabronionych przez Kościół. To człowiek stworzył in vitro i nadużywa wierności Boga. Bóg jest ofiarą, a nie współtwórcą” – powiedział ks. Czupryn. Kto wobec tego stwarza duszę dzieciom z in vitro...? ASz
Wspomnieliśmy („FiM” 47/2010), że 39-letni Józef B., niezwykle agresywny ksiądz z Knyszyna, nie zatrzymał się do policyjnej kontroli, uciekał swoim oplem, a potem pobił policjantów i groził zwolnieniem ich z pracy. Badanie krwi, na które duchowny, lokalny duszpasterz harcerzy i nauczyciel religii, został przymusowo dowieziony do szpitala, wykazało, że w księżowskich żyłach płynęło aż 1,65 promila alkoholu. Oprócz tego, że kierował po pijaku, usłyszał też zarzut naruszenia nietykalności cielesnej policjanta. Do winy – o dziwo – przyznał się. Kościelnym zwyczajem trafił na kilkumiesięczny urlop. WZ
BARANKI BOŻE W Poznaniu odbył się tradycyjny już Marsz Równości pod hasłem „Równe prawa to nie przywileje”. Równolegle szła kontrmanifestacja narodowców i szalikowców, którzy skandowali: „Jak złapiemy, połamiemy” oraz: „Raz sierpem, raz młotem tęczową hołotę”. Bojownicy Lecha Poznań próbowali też sforsować policyjną barierę, aby wprowadzić słowa w czyn. Rzecznik policji oświadczył, że „nie odnotowano żadnych incydentów”. Faktycznie, grożenie połamaniem kości to właściwie nie jest żadne wydarzenie. MaK
PROF. ANTYSEMITKA SPIEPRZAJCIE, ŚMIECI! Czesław Bielecki, kandydat PiS na prezydenta Warszawy, tuż przed wyborami zapowiedział „oczyszczanie enklaw starej zabudowy z marginesu społecznego”. Co ciekawe, Bielecki miał na myśli...
Powodem takiej decyzji jest polska narodowość „Żydówy”, czyli dr Marzeny Zawanowskiej. Śledczy tłumaczą, że w takim wypadku nie mogą zastosować art. 257 k.k., mówiącego o znieważeniu na tle narodowościowym. Gdyby dr Zawanowska rzeczywiście była Żydówką, sprawa wyglądałaby inaczej. Na szczęście rektora uczelni decyzja prokuratury nie wzrusza. Prof. Jedynak będzie nadal zawieszona w pełnieniu obowiązków, dopóki uczelniany rzecznik dyscyplinarny nie skończy wyjaśniać tej sprawy. ASz
Prof. Barbara Jedynak z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, która kilka tygodni temu zwróciła się przy studentach do swojej koleżanki słowami „Ty Żydówo”, może spać spokojnie. Lubelska Prokuratura nie będzie prowadzić w tej sprawie śledztwa.
W ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich „Odnowa i rozwój wsi” włodarze województwa świętokrzyskiego przekażą na zgłoszone projekty ponad 38 milionów zł! Sporo z tej puli trafi do tamtejszych parafii na „ochronę dziedzictwa kulturowego”. Przedstawiamy niektóre zwycięskie projekty znajdujące się na przyjętej już liście rankingowej. Najwięcej kasy otrzyma parafia św. Mikołaja w Szewnej. Na remont elewacji kościoła i terenu przykościelnego dostanie 470 tys. złotych. Do sanktuarium w Dzierzgowie na remont dachu i elewacji trafi 225 tys. zł. Następnie na remont zabytkowej architektury sakralnej w Pierzchnicy – 127 tys. zł, za odtworzenie alejek na zabytkowym cmentarzu w Chobrzanach województwo zapłaci 129 tys. zł, a kościół z Katuszowa na wsparcie remontu elewacji dostanie 101 tys. złotych. ASz
KATOSZPITALE Na co powinien liczyć pacjent przekraczający próg szpitala? Może na fachową opiekę medyczną? Decydenci z Łęcznej na Lubelszczyźnie uznali, że takiego luksusu nie da się pogodzić z chrześcijańskimi wartościami i postawili na miłosierdzie. Dlatego przy samym wejściu do lazaretu kazali zamontować figurę św. siostry Faustyny Kowalskiej, która w Kościele właśnie za miłosierdzie odpowiada. Natomiast kapelan szpitala we Włodawie (też Lubelszczyzna) uznał, że pacjenci szybciej wrócą do zdrowia, jeśli postraszy się ich trochę piekłem. Dlatego poobwieszał medyczne mury (nawet na oddziale dziecięcym) plakatami z informacją, jakim to strasznym grzechem jest noszenie pacyfki, krzyża Nerona i innych bałwochwalczych świństw. o.P.
SZPITALNE TRIDUUM W kaplicy Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie w dniach 25–27 listopada z inicjatywy szpitalnego
kapelana ks. Jacka Kaszyckiego zaplanowano dla pracowników publicznej służby zdrowia trzydniowe czuwanie modlitewne „w łączności z Ojcem Świętym Benedyktem XVI”. Program szpitalnego triduum „na rzecz życia” zapowiada się imponująco: „Dzień pierwszy jest ekspiacją za dzieci uśmiercone przed narodzeniem i modlitwą o nawrócenie aborterów – rodziców, którzy nie chcieli przyjąć nowego życia, lekarzy i pielęgniarki, dokonujących aborcji i osób namawiających do usunięcia dziecka (...). Dzień drugi to przebłaganie za grzechy in vitro: deptanie godności ludzkiej, selektywną aborcję, zniszczenie wielu dzieci w stanie embrionalnym, a także modlitwa za stosujących tę metodę. Będzie to także czas modlitwy wstawienniczej za małżeństwa, które borykają się z problemem niepłodności”. Modlitewną trzydniówkę dla medyków w rzeszowskim szpitalu uroczyście zakończy „dziękczynienie za dar życia” oraz homilia „Bogiem silne małżeństwa nie zabijają dzieci”. AK
POZWOLENIE NA ZABAWĘ Zabawa andrzejkowa zaplanowana przez Gminny Ośrodek Kultury w Starych Juchach na 27 listopada br. od godz. 19 do 3 rano zapowiadała się niczego sobie, bo organizatorzy zatroszczyli się o kościelną dyspensę dla jej uczestników. „W związku z tym, iż 28.11.2010 roku w Kościele katolickim rozpoczyna się adwent, dyrektor GOK-u zwróciła się do księdza proboszcza o udzielenie dyspensy dla uczestników zabawy andrzejkowej przedłużonej do godz. 3.00.” – informował na swojej stronie Urząd Gminy w Starych Juchach. Niestety, mimo obiecanej dyspensy, na udział w zabawie w cenie 50 zł i z własnym koszyczkiem jakoś zabrakło chętnych. W związku z tym GOK imprezę odwołał, w zamian zapraszając mieszkańców gminy na bezpłatną dyskotekę z didżejem. Skoro jednak na dyskotekę wstęp jest całkowicie za darmo, to już oczywiście bez dyspensy od proboszcza, czyli bawić się będzie można tylko od 19 do północy. AK
MSZA ZA FRANCO W Klebarku Wielkim odprawiana będzie msza za duszę generała
5
Franco, którą zamówiły Stowarzyszenie Święta Warmia oraz redakcja miesięcznika i portalu „Debata”. Na Warmii i Mazurach jest to już drugie rocznicowe nabożeństwo za hiszpańskiego zbrodniarza. Msza święta będzie odprawiona w rycie trydenckim. Bogdan Bachmura – prezes Świętej Warmii i wydawca „Debaty” – nie ma wątpliwości co do wielkości hiszpańskiego faszysty, którego uznaje za „największego polityka europejskiego XX wieku”. Pomysłodawca tej skandalicznej imprezy boleje nad tym, że Kościół w Hiszpanii nie czci już jak należy pamięci swojego opiekuna i sponsora. PPr
MORDERCZA KURIA? Ali Agca, niedoszły zabójca Jana Pawła II, zwykł co kilka lat sprzedawać mediom jakąś fantastyczną sensację na temat zamachu z 13 maja 1981 roku, a nowa sensacja przeważnie zaprzeczała starej. Tym razem opchnął prasie newsa o tym, że za wykonanym przez niego zamachem stała... Kuria Rzymska, a konkretnie... kardynał Casaroli. Wiadomość podchwycił prawicowy profesor Antoni Dudek z IPN, który stwierdził, że takiego biegu zdarzeń „nie można wykluczyć, bo Wojtyła naruszył pewną hierarchię i strukturę Kurii Rzymskiej”. Zatem nasze określenie „mafia watykańska” jest trafne! MaK
JAK UCIĄĆ RĘKĘ Jak uciąć prawidłowo rękę złodziejowi? Dzieci w Wielkiej Brytanii mogą się tego dowiedzieć w islamskich szkołach, które informują uczniów m.in. o „światowym żydowskim spisku”. Według BBC, szkoły prowadzone przez Arabsko-Saudyjskie Kluby Studenckie, do których w weekendy uczęszcza 5 tys. słuchaczy, kształcą także w zakresie zgodnego z wolą Bożą mordowania homoseksualistów (zaleca się 3 różne sposoby zabijania). Program nauki obejmuje dzieci w wieku od 6 do 18 lat. Zanim ze zgrozą pomyślimy o Brytyjczykach, przypomnijmy sobie, że prawie wszystkie polskie dzieci uczą się w szkołach publicznych (na lekcjach religii) o tym, że antykoncepcja jest niedopuszczalna, kobieta nie ma równych praw z mężczyznami, a homoseksualista to człowiek zdeprawowany i chory. PPr
6
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
TRYBUNA(Ł) LUDU
Krajobraz po bitwie Wyborcy po raz kolejny powiedzieli „nie” polityce miłości /nienawiści (niepotrzebne skreślić) uprawianej przez prezesa PiS. „Gdyby nie ta zaplanowana, perfidna, przeprowadzona z pełną premedytacją akcja, my byśmy te wybory wygrali. Ona była po to, żebyśmy ich nie wygrali. Gdyby nie ci ludzie, mielibyśmy zwycięstwo” – zawyrokował Jarosław Kaczyński, odnosząc się w ten sposób do tych, którzy w ostatnim czasie opuścili szeregi partii bądź zostali z niej wyrzuceni: ! Oj, Jarek, Jarek, znowu spisek! Chłopie, ty to się chyba nawet sam nie lubisz („mlody”); ! Po prostu Platforma wygrała przez nieporozumienie. Ot, i cała prawda („aqs”); ! Nauczmy się kochać posłów PiS. Tak szybko odchodzą („misia”); ! Nasz prezes jak prorok – już wcześniej wiedział, kto będzie winien, więc wyrzucił dywersantów („strateg”);
! Miałem to samo po spirytusie kupionym na bazarze („henio”). Wtórują prezesowi jego wierni jeszcze przyboczni. „Dziś trzeba stać przy Jarosławie Kaczyńskim” – zachęca Adam Hofman. Zaś według Mariusza Błaszczaka, PiS nie ma powodu do zmartwień, a to dlatego, że przewidywania były gorsze. „To dobry wynik, pozytywny trend” – przekonuje szef klubu PiS. On, podobnie jak Kaczyński, uważa, że największym przegranym tych wyborów jest Platforma: ! Jeśli wynik jest gorszy niż ostatnio, to trend jest rzeczywiście dobry („jolly”); ! Prezes powiedział: staliśmy nad przepaścią, a teraz uczyniliśmy wielki krok naprzód („Zenek”); ! Titanic też nie utonął, tylko wykonał głębokie kontrolowane zanurzenie („free”);
d stuleci andrzejkowe zabawy zwykły się Polakom kojarzyć z laniem wosku i różnego rodzaju wróżbami o charakterze matrymonialnym. Niewykluczone, że już wkrótce się to zmieni, bowiem od kilku lat Kościół katolicki usilnie pracuje nad wykorzenieniem lub zaanektowaniem tej tradycji – skądinąd sympatycznej, aczkolwiek o proweniencji zgoła niekatolickiej. Kościół czyni to, z jednej strony strasząc kijem, czyli groźbą szatańskiego opętania niechybnie mającego dopaść uczestników andrzejkowych wróżb, z drugiej – kusząc marchewką. Duchowni organizują na przykład andrzejkowe bale przebierańców i zachęcają do... przebierania się za księży. Oto oryginalna propozycja na tegoroczną andrzejkową imprezę (z mszą na otwarcie) zorganizowaną przez duszpasterstwo akademickie Redemptor z Wrocławia: „Czy marzyłeś(aś) w dzieciństwie, żeby zostać strażakiem, bizneswomen, lekarzem, artystą? A może szalonym artystą, nauczycielką, lub kucharką... A może księdzem? Zapewne tak było. W związku z tym mamy dla was jedyną okazję, aby wrócić do swoich marzeń (...). Będziemy bawić się w wybranych przez siebie strojach przy skocznych rytmach muzyki. Sami wybierzecie najlepszy strój wieczoru”. To jednak nic w porównaniu z kleryckimi andrzejkami urządzanymi w... seminariach duchownych. „Myli się ten, kto uważa, że w seminarium nie ma czasu na zabawę. Nie zgadł też ten, który sądził, że seminaryjne imprezy są dla „starszych panów” – czytamy w relacji z ubiegłorocznej imprezki andrzejkowej na stronie Wyższego Seminarium Duchownego Księży Michalitów w Krakowie. „Wszystko rozpoczęło się wczesnym wieczorem, w czwartek 26 XI około 20.00, kiedy po korytarzach naszego seminarium biegali jacyś inni, żeby nie powiedzieć dziwni ludzie. Mijałem piekarzy, doktorów, klaunów, bokserów, a udało mi się nawet spotkać kilka smerfów (...).
O
Ostatnią częścią programu był chrzest braci z I roku (...). Klerycy, którzy chcieli zostać przyjęci do naszego grona, musieli udowodnić swoje zdolności wokalne, taneczne i sportowe. O tym, czy dany współbrat został przyjęty, decydowali doradcy króla, czyli słoń, tygrys i małpki. Nagrodę za najlepszy strój wieczoru otrzymał kl. Cristiano, który przebrał się za klauna”. Nie mniejszy ubaw w seminarium michalitów urządzono w 2008 roku, kiedy to kleryków odwiedził „sam szef włoskiej mafii – »sławny Lu«, który dokonał inicjacji i uroczystego przyjęcia braci z I roku do naszej wspólnoty”. Natomiast Arcybiskupie Wyższe Seminarium Duchowne w Szczecinie, które w zeszłym roku, po latach przerwy, postanowiło w swych szacownych murach reaktywować tradycję organizowania andrzejek, śpieszy z następującym wyjaśnieniem dla wszystkich niezorientowanych w zwyczajach kleryckich: „To wyjątkowe wieczorne spotkanie nie ma nic wspólnego z laniem wosku, obierkami z jabłek czy ustawianiem butów. Seminaryjne andrzejki to czas zabawy i radości, specjalny wieczór, w którym można przedstawić na wesoło, niejako w krzywym zwierciadle, klerycką codzienność. Andrzejkową tradycję przywrócił rocznik drugi, który zabrał nas w podróż do... cyrku”. Hucznie rok temu bawiono się również w Prymasowskim Wyższym Seminarium Duchownym w Gnieźnie: „Właściwa odsłona andrzejek nastąpiła w czwartkowy wieczór 26 listopada. Wszyscy goście przybyli w niecodziennych strojach. Nie zabrakło Sióstr Elżbietanek i pracowników świeckich w zaskakujących kreacjach. Księża Profesorzy i Wychowawcy przebrali się za myśliwych, bracia diakoni za święte krowy i bizona, rok V za cukierki i czekoladę, bracia z roku III za goryli i małpę, rok II za czyżyki, a najmłodsi formacją alumni w wyjątkowo starannie przygotowanych strojach przyjaciół Kubusia Puchatka z Krzysiem na czele”. AK
Andrzejki duchowne
! Naród do wymiany! Nic nie rozumie i nie potrafi właściwie głosować („Jarek”); ! Żeby ten trend wam się zamienił w trąd („lekarz”); ! Życia zabraknie Jarkowi, żeby w tym trendzie dorwać się do władzy („lukasz”). A wieści ze świata? Benedykt XVI pokazał ludzką twarz... w prezerwatywie. Ale tylko na chwilę, bo Watykan szybko rozesłał dementi. W wywiadzie, którego fragment ukazał się w „L’Osservatore Romano”, papież wyraża się o gumkach tak: „Mogą występować pojedyncze usprawiedliwione przypadki użycia (...) i może to stanowić pierwszy krok w kierunku moralizacji, pierwszy odruch odpowiedzialności, by rozwinąć nową świadomość faktu, że nie wszystko wolno i że nie można robić wszystkiego, na co ma się ochotę. Jednakże nie jest to prawdziwy sposób pokonania infekcji HIV. Naprawdę konieczna jest humanizacja seksualności”. Ksiądz Federico Lombardi – rzecznik Watykanu
– oświadczył jednak, że słowa jego szefa na temat dopuszczalności prezerwatyw to nie żaden rewolucyjny przełom: ! W końcu owieczki zbaranieją („habemus_papam”); ! A podczas pielgrzymek? Czy to też szczególna sytuacja? („kristoforus”); ! A kogoś obchodzi jego stosunek do gumek? Nie chce mi się wierzyć, że tacy są („adam”); ! No to narobił fryc naszemu JPII koło pióra („uks”). Z kolei w Monachium pewien złodziej zapragnął sięgnąć do parafialnej skarbonki. Już był w ogródku, już witał się z gąską, gdy na głowę spadła mu figura świętego Antoniego. Są tacy, którzy dopatrują się w tym znaku od samego Boga. A inni? ! Postuluję postawienie olbrzymiej figury św. Antoniego w Ministerstwie Finansów („agent_tomek”); ! Gdzie był św. Antoni, jak PiS-owcy profanowali krzyż, się pytam („kermittt”); ! Pomyślcie, co by zostało z gościa, gdyby dostał naszym Jezusem ze Świebodzina („heretyk7”); ! Tyle Kościół nakradł i nic, żadnego cudu uschnięcia ręki... („anioł”); ! Zapomniał biedak, że to Kościołowi należy sie prawo okradania ludzi („rafik”). JULIA STACHURSKA
Niewola słowa Siedemnastoletni Damian Jaworski z Czarnego Dunajca na Podhalu zaangażował się w kampanię mającą na celu legalizację marihuany. Jego społeczne zaangażowanie, kontrowersyjne, ale legalne, zakończyło się dla niego dosyć smutno. Damian chciał u siebie w Zakopanem zorganizować Marsz Wolnych Konopi, jednak władze miasta nie wydały na niego zgody. Zamiast tego chłopak został... wyrzucony ze szkoły. Wojciech Strzelecki, dyrektor Salezjańskiego Liceum Ogólnokształcącego, do którego uczęszczał Damian, stwierdził: „Jesteśmy placówką katolicką i rzeczą oczywistą jest, iż uczniowie, którzy głoszą hasła legalizacji narkotyków, nie powinni mieć wśród nas miejsca”. Tę kuriozalną decyzję w pełni akceptują jego przełożeni prowincji salezjanów, którzy ustami swojego rzecznika stwierdzili, że „nie wyobrażają sobie, by inaczej zareagowała jakakolwiek szkoła w Polsce”. Rzecznik salezjanów Dariusz Bartoch twierdzi, że Damian wszedł w konflikt z prawem, bo polskie prawo narkotyków zakazuje, ale przecież mówienie o narkotykach nie jest równoznaczne z handlowaniem nimi.
Damian napisał skargę do Małopolskiego Kuratorium Oświaty, twierdząc, że tą decyzją złamano jego prawo do wolności poglądów. Jednak jak dotąd nie otrzymał żadnej odpowiedzi. W obronę licealisty zaangażowała się Helsińska Fundacja Praw Człowieka, tłumacząc, że Damian brał udział w legalnie działającym ruchu społecznym, jakim jest Inicjatywa Wolne Konopie, zwłaszcza że na temat legalizacji marihuany, która bardziej leczy, niż uzależnia (od 30 lat wolno ją sprzedawać w Holandii, a ostatnio np. w Czechach), toczy się debata w polskim Sejmie. Zdaniem Fundacji, decyzja dyrektora szkoły budzi wątpliwości z punktu widzenia konstytucyjnej zasady niedyskryminacji i wolności wyrażania swoich poglądów. Dyrektor szkoły, powołując się na jej katolicki statut, musi wziąć pod uwagę, że żaden statut nie może ograniczać praw gwarantowanych konstytucyjnie – mówi Dorota Pudzianowska z Fundacji. Damian zapowiedział, że będzie walczył o powrót do szkoły nawet w sądzie i bynajmniej nie chodzi tu o zwyczajne pieniactwo – katolicka szkoła, z której został wyrzucony, jest jedynym ogólniakiem w jego okolicy... PAWEŁ PETRYKA
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r. olicjanci zajmujący się rozpracowaniem stałych bywalców pedofilskich witryn internetowych namierzyli komputer w Oleśnie (woj. opolskie), z którego ściągano i rozsyłano do innych amatorów filmy z pornografią dziecięcą. Okazało się, że jego właścicielem i użytkownikiem jest 46-letni Waldemar B., zatrudniony na posadzie kościelnego w miejscowej parafii Bożego Ciała („FiM” 47/2010). 26 października funkcjonariusze zrobili nalot na mieszkanie pana Waldka i „w trakcie przeszukania ujawnili na dyskach twardych komputerów między innymi treści pornograficzne (kilkadziesiąt filmów) z udziałem osób nieletnich poniżej 15 roku życia”. Tak mówi oficjalny komunikat. Czy było tych filmów więcej, wykażą ekspertyzy, bowiem oprócz czterech komputerów (się powodzi kościelnym!) policjanci zabezpieczyli do dalszych badań kilkaset nośników informacji (płyty kompaktowe, karty pamięci, pendrive’y, twarde dyski). Prokuratura obeszła się z miłośnikiem dziecięcych wdzięków stosunkowo łagodnie: po przedstawieniu mu zarzutów (czyn zagrożony jest karą pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat) kościelny został zwolniony do domu, a jedyne zastosowane wobec niego środki zapobiegawcze to dozór policji i poręczenie majątkowe w wysokości 2 tys. zł. Powód? Choć parafia (ponad 12 tys. „dusz”) huczy od pogłosek o działającej w mieście siatce pedofilskiej, a policja apeluje
P
7
skąd, ale musiał być bardzo niepokojący, skoro biskup zdecydował się na radykalne decyzje personalne. Śledztwo jest w toku, więc wkrótce się przekonamy, z kim parafialny urzędnik utrzymywał pedofilskie konszachty, ale według naszego informatora już dzisiaj wiadomo, że Pod koniec sierpnia w oleskiej z dziećmi skupionymi w parafialnej w sprawę są zamieszani funkcjoparafii doszło do zaskakujących oazie. nariusze Kościoła katolickiego. zmian personalnych. Decyzją ordyWyraźnie w tym miejscu podByć może uzupełnią listę księży ogląnariusza opolskiego bp. Andrzeja kreślmy, że odnotowując te chadaczy, schwytanych w okresie ostatCzai dotychczasowy proboszcz ks. rakterystyczne – w kontekście wpadki nich 2, 3 lat… Lucjan G. został zdjęA są to: Krzyszty ze stanowiska i zesłatof Cz. (do chwiny do maleńkiej wsi K. li zatrzymania sę(ok. 1 tys. mieszkańdzia Lubelskiego ców), położonej na przeSądu Metropoliciwległym krańcu diecetalnego), Robert zji, a wikariusza ks. SeSz. (kapelan szpibastiana K. odsunięto tala w Koszaliod aktywnego duszpanie), Eligiusz D. sterstwa i skierowano (wikariusz z diedo pracy w archiwum cezji sandomierdiecezjalnym. skiej), Andrzej F. Degradacje były o tyi Andrzej Z. (odle dziwne, że: powiednio – „po! ks. Lucjan awanmoc duszpastersował do Olesna dopieska” oraz wikaro przed trzema laty, riusz z archidiecezaś w stosowanej przez Proboszcz (z lewej) na wieś, wikary do archiwum... zji krakowskiej), Kościół polityce kadroRyszard Ś. (franwej przesunięcie prociszkanin), Marek K. i Paweł K. Waldemara B., – wydarzenia, niboszcza na placówkę gorszą (czyt. (proboszcz i wikariusz – obaj z arczego nie sugerujemy, choć symmniej dochodową) od poprzedniej chidiecezji wrocławskiej), Jarosław patyzujący z „FiM” duchowny twierjest zjawiskiem niespotykanym, o ile N. (wikariusz z diecezji płockiej), dzi, że nie były one dziełem przywielebny nie dopuścił się jakiegoś że nie wymienimy kilkunastu innych, padku: ciężkiego występku; których znamy, ale zdołali ujść Te– Do kurii biskupiej dotarł sy! ks. Sebastian zbierał dotychmidzie… gnał, że w sytuacja w Oleśnie grozi czas same laurki za opiekę nad miANNA TARCZYŃSKA skandalem obyczajowym. Nie wiem, nistrantami i dokonania w pracy
Sakroporno Internetowy łowca dzieci schwytany. Niektórzy opolscy księża drżą... na łamach lokalnej gazety o ujawnianie się pokrzywdzonych, do organów ścigania nie zgłosił się dotychczas żaden dzieciak, który byłby czynnie molestowany przez podejrzanego Waldemara B. Pozostaje pytanie, z kim oglądał i wymieniał się zakazanymi filmami oraz jakim cudem uchował się tyle czasu, skoro wszyscy podobno wiedzieli o jego upodobaniach. – Bez przerwy widywałam go w towarzystwie ministrantów i dziewczynek z koła Dzieci Maryi. Najmłodszym fundował słodycze, nieco starszych zapraszał na piwo. Wiem, że kilka matek zwracało na to uwagę proboszczowi, ale nie zareagował – mówi nauczycielka oleskiego gimnazjum. – Namierzono go już latem, więc niespecjalnie rozumiem zwłokę w decyzji o zatrzymaniu. Może podyktowana była względami operacyjnymi i koniecznością sprawdzenia, czy nie jest aktywnym pedofilem... – zastanawia się policjant z Opola.
elibat to znak i forma pełnego oddania kapłana Chrystusowi – uważa Benedykt XVI, motywując w ten sposób sens podtrzymywania tego nakazu w Kościele. Nie wszystkim kapłanom wystarcza taka forma... oddania. „Bardzo trudno powiedzieć, jak się doświadcza celibatu w codziennym, praktycznym przeżywaniu, to jest właściwie trochę tajemnica każdego człowieka, coś, co się dzieje między nim a Panem Bogiem. Oczywiście, że zdarzają się ludzie świeccy, którzy mają rodzinę, a są oddani, dyspozycyjni, święci i głębocy, i księża, którzy rodziny nie mają, a o dyspozycyjność u nich trudno i bywają nieprzyjemni. Czasem w ogólnej regule są wyjątki. Jednak celibat na pewno wzmacnia kapłaństwo” – uważa dominikanin, o. Wojciech Giertych. „Naskarżyłaś na mnie” – tej treści SMS-a przysłał 47-letni proboszcz parafii w Bojanie swojej 15-letniej parafiance po tym, jak uraczył ją alkoholem, a następnie napastował seksualnie (por. „Szatan, nie Kogut” – „FiM” 4/2010; „Ręka prawie boska” – 18/2010). Prokuratura Rejonowa w Wejherowie śledztwo zakończyła w połowie kwietnia. Skierowany do sądu akt oskarżenia przeciwko ks. Mirosławowi B. zawiera dwa zarzuty: rozpijanie małoletniej oraz doprowadzenie przemocą do innej czynności seksualnej. – W trakcie przesłuchania dziewczyny była obecna biegła psycholog i według jej opinii dziewczyna jest wiarygodna. Częściowo zostało to też potwierdzone innym materiałem dowodowym – tłumaczy Lidia Jeske, zastępca Prokuratora Rejonowego w Wejherowie. Pierwsza sprawa odbyła się w sierpniu 2010 roku, a proboszcz odczytał tylko spisane
C
KOŚCIÓŁ RZYMSKO-PEDOFILSKI
Dzieci pańskie na kartce oświadczenie. Obrońcy księdza przebiegu rozprawy komentować nie chcieli, zasłaniając się niejawnością procesu, ale zapewniali, że są bardzo zadowoleni. Z kolei rodzice 15-letniej Aleksandry nie ukrywali zaskoczenia z tytułu licznych nieścisłości zawartych w owym oświadczeniu. Ksiądz Mirosław (w zamian za 10 tys. zł poręczenia majątkowego i z dozorem policyjnym na karku) przebywa na wolności. Pracuje w parafii, odprawia msze, głosi kazania, spowiada. Ma się świetnie i zapewne o swoją przyszłość wcale się nie martwi, tym bardziej że mają o nią zadbać dwaj doświadczeni pełnomocnicy. No a poza tym konsekwentnie do winy się nie przyznaje, twierdząc, że to tania prowokacja, że dziewczyna sama prosiła o spotkanie, a na plebanię przyszła już pijana. Według prokuratora Dariusza Witka-Pogorzelskiego, materiał dowodowy (m.in. zeznania świadków, billingi rozmów i SMS-y z telefonu nastolatki) w sposób jednoznaczny potwierdza wersję przedstawioną przez nastolatkę. Wyrok zapadnie prawdopodobnie 21 grudnia tego roku. Księdzu proboszczowi grozi od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. „Prawo do ochrony przed wszelkimi formami przemocy gwarantuje dzieciom Konwencja o prawach dziecka. 21 lat temu – przy ogromnym zaangażowaniu Polaków – udało się zebrać i zapisać w jednym dokumencie katalog praw przysługujących najmłodszym. Jednym z nich jest prawo do ochrony
przed wszelkimi formami przemocy, okrucieństwem, wyzyskiem, zaniedbaniem czy innym złym traktowaniem” – przypomniał z okazji obchodzonego niedawno Międzynarodowego Dnia Zapobiegania Przemocy wobec Dzieci rzecznik praw dziecka Marek Michalak. Ten sam, który monitoruje sprawę 6-letniej Wiktorii (por. „FiM” 24/2010). Dziewczynka opowiedziała swojej matce, że ją ksiądz kanonik W. (61 lat) „dotykał wyżej jak na kolanku”. Śledztwo od październiku 2009 roku prowadzi Prokuratura Rejonowa w Płońsku. Według biegłej psycholog, dziecko rozwija się prawidłowo, a relacjonowane zdarzenia były przez dziewczynkę rzeczywiście doświadczane. Mimo to prokuratura – nawet nie przesłuchując księdza! – sprawę umorzyła.
Na taką decyzję matka Marianna M. złożyła zażalenie, wskazała na zaniedbania i niewyjaśnienie okoliczności istotnych dla sprawy. 25 maja 2010 r. sąd przychylił się do jej wniosku i nakazał prokuraturze, aby kontynuowała śledztwo, naprawiając uchybienia. Jak informuje prokurator Ewa Ambroziak, ksiądz W. został w końcu przesłuchany. Do winy się nie przyznaje. Powołano też biegłych psychologów dziecięcych w celu jednoznacznego ustalenia, czy Wiktoria przejawia objawy dziecka molestowanego seksualnie. Aby to ustalić, dziewczynkę trzeba będzie prawdopodobnie jeszcze raz przesłuchać. Kiedy – na razie nie wiadomo. – Od pół roku nic się w sprawie nie dzieje. Prokuratura działa niezwykle wolno. To jest niemożliwe, żeby krzywda dzieci była pominięta, a pedofil cieszył się dobrym życiem – mówi Marianna M. JULIA STACHURSKA
Zły księży dotyk to nie tylko Holandia, Niemcy, Irlandia czy USA. Polskie dzieci są zagrożone BARDZIEJ, a to z powodu skatoliczenia naszej ojczyzny i bezkarności duchownych. Poniżej zaledwie garstka ujawnionych (!) przypadków: ! Ksiądz Roman B. (34 l.) ze Stargardu Szczecińskiego uwiódł i wielokrotnie wykorzystał 13-latkę – Żanetę K. Dziewczynka obecnie leczy się psychiatrycznie; ! Ks. Łukasz K. z archidiecezji krakowskiej (były wikariusz parafii w Łętowni) za molestowanie seksualne 12-letniej uczennicy dostał 2 lata więzienia w zawieszeniu na 4 lata; ! Ksiądz Jacek W. (33 l.) z Sarnak wykorzystywał swoją 13-letnią parafiankę. Obmacywał ją, proponował seks. Teraz przed sądem odpowie za doprowadzenie małoletniego do obcowania płciowego; ! 32-letni ks. Jacek W. z diecezji drohiczyńskiej doprowadził 15-latkę do obcowania płciowego. Śledztwo prowadzi Prokuratura Rejonowa w Siedlcach; ! Andrzej S. (45 l.), katecheta ze Szczawnicy, sypiał ze swoją 13-letnią uczennicą. Sprawa wyszła na jaw wówczas, gdy dziewczyna usiłowała popełnić samobójstwo.
8
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
Sąd kapturowy Przez ponad 20 lat zabrała świeckiemu państwu ogromny majątek. Teraz rząd Donalda Tuska w tempie ekspresowym chce zakończyć jej działalność. Dlatego, że... Komisja Majątkowa rozpatruje obecnie zbyt mało wniosków! W 1989 r. – w zamian za poparcie kiełkującej demokracji – władza zaprzedała duszę diabłu i przy MSWiA powołano Komisję Majątkową. Działała nieprzerwanie do 2010, a od 1992 r. kościelne roszczenia wzrosły wielokrotnie. Według MSWiA, Komisja Majątkowa przekazała odszkodowania w wysokości 107,5 mln zł, 60 tys. ha ziemi i 490 budynków. Po licznych aferach dotyczących Komisji Majątkowej, a w końcu – po aresztowaniu niektórych jej członków – premier Donald Tusk odtrąbił, że koniec rządowo-kościelnego tworu jest bliski, zaś jako oficjalny powód likwidacji podał wcale nie afery korupcyjne i jawne okradanie Skarbu Państwa, ale spadek liczby wniosków o wszczęcie postępowań regulacyjnych. „Mając na uwadze, w porównaniu z latami ubiegłymi, istotny spadek w ostatnim czasie liczby wniosków o wszczęcie postępowań regulacyjnych rozstrzygniętych przez Komisję
w formie orzeczenia lub ugody przed nią zawartej, Rada Ministrów w porozumieniu z Konferencją Episkopatu Polski uzgodniły uchylenie przepisów ustawy
O funkcjonowaniu Komisji Majątkowej mówi prawnik, który – reprezentując samorząd – walczył o uratowanie publicznego mienia przed zachłannością Kościoła. – Niechętnie wraca pan do czasów współpracy z Komisją Majątkową. – Nie do zaakceptowania jest sam fakt, że powstał taki twór tylko po to, żeby kogoś usatysfakcjonować. Twór w założeniu epizodyczny, bo mający działać kilka miesięcy, a jednocześnie posiadający nieprawdopodobne wprost uprawnienia: brak drugiej instancji, niemożność wznowienia postępowania i stwierdzenia jego nieważności. Jeśli ustawodawca tworzy jakiś organ, powinien nie tylko ściśle określić, ale też ograniczyć jego uprawnienia. Pierwsza sprawa, jaką się zajmowałem, zaczęła się jesienią 1991 r. Trwała mniej więcej rok. Chodziło o najatrakcyjniejszy w mieście park – 30 ha terenu. Wystąpiła o niego kuria i seminarium duchowne. W imieniu miasta podjąłem się obrony. Kilka razy jeździłem na posiedzenia. Odbywały się w atmosferze niezrozumiałej niejawności. Nie znałem nawet nazwisk ludzi, którzy mieli rozstrzygnąć losy miejskiego mienia znacznej wartości. Nie miały znaczenia logiczne argumenty. Przedstawiałem na przykład wyjęte z archiwum dokumenty poświadczające m.in. wydatki miasta na utrzymanie tego terenu. Tyle że te papiery nie zostały uznane jako dowód. – Kościół miał mocniejsze? – Nie miał żadnych dokumentów na potwierdzenie własności! Ale Komisja nie przejmowała się formalnościami. Przed nią własność można było udowodnić głosami świadków. No więc uruchomiono postępowanie dowodowe, przesłuchano ich kilku, ale tylko strony kościelnej. Opowiadali o tym, jak to w czasach szkolnych po parku spacerowali. Chociaż trudno w to uwierzyć, takie okoliczności potwierdziły własność! Moi świadkowie nie zostali dopuszczeni. Strona kościelna zakwestionowała zasadność ich słuchania,
stanowiących podstawę funkcjonowania Komisji Majątkowej” – głosi uzasadnienie projektu nowelizacji, która – po uzgodnieniach międzyresortowych – ma wejść w życie od 1 stycznia 2011 r. Co poza tym znajdziemy w uzasadnieniu? Z ustawy o stosunku państwa do Kościoła katolickiego znikną przepisy o Komisji, zaś strony nierozstrzygniętych dotąd postępowań regulacyjnych będą miały 6 miesięcy na wystąpienie o podjęcie zawieszonego postępowania sądowego, a jeżeli nie było ono wszczęte – wystąpienie
do sądu o zasądzenie roszczenia. Rzecz dotyczy około 220 wniosków. Poza tym w ciągu 14 dni od dnia jej zniesienia Komisja ma przekazać sprawozdanie ze swojej działalności ministrowi właściwemu do spraw wyznań religijnych oraz mniejszości narodowych i etnicznych i Sekretariatowi Konferencji Episkopatu Polski, zaś w terminie 7 dni – ministrowi właściwemu do spraw wyznań religijnych oraz mniejszości narodowych i etnicznych – całą dokumentację zgromadzoną w toku prowadzonych przez nią postępowań regulacyjnych, a także wnioski o wszczęcie postępowań złożone i nierozpatrzone przed dniem wejścia w życie projektowanej ustawy. No a poza wszystkim – jak triumfalnie informuje rząd – „likwidacja Komisji Majątkowej będzie wiązała się z oszczędnościami dla budżetu państwa z tytułu zaprzestania wypłaty wynagrodzeń dla jej członków i personelu pomocniczego”. A teraz o tym, jaki scenariusz rysuje się w związku z pospiesznie konstruowaną nowelą (konsultowaną
a Komisja przyznała jej rację, uznawszy, że przywiozę wiadro bezbożników. To nie jest sąd cywilny ani postępowanie administracyjne, tu są inne reguły, tu ma być ugoda – słyszałem za każdym razem. – Jakie to reguły? – Całkowity brak reguł! Całe postępowanie od początku istnienia Komisji nie miało jasnych i czytelnych reguł. Ja – jako prawnik – wiedziałem, że kodeks cywilny, kodeks postępowania cywilnego, ewentualnie kodeks postępowania administracyjnego są święte. Przed Komisją Majątkową one nie obowiązywały. Nadrzędny był zapis, że postępowanie ma doprowadzić do pozytywnego efektu w postaci zakończenia, to znaczy wydania nieruchomości bądź wypłacenia ekwiwalentu stronie kościelnej. W praktyce odbywało się intensywne nękanie i gra na zmęczenie przeciwnika. Tu coś utargowali, tam coś odpuścili i zawsze osiągali efekt. To znaczy ugodę, którą teoretycznie zawierały strony, a w praktyce dyktował przewodniczący Komisji, tak żeby do końca zabezpieczać interesy Kościoła. – Ale ustawa o stosunku Państwa do Kościoła katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej dawała możliwość zawarcia ugody przez strony postępowania. – Ja, prawnik samorządu, czułem się na tych posiedzeniach jak chłopak do bicia. Miałem wrażenie, że znajduję się przed sądem inkwizycyjnym, który jest jednocześnie prokuratorem, adwokatem i sądem. Występowałem przed różnymi organami, ale tylko przed Komisją nie miałem żadnej pewności nie tyle co do wyniku, ale co do samego przebiegu postępowania. Pierwsza połowa lat 90. XX w. cechowała się niezwykłą hojnością w przekazywaniu dóbr Kościołowi. Członkowie Komisji bardzo się przejmowali tym zapisem o dążeniu do ugody. Tyle że w praktyce owe ugody były wymuszane. – W jaki sposób? – Ponaglanie władz miasta to najdelikatniejszy sposób na osiągnięcie celu.
wyłącznie ze stroną kościelną, a nie z samorządami żywotnie zainteresowanymi sprawą!). – Likwidacja Komisji może spowodować, że Skarb Państwa oraz samorządy nie będą miały możliwości ubiegania się o zwrot bezprawnie przekazanego Kościołowi mienia. W moim odczuciu ta ustawa zatuszuje wszelkie nieprawidłowości, które w działalności Komisji Majątkowej miały miejsce. Nieprawidłowości, które potwierdza Centralne Biuro Antykorupcyjne i prokuratura badająca tę sprawę – twierdzi poseł SLD Sławomir Kopyciński, apelując przy okazji do rządu Donalda Tuska o zaniechanie prac zmierzających do likwidacji KM. Co z wnioskiem SLD w sprawie działalności Komisji Majątkowej złożonym do Trybunału Konstytucyjnego 2 lata temu (gdyby Trybunał orzekł niekonstytucyjność, otworzyłoby to samorządom drogę do żądania odszkodowań od Skarbu Państwa)? – Nowelizacja obowiązującej ustawy może doprowadzić do tego, że nie zostanie on rozpatrzony, ponieważ Trybunał Konstytucyjny ma prawo odrzucić skargę, jeżeli będzie się ona odnosiła do prawa już nieobowiązującego. Mamy do czynienia z absolutną zmową Episkopatu Polski ze stroną rządową – mówi poseł Kopyciński. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
– A inne metody? – Dochodziło do nieprzyjemnych scysji, zarówno przed posiedzeniami, jak i podczas nich. Czułem się zagrożony. Ciągle zastanawiałem się, jak ci ludzie, przedstawiciele kurii, będąc jednocześnie duchownymi, mogą używać nieczystych argumentów, uciekać się do szantażu, pogróżek. Ja nigdy nie pozostawałem na przyjacielskiej stopie z duchownymi. Wójtowie, burmistrzowie, prezydenci – przeciwnie. Spotykali się na różnych forach, załatwiali rożne sprawy... – A co z interesami Skarbu Państwa? – Nie widać było pomiędzy stroną rządową a kościelną takiej różnicy zdań, żeby postronny obserwator mógł stwierdzić, kto jest kim. Strona rządowa w Komisji dążyła do tego, aby za wszelką cenę wniosek Kościoła uwzględnić. Przedstawicielom wojewody zazwyczaj było wszystko jedno, bo to nie było ich zmartwienie, dokąd zostanie przeniesiona szkoła czy szpital. Nie angażowali się, a wyjazd na posiedzenie Komisji traktowali po prostu jako okazję wyrwania się do Warszawy. Z ich strony nie było merytorycznej obrony, nic więc dziwnego, że Kościół dostał tyle majątku. Zależało właściwie tylko władzom samorządowym. To była walka na śmierć i życie, ale w pojedynkę niewiele mogły zdziałać. Poczatkowo postępowania odbywały się w sposób w miarę cywilizowany – samorządy były informowane o tym, że sprawa się toczy. Z czasem doszło do takiego rozpasania Kościoła, że powszechny stał się brak informacji o toku postępowania i brakowało możliwości zapoznania się z pełną dokumentacją. Samorządy były stawiane przed faktem dokonanym w momencie, kiedy była już podjęta decyzja. Nawet nie mogliśmy się odwoływać w terminie administracyjnym. Sam uczestniczyłem w postępowaniach, które odbywały się, chociaż ustawowy termin zgłoszenia roszczenia został przekroczony. Ani stronie kościelnej, ani rządowym przedstawicielom Komisji to nie przeszkadzało. Rozmawiała WZ
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
POLSKA PARAFIALNA
Zakonny poker Kluczowy świadek zeznający o łapówkach w Komisji Majątkowej konspiruje z umoczonymi w tę aferę mniszkami. Uczestniczy w grze operacyjnej, czy może gra na dwa fronty? Krakowskie norbertanki trapi poważny kłopot. Ściślej rzecz ujmując, dręczy on 63-letnią przeoryszę s. Paulę (w „cywilu” – Zofia Torczyńska) i jej prawą rękę, czyli 44letnią s. Laurencję (Teresa Budarz), bo siostry – za przyzwoleniem kard. Stanisława Dziwisza – weszły ongiś w intrygującą prokuraturę zażyłość z Markiem P., byłym funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa, który występował do niedawna jako reprezentant parafii i zakonów w Komisji Majątkowej, a od września jest więźniem Aresztu Śledczego w Gliwicach. W jednej z naszych cyklicznych publikacji dotyczacej Komisji Majątkowej („Anioły i demony” – „FiM” 41/2010), ujawniliśmy, że gdy Marek P. wykolegował swojego dotychczasowego wspólnika Dariusza M. ze wszystkich interesów, odbierając mu nawet jego ukochaną gazetę internetową Super-Nowa (za pośrednictwem biorącego udział w rozgrywce zakonu cystersów), pan Dariusz poleciał z jęzorem do prokuratury i opowiedział m.in., że w 2008 r. na polecenie Marka P.: ! podczas spotkania w warszawskim hotelu InterContinental osobiście wręczył 20 tys. zł łapówki adwokatowi Piotrowi P. (przedstawiciel Episkopatu w Komisji Majątkowej, a jednocześnie doradca ekonomiczny biskupa płockiego Piotra Libery). Przypomnijmy, że Piotr P. stanowczo wszelkim oskarżeniom zaprzecza; ! działając jako prezes spółki Żywieckie, będącej własnością kościelnego pełnomocnika, zawarł z s. Paulą fikcyjną umowę kupna-sprzedaży zakonnych gruntów, których wartość określono na prawie ćwierć miliona złotych, a niedługo później klasztor wystawił spółce lipną fakturę (ponad 200 tys. zł) za niewykonane usługi. Charakterystycznego posmaku dodawał owym układom wykryty przez nas fakt, że kancelaria Piotra P. (usytuowana w budynku sióstr elżbietanek, które korzystały z usług Marka P. w kilkunastu postępowaniach przed komisją) została wynajęta i wyremontowana za pieniądze firmy Żywieckie (ok. 170 tys. zł), zaś klasztor tegoż zgromadzenia przy ul. Kolbaczewskiej 4 w Warszawie był do niedawna wykazywany przez Dariusza M. jako miejsce jego stałego urzędowania. No i mamy teraz ciąg dalszy, bo wieczorem 16 listopada agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego
Siostra Paula
zatrzymali Piotra P. i przeszukali jego mieszkanie. Szacowny członek komisji spędził noc pod kluczem, a nazajutrz został przewieziony do Prokuratury Okręgowej w Gliwicach, gdzie usłyszał zarzuty przyjęcia korzyści majątkowej znacznej wartości, za co grozi mu kara do 12 lat więzienia. Prokurator nie zdecydował się jednak na wystąpienie o areszt dla prawnika, zadowalając się poręczeniem majątkowym w wysokości 100 tys. zł i – o ironio! – zakazem pełnienia funkcji w Komisji Majątkowej. „Czynności te miały związek z wrześniowym zatrzymaniem Marka P. Sprawa ma charakter rozwojowy” – podkreśla rzecznik CBA Jacek Dobrzyński, spędzając sen z powiek prominentnym osobistościom Kościoła... Co będzie dalej? CBA ma dowody, że w czerwcu 2005 r. norbertanki przelały 122 tys. zł na konto warszawskiej kancelarii nieżyjącego już radcy prawnego Andrzeja K. (w okresie od maja 2001 r. do czerwca 2006 r. był członkiem kościelnej reprezentacji w Komisji Majątkowej, a zwolnione przez niego miejsce zajął wspomniany Piotr P. – por. „Lista darczyńców”, „FiM” 44/2010), tytułem zapłaty za wykonane „usługi”. Jakie konkretnie? Okazuje się, że prawnik został wynajęty przez Marka P. do reprezentowania jego mocodawczyń w procesie o hotel oraz grunty wokół stadionu „Cracovia”, wytoczonym Skarbowi Państwa i władzom Krakowa w latach, gdy mecenas Andrzej K. był już członkiem komisji. Przypomnijmy, że zakonnice odstąpiły od roszczeń za 11 mln zł, na którą to kwotę złożyły się ofiarowane im przez miasto budynki, prawie dwa hektary lukratywnych działek oraz wyrównanie w gotówce. – Formalnie wszystko było w porządku, bo norbertanki nie miały już
w komisji żadnych interesów do załatwienia. Dwuznaczność wypłaty tych 122 tysięcy wynika z faktu, że mecenas K. kilkakrotnie orzekał po myśli Marka P. w sprawach, w których ten był pełnomocnikiem. W dacie przelewu pieniędzy na wokandzie komisji znajdowały się między innymi roszczenia krakowskich cystersów i proboszcza bazyliki Mariackiej księdza Bronisława Fidelusa (otrzymali odpowiednio: siedem działek w centrum Krakowa o łącznej wartości 24 mln zł i dwie nieruchomości wycenione na 10 mln zł – dop. red.). Marek P. był ich reprezentantem, stąd skojarzenie z łapówką – wyjaśnia prokurator z Gliwic.
Mimo że kasę przelano z konta norbertanek?! – Siostry w lutym 2005 r. zawarły porozumienie z władzami Krakowa, więc wypłacenie 4 miesiące później tak dużego honorarium za sprawę, której już nie było, wydaje się dziwne. Zwłaszcza że bardzo mętnie dzisiaj tłumaczą, jakoby wykonywały jedynie dyspozycje swojego pełnomocnika. Kazał przelać, to przelały – śmieje się nasz rozmówca. Dariusz M. jest kluczowym świadkiem w śledztwie dotyczącym korupcji w Komisji Majątkowej, więc wszelkim jego poczynaniom powinna towarzyszyć szczególna troska CBA. Tymczasem... – Wiem z absolutnie pewnego źródła, że od czasu aresztowania Marka P. pan Dariusz M. był już co najmniej dwukrotnie w klasztorze, gdzie naradzał się potajemnie z przeoryszą i Laurencją. O czym rozmawiali? Prawdopodobnie udzielał im instruktażu przed przesłuchaniami. Obawiam się, że
9
skoro Paula przyjmuje i korzysta z usług takiego typa, to sytuacja musi być wyjątkowo nieciekawa, co w konsekwencji może również uderzyć w kardynała. Wszyscy doskonale pamiętamy, że właśnie Marek P. załatwił jej u Dziwisza dekret o dożywotnim sprawowaniu funkcji przeoryszy, co było tak brutalnym gwałtem na kodeksie prawa kanonicznego i konstytucji zakonnej, że trudno nie dopatrywać się w tym akcie brzydkich podtekstów finansowych – zauważa nasz znajomy duchowny zbliżony do krakowskiej kurii metropolitalnej. Inny z naszych informatorów sugeruje, że sytuacja jest o wiele bardziej niebezpieczna dla szefowej klasztoru i jej byłego pełnomocnika oraz ich świątobliwych protektorów. – Kolega z CBA puścił mi bączka, że zawarli z Dariuszem M. układ. Nawiasem mówiąc, to naturalna i wręcz klasyczna kolej rzeczy, bo facet ma sporo brudu za pazurami. Jeśli więc faktycznie przychodził do klasztoru, to idę o zakład, że miał przy sobie mikrofon i konkretne zadanie do wykonania – twierdzi doświadczony operacyjnie policjant. Jakkolwiek by było, pierwsze efekty śledztwa widać: w prokuratorskich zarzutach dla mecenasa Piotra P. suma domniemanych łapówek przekroczyła już dziesięciokrotność kwoty wręczonej mu przez Dariusza M. w hotelu InterContinental. Czekamy na odwiedziny CBA u tych, którzy skorzystali z tak udanej inwestycji… Z ostatniej chwili: Sekretarz Generalny Konferencji Episkopatu Polski bp Stanisław Budzik przyjął rezygnację mec. Piotra P. z członkostwa w Komisji Majątkowej. ANNA TARCZYŃSKA
Pracując nad „Aniołami i demonami” oraz „Listą darczyńców” konsultowaliśmy się z byłym wieloletnim członkiem Komisji Majątkowej, reprezentantem strony rządowej. Ponieważ sprawuje dzisiaj ważną funkcję publiczną, zastrzegł, żeby jego nazwisko zachować w dyskrecji. Oto co nam m.in. powiedział: – Gdy w kwietniu 1990 r. Komisja wreszcie się zawiązała, głęboko wierzyliśmy, że uczciwe rozliczenie się z Kościołem i oddanie przejętych nieruchomości leży w interesie państwa, a całą operację załatwimy maksimum w 5 lat. Nikt nie przypuszczał, że potrwa to ponad 20 lat i zakończy tak haniebnym finałem. – Jak wyglądały początki? – Obie strony reprezentowali prawnicy z klasą, pokaźnym dorobkiem zawodowym lub naukowym i autorytetem. Nie wyobrażam sobie, żeby którykolwiek z nich mógł zniżyć się do poziomu łapówki. Proszę sobie wyobrazić, że do końca 1998 r. zamknęliśmy prawie 2800 spraw spośród wszystkich 3063, nie zasądzając choćby złotówki odszkodowania (w latach późniejszych ponad 100 mln zł – dop. red.), a dzisiaj dowiadujemy się, że pozostało jeszcze do rozpatrzenia około 200 wniosków. Muszę podkreślić, że nawet po stronie kościelnej widać było dystans do rozbujanych roszczeń proboszczów. Pamiętam, jak jeden z przedstawicieli Episkopatu mówił: „Popatrz, co za durny klecha. Wyobraża sobie, że uda mu się nas naciągnąć”. – Co stało się później? – W pewnym momencie politycy zaczęli wrzucać do komisji koleżków. Polonistów, geologów, a jak trafił się geodeta, to był cud, bo taki miał chociaż pojęcie o nieruchomościach. Równie obrzydliwie postępowała zresztą strona kościelna, której ponadto apetyty bardzo urosły. – Szybko się nauczyli... – Wielokrotnie zwracałem uwagę przedstawicielom Episkopatu, że praca w komisji nie jest etatem, bo przecież mamy do spełnienia misję wymagającą poczucia godności. „Weźcie sobie adwokatów z nazwiskami, nawet sędziowie chętnie pomogą” – przekonywałem. – Spadło morale, pojawiły się przekręty... – Specyficzna formuła komisji, zwłaszcza jej jednoinstancyjność, to były zapisy dla ludzi kryształowo uczciwych, a nie dla hołoty, która każde świństwo przyklepie. Kościół całkiem stracił krytycyzm, chcąc wzbogacić się szybko i za wszelką cenę. Zabrakło im refleksji, że zniszczą sobie w ten sposób o wiele cenniejszą reputację.
10
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
POD PARAGRAFEM
Porady prawne Dziedziczenie po rodzicach Jestem mężatką. Mój mąż jest obywatelem Niemiec. Nasze małżeństwo trwa już 17 lat. Kupiliśmy wspólnie dom w Polsce, ponadto mąż posiada dom w Niemczech. Ja mam dwoje dzieci z poprzedniego małżeństwa, natomiast mąż ma jedno dziecko również z poprzedniego związku. Jak mam sporządzić testament, by nikt nas nie wyrzucił, gdy jedno z nas umrze? Jesteśmy już w podeszłym wieku. Chciałabym, by moje dzieci dziedziczyły dom po nas obojgu, jak umrzemy. Czy córka męża ma prawo do domu w Polsce – ona mieszka w Niemczech? Czy ja mam prawo do domu męża w Niemczech? Gdyby Państwo nie pozostawili testamentów, to w przypadku dziedziczenia ustawowego w pierwszej kolejności po spadkodawcy dziedziczyłyby jego dzieci oraz małżonek. Po Pani śmierci dziedziczeniu podlegać będzie połowa domu w Polsce, którą odziedziczą mąż i dzieci w wysokości po 1/3. W wyniku dziedziczenia powstanie współwłasność domu, gdzie mąż będzie posiadał 4/6, natomiast dzieci po 1/6. W przypadku śmierci męża jego udział odziedziczy jego córka, która będzie miała większość, natomiast Pani dzieci – mniejszość. Po wystąpieniu każdej z tych sytuacji oraz po stwierdzeniu nabycia spadku przez spadkobierców można dokonać działu spadku, w wyniku którego można cały dom przepisać na Pani dzieci. W sytuacji odwrotnej, tj. jeśli mąż umrze pierwszy, to dziedziczyć po nim będzie Pani i jego córka po połowie. Dziedziczeniu podlegać będzie połowa domu w Polsce oraz dom w Niemczech. Co do domu w Polsce, to w wyniku dziedziczenia powstanie współwłasność, gdzie Pani będzie miała udział w wysokości 3/4, natomiast udział córki męża będzie stanowił 1/4 spadku. Po stwierdzeniu nabycia spadku, można dokonać działu spadku, w którym córka męża przekaże swój udział na Pani rzecz, a następnie w sytuacji Pani śmierci cały dom odziedziczą Pani dzieci. W sprawie domu w Niemczech trzeba sprawdzić przepisy kodeksu niemieckiego regulujące dziedziczenie z uwagi na jego położenie, ale prawdopodobnie Pani odziedziczyłaby ten dom w jakiejś części. W związku z powyższym zarówno córka męża będzie miała prawa do domu w Polsce, jak i Pani będzie miała prawa do domu w Niemczech w sytuacji śmierci Pani bądź męża. Każde z was może sporządzić testament. Zgodnie z przepisami
prawa nie mogą Państwo sporządzić wspólnego testamentu, ponieważ musi on zawierać rozporządzenia tylko jednego spadkodawcy. Zarówno Pani, jak i mąż, sporządzając testament, możecie powołać do spadku swoje dzieci. I tak w przypadku śmierci męża córka jego odziedziczy dom w Niemczech oraz połowę domu w Polsce (druga połowa domu będzie należała do Pani), natomiast w przypadku śmierci Pani, połowę domu w Polsce odziedziczą Pani dzieci (druga połowa domu będzie należała do męża). W tym przypadku córka męża będzie miała prawa do domu w Polsce natomiast Pani nie będzie miała prawa do domu w Niemczech. Z domu nikt Państwa nie wyrzuci, niezależnie od tego, czy zostawią Państwo testament, czy nie. W sytuacji dziedziczenia testamentowego lub ustawowego każde z Państwa w przypadku śmierci drugiego małżonka zachowa własność domu, lecz nie całego, tylko w jakimś udziale. W mojej ocenie najrozsądniejsze byłoby uregulowanie spraw majątkowych za Państwa życia. Osobiście radziłbym, aby Państwo dom w Polsce przekazali w formie darowizny Pani dzieciom (jeśli Pani chce, aby ten dom otrzymały właśnie jej dzieci), z zastrzeżeniem dożywocia dla każdego z Państwa, tj. dożywotniego zamieszkiwania w domu i korzystania z niego. Natomiast dom w Niemczech mąż może przepisać na córkę. W ten sposób unikną Państwo problemów związanych z dziedziczeniem i uregulują sprawy majątkowe, a ponadto zapewnią sobie możliwość mieszkania w domu do śmierci. Podstawa prawna: Kodeks cywilny z dnia 23 kwietnia 1964 r. (DzU nr 16, poz. 93)
Abonament Jestem emerytką, ukończyłam 71 lat. Moja emerytura wynosi 1649,67 zł, czyli trochę więcej niż wynosi średnia krajowa. Jak długo mam płacić abonament? Czy do śmierci? Oczywiście nie musi Pani płacić abonamentu do śmierci. Zgodnie z ustawą o opłatach abonamentowych z opłaty zwolnione są: 1) osoby, co do których orzeczono o: a) zaliczeniu do I grupy inwalidów, lub b) całkowitej niezdolności do pracy, na podstawie ustawy z dnia 17 grudnia 1998 r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, lub c) znacznym stopniu niepełnosprawności, na podstawie ustawy z dnia 27 sierpnia 1997 r. o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz
zatrudnianiu osób niepełnosprawnych, lub d) trwałej lub okresowej całkowitej niezdolności do pracy w gospodarstwie rolnym, na podstawie ustawy z dnia 20 grudnia 1990 r. o ubezpieczeniu społecznym rolników; 2) osoby, które ukończyły 75 lat; 3) osoby, które otrzymują świadczenie pielęgnacyjne z właściwego organu realizującego zadania w zakresie świadczeń rodzinnych jako zadanie zlecone z zakresu administracji rządowej lub rentę socjalną z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych lub innego organu emerytalno-rentowego; 4) osoby niesłyszące, u których stwierdzono całkowitą głuchotę lub obustronne upośledzenie słuchu (mierzone na częstotliwości 2000 Hz o natężeniu od 80 dB); 5) osoby niewidome, których ostrość wzroku nie przekracza 15 proc.; 6) osoby, które ukończyły 60 lat oraz mają ustalone prawo do emerytury, której wysokość nie przekracza miesięcznie kwoty 50 proc. przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w gospodarce narodowej w roku poprzedzającym, ogłaszanego przez Prezesa Głównego Urzędu Statystycznego; 7) osoby: a) które mają prawo do korzystania ze świadczeń pieniężnych z tytułu ustawy z dnia 12 marca 2004 roku o pomocy społecznej, b) spełniające kryteria dochodowe, określone w ustawie z dnia 28 listopada 2003 r. o świadczeniach rodzinnych, c) bezrobotne, o których mowa w art. 2 ust. 1 pkt 2 ustawy z dnia 20 kwietnia 2004 r. o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy, d) posiadające prawo do zasiłku przedemerytalnego, określonego w ustawie z dnia 20 kwietnia 2004 r. o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy, e) posiadające prawo do świadczenia przedemerytalnego, określonego w ustawie z dnia 30 kwietnia 2004 r. o świadczeniach przedemerytalnych. Z przedstawionych przez Panią informacji oraz powyższych przepisów wynika, że jest Pani zobowiązana do uiszczania opłaty do ukończenia 75 roku życia zgodnie z pkt 2. Pani sytuacja częściowo podlega pod pkt 6 z uwagi na to, iż ukończyła Pani 60 lat i ma Pani ustalone prawo do emerytury, jednakże Pani emerytura jest wyższa niż 50 proc. przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w gospodarce narodowej w roku poprzedzającym, ogłaszanego przez Prezesa Głównego Urzędu Statystycznego (za 2009 r. wynagrodzenie to wyniosło 3102,96 zł, a 50 proc. = 1551,48 zł). Dlatego jest Pani zobligowana do uiszczania opłaty do 75 roku życia.
Podstawa prawna: Ustawa o opłatach abonamentowych z dnia 21 kwietnia 2005 r. (DzU nr 85, poz. 728).
Podstawa prawna: Kodeks cywilny z dnia 23 kwietnia 1964 r. (DzU nr 16, poz. 93)
Dziedziczenie majątku
Akt darowizny
W 1979 r. zmarł mój ojciec, pozostawiając mamę, mnie i jeszcze dwoje rodzeństwa. Po śmierci ojca nie było sprawy spadkowej. Mama żyła jeszcze 25 lat. Po śmierci mamy okazało się, że zostawiła testament (zrobiony w tajemnicy przed nami), w którym zapisała dom i działkę wnukowi, a nas pominęła. Testament był sporządzony krótko po śmierci ojca. Czy w związku z tym mama mogła i miała prawo rozporządzać całym majątkiem? Czy nam, dzieciom, nic się nie należało po ojcu? Po śmierci mamy była sprawa spadkowa w sądzie, ale nikt z nas nie protestował, ponieważ siostrzeniec obiecał nam ustnie, że tam zamieszka. Teraz okazuje się, że chce to sprzedać – naszą ojcowiznę. Proszę o informację, czy w tym przypadku możemy jeszcze upomnieć się o część po ojcu i zapobiec sprzedaży. Nie chcielibyśmy, aby to zostało sprzedane – przecież tam się urodziliśmy i wychowaliśmy. Najważniejszą kwestią w tej sytuacji jest ustalenie, czyją własnością był dom: czy stanowił wyłączną własność mamy, czy stanowił własność ustawową majątkową małżeńską mamy i ojca. Informacje takie można uzyskać w księdze wieczystej lub w ewidencji gruntów. Jeżeli dom stanowił wyłączną własność mamy, mogła ona sama swobodnie rozporządzać domem, tj. zapisać go w całości w testamencie wnukowi. Nie zapominajmy, że po nabyciu spadku przez siostrzeńca, mogliście Państwo wystąpić do niego o zachowek, który wynosiłby połowę udziału, jaki każdy z was otrzymałby, gdybyście dziedziczyli po mamie w drodze ustawy, tj. gdyby nie było testamentu. Gdyby dom stanowił ustawową własność majątkową małżeńską, to sprawa zaczyna się komplikować. W przypadku śmierci ojca, który nie pozostawił testamentu, dziedziczyłaby mama, Pan i Pana rodzeństwo w równych częściach po 1/4. Dziedziczeniu podlegałaby połowa domu stanowiąca udział ojca. W wyniku spadkobrania powstałaby współwłasność domu, w którym mama miałaby udział 5/8 natomiast Pan z rodzeństwem – udziały po 1/8. W takiej sytuacji mama w testamencie mogła powołać wnuka do dziedziczenia tylko swojej części udziału, tj. 5/8 domu. W związku z tym Pan z rodzeństwem pozostawalibyście współwłaścicielami tego domu, a co za tym idzie, siostrzeniec nie mógłby sprzedać całego domu, ponieważ byłby właścicielem udziału wynoszącego 5/8 i tylko ten udział mógłby sprzedać.
W 1997 r. moi rodzice przekazali aktem darowizny gospodarstwo rolne o pow. 15,38 ha (wraz z domem i całą zabudową gospodarską) starszej siostrze i jej mężowi oraz bratu i jego żonie. Ja o tym zajściu dowiedziałem się po trzech latach (mieszkałem i mieszkam 130 km od domu rodzinnego). Nie byłem powiadomiony o decyzji rodziców i zostałem pominięty w akcie notarialnym bez podania przyczyny pominięcia mnie. Nadmieniam, iż nigdy nie miałem problemów z prawem, a relacje z rodzicami były normalne. Pytania do rodzeństwa, dlaczego tak się stało, pozostają bez odpowiedzi. Czy mogę jeszcze po tylu latach domagać się zadośćuczynienia? Przekazana nieruchomość stanowiła własność rodziców, więc mogli swobodnie rozporządzać nieruchomością, nie pytając nikogo o zgodę na przeniesienie własności. Tak też zapewne uczynili Pana rodzice – sami zdecydowali, na kogo przeniosą własność tej nieruchomości. W chwili obecnej nie może się Pan domagać z tego tytułu żadnego zadośćuczynienia. Pozostaje jednak możliwość uzyskania przez Pana pewnej wartości tej nieruchomości. Po śmierci rodziców (nie napisał Pan, czy oni żyją, czy nie) należy wystąpić do Sądu z wnioskiem o stwierdzenie nabycia spadku, a następnie wnieść wniosek o podział spadku z zobowiązaniem rodzeństwa do zaliczenia otrzymanej darowizny do schedy spadkowej, chyba że darowizna została dokonana z zastrzeżeniem o zwolnieniu od obowiązku zaliczenia. Obowiązek zaliczenia otrzymanych darowizn od spadkodawcy następuje w razie dziedziczenia ustawowego, a dział spadku jest dokonywany między zstępnymi albo zstępnymi i małżonkiem spadkodawcy. Pan z rodzeństwem będziecie dziedziczyć po rodzicach w udziałach w wysokości 1/3, natomiast podziałowi podlegać będzie wartość darowizny, tj. nieruchomość zaliczona do schedy spadkowej, gdyż dział spadku będzie następował między zstępnymi. Stąd może Pan otrzymać od rodzeństwa 1/3 wartości tej nieruchomości. Podstawa prawna: Kodeks cywilny z dnia 23 kwietnia 1964 r. (DzU nr 16, poz. 93) ! ! ! Drodzy Czytelnicy! Nasza rubryka zyskała wśród Was uznanie. Z tego względu prosimy o cierpliwość – będziemy systematycznie odpowiadać na Wasze pytania i wątpliwości. Prosimy o nieprzysyłanie znaczków pocztowych, bowiem odpowiedzi znajdziecie tylko na łamach „FiM”. Opracował MECENAS
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r. est odpowiedź na wzbierające antyklerykalne nastroje. Komentatorzy życia doczesnego i inni socjologowie szukają odpowiedzi na pytanie, skąd bierze się wciąż rosnąca w Polsce popularność portali, list dyskusyjnych oraz stowarzyszeń antyklerykalnych. Na razie zatrzymali się na poziomie tezy o młodzieńczym buncie sterowanym przez speców od manipulowania opinią publiczną. W eseju ojca Jacka Salija, dominikanina popularnego w środowiskach akademickich, czytamy, że antyklerykalizm to tak naprawdę „dziecięca przekora”. Krytycy Kościoła swoje uwagi, zdaniem tego zakonnika, formułują jak „nastolatki, które (...) surowo, wprawdzie zrozumiale, ale w dużej mierze niesprawiedliwie, oceniają swoich rodziców, których bardzo kochają”. Obok dziecięcej przekory antyklerykalizm ponoć staje się powoli – UWAGA! – „bratem... antysemityzmu”. Otóż ojciec Jacek Salij odkrył, że krytycy Kościoła zachowują się jak Adolf Hitler. Przypadki „ciężkich grzechów obyczajowych, pijaństwa i przestępstw ekonomicznych księży wykorzystywane są do walki ideologicznej z Kościołem”. Współczesny przekaz antyklerykałów jest przy tym wierną kopią koncepcji Adolfa Hitlera. To on w 1939 roku przedstawił swoim współpracownikom taki oto scenariusz antykościelnej kampanii: „Będę ich oskarżał jak zwykłych kryminalistów. Zerwę im z twarzy maskę budzącą szacunek. A jeśli to nie wystarczy, ośmieszę ich i zlekceważę. Każę kręcić filmy opowiadające historię księży w czarnych sutannach z nagromadzeniem głupoty, nieokrzesania i oszustwa, jakim jest ich Kościół. Zobaczymy (...), jak pochlebiali najbardziej skrytym praktykom. Sprawimy, by obrazy były tak ekscytujące, że wszyscy zechcą je zobaczyć i ustawią się przed kinem w długie kolejki”. Dzisiaj ponoć także wyolbrzymia się rzekome nadużycia seksualne i rozpasanie finansowe duchownych. Jak twierdził publicznie inny ważny dominikanim ojciec Maciej Zięba, „do sprawy Polańskiego media podchodzą z wyrozumiałością, na którą podejrzany tylko o molestowanie proboszcz nie mógłby liczyć. W Niemczech w ciągu ostatnich 15 lat zgłoszono 210 tysięcy przypadków nadużyć seksualnych, z których 94 dotyczą osób bądź instytucji Kościoła katolickiego. Dlaczego w mediach mówi się prawie wyłącznie o tych 94 przypadkach? Amerykański raport rządowy z 2008 roku na temat nadużyć seksualnych (...) podaje, że przypadki takich nadużyć związane z katolickimi duchownymi to 0,03 %”. Salij dodaje tu, że zarówno hitlerowska, jak i współczesna kampania oszczerstw pod adresem Kościoła podstępnie oparta była na „jakichś konkretnych faktach”. Kłamca wie bowiem dobrze, że jest najskuteczniejszy, kiedy w swój
J
przekaz „włoży przynajmniej trochę prawdy”. Co ważne, antyklerykałowie – zdaniem Salija – szkodzą nie tyle Kościołowi, co środowiskom, w których działają, i przede wszystkim... demokracji. Krytycy Kościoła posługują się rzekomo tymi samymi narzędziami co antysemici, czyli narzucają opinii publicznej „urojony obraz świata”, w którym „stosuje się zasadę odpowiedzialności zbiorowej za winy poszczególnych członków danej napiętnowanej społeczności, a same oskarżenia z łatwością przybierają postać pomówień i oszczerstw”.
PATRZYMY IM NA RĘCE że „chcą powrotu cenzury i czasów, gdy była tylko jedna telewizja i jedna gazeta”, a na dodatek „tylko media katolickie są własnością polskiego kapitału”, który broni „godności narodu zmuszanego do przepraszania za rzekome zbrodnie, na przykład za incydent w Jedwabnem”. Zdaniem obrońców, Radio Maryja – wraz z pozostałymi dziełami – najlepiej wykorzystuje unijne środki przeznaczone na nowoczesne technologie. Dowodem niewinności Rydzyka, według prawicowych internautów, jest także to, że od ponad
domagają się rezygnacji Kościoła z aktywności politycznej, a równocześnie cenią ludzi Kościoła, którzy mieszali się do polityki – takich Jan Paweł II, ksiądz Jeży [pisownia oryginalna], zakonnicy z Jasnej Góry walczący ze Szwedami”. Gorliwi katolicy, którym marzy się coś na kształt kontrreformacji, traktują antyklerykałów jak jakieś niedorozwinięte małe dzieci i oświadczają, że będą się modlić, aby „dorośli i zrozumieli świat”, gdyż nie widzą, że „politycy, których szanują, są mordercami – pozwalają na produkcję
Biskupi katoliccy i ich świeccy pomagierzy żalą się publicznie, że są szykanowani, ich uczucia są publicznie ośmieszane i deptane, a w ramach nagonki na Kościół część polityków lewicy czyha na ich majątek. Ale na to już wkrótce rada się znajdzie.
Kontrreformacja Antyklerykałowie starają się przy tym zastraszyć adwersarzy. I dlatego „ludzie boją się reagować na powtarzane antykościelne brednie”, a gdy przestaną odczuwać strach, problem antyklerykalizmu sam się rozwiąże. Po prostu jego głosiciele znikną. Mogą im w tym pomóc młodzi zdolni prawicowcy. W ramach kampanii szerzenia „miłości i dialogu” złożyli przeciwnikom konkordatu takie propozycje: „Precz z pedalstwem! Nie w tym kraju! Nie wkopujcie naszej Ojczystej Ziemi do gówna!”. Inny oświadczył: „Posłuchaj, pustaku, bo inaczej nie będę zwał po imieniu, nie po to moi ojcowie oddawali życie za wolną Polskę i za powrót religii do szkół, żeby dziś jakiś chłoptaś zbierał podpisy o wycofaniu jej. Jak ci się wartości chrześcijańskie nie podobają, droga wolna, marsz do Iraku. Niech komuchy oddadzą zagrabioną ziemię, życie ks. Popiełuszki i innych. Holandia bardziej finansuje muzułmanów i nikomu to nie przeszkadza, więc jedyne, co możesz, to poszczekać sobie na swoim komunistyczno-sowieckim blogu”. A to wszystko dlatego, że „Polska była i jest państwem katolickim i nic tego nie zmieni”. Internauci wzywający władze publiczne do ukrócenia nielegalnych praktyk koncernu medialnego ojca Tadeusza Rydzyka dowiedzieli się,
11 lat żadna państwowa agenda (sanepid, urzędy skarbowe, nadzór budowlany) nie znalazła ani jednego uchybienia. Obrońcy Radia Maryja zapominają jednak, że gdy w 1998 roku toruńska prokuratura wezwała ojca Tadeusza Rydzyka na przesłuchanie w sprawie rozliczeń finansowych, jego fani wysyłali pogróżki pod adresem prokurator prowadzącej postępowanie. Zabrali się nawet do czynnego pikietowania budynku prokuratury. Ostatecznie sprawa uległa udupieniu, to znaczy przedawnieniu. Obrońcy Rydzyka mają także krótką pamięć, jeżeli chodzi o procesy sądowe, jakie zakonnikowi wytoczyli pomawiani przez niego ludzie. Otóż zdaniem fanów jego grupy medialnej, nie przegrała ona żadnego procesu sądowego, gdyż nikt żadnego procesu jej nie wytoczył. A nie było ich, gdyż rzekomo „na wszystko, o czym mówi Tadeusz Rydzyk, ma on dowody”. Jeśli tak, to przypominamy przegrane przez media ks. Tadeusza procesy, które wytoczyła im telewizja TVN, „Gazeta Wyborcza” oraz Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Przeciwnicy Radia Maryja dowiedzieli się także, że ich akcja jest „śmiechu warta, gdyż popierają ją ludzie, którzy są sami podatni na manipulację, gdyż równocześnie wypierają się Kościoła i (...) chętnie biorą ślub w kościele;
i sprzedaż mocnego alkoholu”. Są to także damscy bokserzy, gdyż za obiekt swojej niechęci obrali starsze kobiety. Jest to dowód na upadek obyczajów. Wpływowy konserwatywny komentator Bartłomiej Radziejewski twierdzi, że młodzi antyklerykałowie to „ponowocześni barbarzyńcy”. Jego zdaniem, młode pokolenie nie rozumie takich podstawowych pojęć jak naród i państwo. Są to wieczne dzieci, które wymuszają pajdokrację na wszystkich pozostałych uczestnikach życia społecznego. I dlatego poziom szkoły stale się obniża, bo musi być ona lekka, łatwa i przyjemna. Za nią poszli także politycy, rezygnując w większości z ambitnych planów i ograniczając się do spełnienia wymogów narzucanych przez międzynarodowe organizacje. Według Radziejewskiego, liberalni i socjaldemokratyczni politycy, którzy krzyczą: „Do was, młodych, należy przyszłość”, dodają też... „Pokażcie starym, gdzie jest ich miejsce”. W konsekwencji Polacy nie zbudują nowoczesnego państwa, gdyż ci, na których stawiają popularni politycy, są ogarnięci szałem konsumpcji. Nie wiedzą, co to znaczy być patriotą, nie mają chęci uczestniczenia w życiu społecznym. Stąd bierze się niska frekwencja wyborcza wśród studentów. Wprawdzie
11
przeczą temu twarde dane Państwowej Komisji Wyborczej, ale to dla prawicowego publicysty rzecz niewarta uwagi. Zdaniem Radziejewskiego, niechęć do państwa wspólnotowego spowodowała odrzucenie przez młodzież projektu IV RP. Obecnie dominuje barbarzyństwo, które przejawiało się brakiem zgody na pochowania Lecha Kaczyńskiego na Wawelu (było to odrzucenie misterium śmierci i szacunku dla państwa) oraz protestami w sprawie umieszczenia na trwałe krzyża przed Pałacem Prezydenckim (to z kolei było odrzucenie tradycji i godności narodu). Radziejewski widzi też przyczyny pogłębiającego się kryzysu. Otóż młodzi nie rozumieją, że są wykorzystywani przez liberalno-socjaldemokratyczne elity do konserwowania skorumpowanego państwa, rządów sitw i układów. Ale jest lek na ten stan rzeczy! Należy powrócić do... kultury sarmackiej. Grupy, które dokonają takiego zwrotu, muszą się przygotować do przejęcia władzy poprzez używanie (sprytnie) liberalnego języka. Należy zacząć od przechwycenia przyczółków w szkołach, popularnych mediach, samorządzie. Tak, aby pokazać wewnętrzne sprzeczności w hasłach antyklerykałów. Według modnego jezuity Dariusza Kowalczyka, te sprzeczności są poważne, bo antyklerykałowie w imię tolerancji jednym pozwalają na udział w życiu publicznym (geje, feministki), a drugim (duchowni) zakazują mówienia głośno o polityce. A przecież Kościół bierze udział w kampaniach politycznych tylko wtedy, kiedy zagrożone jest dobro wspólne! A czym ono jest, najlepiej wyjaśnią sami księża. Ich świeccy pomagierzy mają „obowiązek udziału w życiu politycznym i (...) dawania odważnego i czytelnego świadectwa wartościom chrześcijańskim”. Służy to bowiem obronie człowieka, a nie narzucaniu niewierzącym religijnych przekonań, zaś Kościół „interpretuje i chroni wartości zakorzenione w samej naturze istoty ludzkiej”. Zdaniem jezuity, lansowana przez antyklerykałów neutralność światopoglądowa państwa „nie służy wcale budowie pluralistycznego, demokratycznego, normalnego społeczeństwa”. Prowadzi natomiast do autorytarnego państwa ateistycznego, wymuszającego na ludziach wierzących życie w stanie permanentnego rozdwojenia jaźni. Zachwyceni świeccy komentatorzy eseju ojca Kowalczyka twierdzą, że najlepszym rozwiązaniem jest „deportacja nienormalnych ateistów z Polski” lub „poddanie ich reedukacji”. Należy także zdelegalizować ich zrzeszenia. Jak przeproszą za swoje grzechy, mogą zostać dopuszczeni do udziału w życiu publicznym. I to się nazywa nowoczesna demokracja po polsku! MiC
12
zarna Dąbrówka w powiecie bytowskim, jedna z najbiedniejszych gmin w kraju – typowy przykład biednego, popegeerowskiego terenu. Setki ludzi, którzy od czasów rozwiązania tutejszych PGR-ów nie znaleźli własnego miejsca na ziemi. W pasie województw Polski północnej i zachodniej – warmińsko-mazurskim, zachodniopomorskim, lubuskim – to zresztą nic nadzwyczajnego. Podobnych gmin, miejscowości i osiedli są dziesiątki. Jak szacuje Związek Byłych Pracowników PGR (ZBP PGR), na początku transformacji w 1990 r. bez pracy pozostała większość osób z około 450 tysięcy zatrudnionych w gospodarstwach państwowych. Dziś w obszarze społecznego wykluczenia znajduje się ich jeszcze co najmniej 100 tysięcy. – Kiedy PGR-y zostały rozwiązane, ich majątek wykupywali byli dyrektorzy i ci, którzy mieli pieniądze lub układy. Zwykły Kowalski nie miał tam czego szukać. – Wałęsa powiedział, że puści komunistów w skarpetkach, a puścił nas, biednych ludzi, którzy pracowaliśmy w trudnych warunkach – mówią mieszkańcy popegeerowskich terenów. No a likwidacja była prowadzona w sposób barbarzyński – ze szkodą dla majątku państwa i brakiem jakiegokolwiek zainteresowania losem zatrudnionych tam osób. Jak uważają przedstawiciele ZBP PGR, przez kilkanaście minionych lat problem był zamiatany pod dywan i nigdy nie wprowadzono systemowego rozwiązania dotyczącego transferu środowiska byłych pracowników PGR-ów do innych obszarów aktywności zawodowej, mimo że stanowili grupę liczniejszą niż pracownicy kopalń węgla kamiennego. Wszelka pomoc była realizowana przez AWRSP (poprzedniczka dzisiejszej Agencji Nieruchomości Rolnych) i została zlikwidowana już w roku 2004. Naturalne procesy rozwijającej się gospodarki wolnorynkowej wręcz potęgowały ich problemy, bo posiadane umiejętności w nowych warunkach okazały się zupełnie nieprzydatne. To dlatego 25 października 2010 roku byli pracownicy PGR-ów zorganizowali debatę w Czarnej Dąbrówce. Tematem dyskusji miało być polepszenie przyszłości ludzi biednych
C
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
tylko swoje, wypracowane pieniądze. Z czego żyje, jeśli zleceń od gminy akurat nie ma? Jak pozostali – z lasu. Zbiera jagody, później grzyby. W tym roku był dobry sezon, to zarobił nawet na drewno na zimę. – To nie tylko ja tak mam, ale większość – wyjaśnia. Ci, którzy stracili pracę na początku lat 90., a przepracowali co najmniej 20 lat, dostali prawo do półtorarocznego zasiłku dla bezrobotnych. Dopiero później – jak mówią – zaczęła się gehenna. Mało kto miał szansę znaleźć jakiekolwiek zatrudnienie, żeby przepracować wymagane ustawą 12 miesięcy uprawniające do rocznego (bądź półrocznego – w zależności od regionu) zasiłku. – To nie jest życie. Tu każdy toczy bój o przetrwanie do emerytury – mówi Zofia Dera. Tutaj nawet na czarno trudno znaleźć zajęcie. Najgorzej jest, jak przychodzi zima. Ją ciężko przetrwać. Ci, co nie mają prawa do zasiłku, chodzą do opieki społecznej. Dostają 20, 50, czasami 100 zł miesięcznie. Są i tacy, którzy wybrali krótszą drogę. Nie wytrzymali – upokorzeń i niepokoju. Mieszkańcy gminy uczestniczyli w kilku takich pogrzebach... – Ludzie nauczyli się żyć, a właściwie wegetować z dnia na dzień. W sklepach nie kupują za gotówkę, tylko na zeszyt. Jak dostaną zasiłek albo zarobią gdzieś parę groszy – oddają. I tak w kółko. Żadnego zabezpieczenia, poczucia bezpieczeństwa, stabilizacji, nadziei na lepsze jutro. Ci, których ten problem nie dotyczy, nie rozumieją. A my mamy dość czapkowania. Proszenia, błagania o pracę, której tutaj permanentnie nie ma – mówi Dera. W 1997 roku telewizja pokazała dokument o życiu w popegeerowskiej wsi. Nazywał się „Arizona” – tak jak lokalne tanie wino, w którym bohaterowie topili smutki. Na ile to prawdziwy obraz? – Były takie wypadki, że ludzie zaczęli pić, bo nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. A jak nie mieli pieniędzy i ktoś im postawił, to powiedzieli wszystko, co było trzeba. To było tylko popsucie opinii reszcie – wyjaśnia poirytowany pan Janusz. Ale patologia alkoholowa w środowisku jest – to trzeba przyznać. Niektórzy zaczęli pić, bo nie było pracy ani widoków na przyszłość. Teraz piją, żeby zapomnieć o beznadziei. Nie wierzą, że rząd coś dla nich zrobi. Od lat stara się o to Związek Byłych Pracowników PGR założony w 1998 r. Jego przedstawiciele stawiali na dialog. Nigdy nie chodzili palić opon pod Sejmem. Pewnie dlatego nie odnieśli żadnego spektakularnego sukcesu. Owszem, do 2004 roku Agencja Nieruchomości Rolnych wspierała środowiska popegeerowskie, pracodawcy mogli uzyskać
PGR-oowskie sieroty Jak się nie będziesz uczył, to będziesz w PGR-ze gnój wywalał – straszyli rodzice swoje niegarnące się do nauki latorośle. A o wykształcenie niektórzy rzeczywiście nie dbali, bo w PGR-ach zawsze jakaś robota się znalazła. i wykluczonych, byłych pracowników Państwowych Gospodarstw Rolnych. Ci ostatni wyobrażali sobie, że to będzie początek drogi do zmian ustawowych, które w końcu polepszą ich mizerny byt. Na debacie o losach żywych ludzi pojawiło się jednak zaledwie dwóch zaproszonych polityków. Reszta wybrała imprezę zorganizowaną przez marszałka województwa pomorskiego w związku z obchodami 20-lecia samorządów. – Zaprosiliśmy około 40 parlamentarzystów oraz przedstawicieli lokalnych samorządów, ale nie przyjechali. Pojawiło się dwóch – Piotr Stanke (PiS) oraz poseł Stanisław Kalemba (PSL). Pani Szczypińska i inni pojechali do marszałka na salony – mówi rozżalona Zofia Dera, kiedyś magazynierka w lokalnym PGR-ze. Dziś aktywistka zaciekle walczącą o poprawę bytu środowiska byłych pracowników PGR. „Uważam, że nie potrzeba wielkich zmian w celu polepszenia życia tych ludzi. Na wieś ostatnio idą wielkie
PGR-y funkcjonowały od 1949 do 1992 roku (część do 1994 r. jako Gospodarstwa Skarbowe w strukturach AWRSP, a nieliczne nawet do dziś – jako spółki Skarbu Państwa w strukturach ANR – następcy prawnego AWRSP). Ich likwidacja rozpoczęła się w 1989 r. Wówczas na etatach pracowało ok. 450 tys. ludzi, co oznacza, że praca w PGR-ach dawała utrzymanie 2 milionom osób. Szczytowe zatrudnienie w PGR-ach miało miejsce w I połowie lat 80. i wynosiło ok. 470–480 tys. zatrudnionych. Nieco lepszy czas dla środowiska to lata 1998–2004, kiedy AWRSP – na mocy zapisów ustawy o gospodarce nieruchomościami Skarbu Państwa – zbudowała cały dział do prowadzenia spraw socjalnych – przyznawała zapomogi osobom w szczególnie trudnej sytuacji materialnej lub życiowej, prowadziła i finansowała programy związane z aktywizacją zawodową byłych pracowników PGR oraz program stypendialny dla dzieci. Ale to się skończyło.
pieniądze. Potrzebna jest tylko sprawna lokalna władza, która je dobrze zagospodaruje. Niech byli pracownicy PGR-u startują w wyborach, by móc podejmować decyzje” – poradził w lokalnej prasie senator Kazimierz Kleina (PO). Pieniądze na wieś, owszem, idą, ale nie na ludzi, tylko na infrastrukturę. Mowa o Programie Pomocy Środowiskom Popegeerowskim. Programie, który de facto służy jedynie naprawie błędów popełnionych przy sprzedaży nieruchomości, i to tylko wtedy, gdy ich właścicielem jest samorząd lub spółdzielnia mieszkaniowa. I tak w Czarnej Dąbrówce ludzie nie mają co jeść, ale chodzą po chodnikach z brukowej kostki, a w środku wsi jest nowiuteńkie rondo. – Wszystko pięknie, ale ładna miska jeść nie da – komentują mieszkańcy. – Jak widać z perspektywy spotkania w Czarnej Dąbrówce i z wielu lat komunikowania się z przedstawicielami rządu i parlamentu, próby dialogu to za mało, aby znaleźć się w kręgu zainteresowań. Kolejny raz spotkaliśmy się z pogardą klasy politycznej – podsumowuje Kazimierz Ławik, prezes związku. Obecnie żadne prawo nie reguluje sytuacji byłych PGR-owców. Podlegają ogólnym przepisom zarówno w kwestii świadczeń emerytalnych, jak i pomocy społecznej. Od polityków oczekują konkretnych długofalowych działań, m.in.: nowelizacji ustawy o ustroju rolnym oraz o promocji i zatrudnieniu; kompleksowego raportu na temat braków i potrzeb na terenach popegeerowskich, stypendiów dla dzieci i młodzieży;
dotacji na remonty budynków mieszkalnych; otwarcia świadczeń przedemerytalnych. Swego czasu obiecywano, że 15 proc. z wpływów Agencji Nieruchomości Rolnych będzie przeznaczone na świadczenia przedemerytalne oraz stypendia dla dzieci byłych pracowników PGR, ale na obietnicach się skończyło. Janusz Iwaśków ma 58 lat. Do wcześniejszej emerytury – jeszcze dwa. Żona śmieje się, że jak nie dożyje, to doleży. W PGR pracował ponad 20 lat na ciągniku. Podczas mrozu, upału, deszczu, śniegu. – Robiłem praktycznie wszystko: jechałem w pole, orałem, bronowałem. Nieraz, jak był mróz, to nie mogłem z ciągnika wysiąść, taki byłem przemarznięty – opowiada. Jako schedę po PGR-ze otrzymał grupę inwalidzką. Na rentę się jednak nie załapał. Kiedy zamknięto kombinat, w którym pracował, desperacko poszukiwał pracy. W ramach gminnego programu aktywizacji bezrobotnych dostawał papier, z którym miał jeździć po zakładach w poszukiwaniu zatrudnienia. Na tym papierze zbierał pieczątki i adnotacje, że go do pracy nie potrzebują. A że w Czarnej Dąbrówce zakładów pracy nie ma – jeździł do Lęborka (30 km), Bytowa (30 km), Słupska (50 km) i Kartuz (20 km). – W naszej gminie nie ma zakładów pracy, które wchłonęłyby setki bezrobotnych. Potrafiłem komarkiem przejeździć 200–300 kilometrów, żeby tylko znaleźć kogoś, kto zechciałby mnie wziąć. Na próżno. Wszędzie było tylu chętnych, że pracodawcy mogli wybierać w nas jak w ziemniakach – mówi pan Janusz. Jest zawzięty, więc ratował się jak potrafił. Co jakiś czas udało się załapać w gminie na prace interwencyjne lub publiczne – odśnieżanie, malowanie, układanie kostki. Umowa, uczciwa praca za miesięczne wynagrodzenie. Ma człowiek poczucie godności, że nie bierze jałmużny,
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
13
Król jest nagi kazało się, że do Świebodzina na uroczyste poświęcenie największego na świecie 33metrowego pomnika Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata przybyło ledwie 2–3 tys. osób. Wśród zgromadzonych hierarchów wypatrzyliśmy jednego emerytowanego kardynała Henryka Gulbinowicza z Wrocławia (przewodniczył celebrze), ordynariusza zielonogórsko-gorzowskiego Stefana Regmunta (poświęcił figurę), metropolitę szczecińsko-kamieńskiego Andrzeja Dzięgę (wygłosił homilię) oraz pięciu niższych rangą biskupów. Zasadnicza część imprezy światło-dźwięk rozpoczęła się po zapadnięciu zmierzchu i niewiele już było widać, więc popatrzmy, jak wyglądał piknik w Świebodzinie za dnia, kiedy to występowały rozmaite delegacje w teatralnych uniformach, znakomicie bawiła się nieliczna młodzież, napojone czymś moczopędnym zakonnice okupowały polowe kibelki, a handlarze dewocjonaliami i „kebapami” zbijali kokosy... Atmosferę uroczystości popsuła jedynie krążąca wśród zgromadzonych wredna plotka, że król w Świebodzinie (nie licząc kopca) nie jest rekordzistą świata, bowiem jest krótszy niż figura Cristo de la Concordia w jakimś boliwijskim – o zgrozo! – Cochabamba. Sprawdziliśmy w encyklopedii: faktycznie, nasz jest, niestety, niższy o 1,2 m, co oznacza, że ani chybi nie będzie ostatni i wkrótce znajdzie się w Polsce śmiałek, który podejmie wyzwanie… DOMINIKA NAGEL
O
Jesus Cristo de la Concordia
Miał być kilkudziesięciotysięczny tłum wiernych, niemal w komplecie miał stawić się episkopat, mieli przybyć znamienici goście z kraju i zagranicy, postawiono w stan najwyższej gotowości straż pożarną, policję i służby medyczne, zmobilizowano setki porządkowych...
Fot. PAP/Lech Muszyński
środki finansowe na tworzenie miejsc pracy. Były programy pomocowe. Bo to nie tak, że ludzie tylko stali i czekali na mannę z nieba. Na przykład w Czarnej Dąbrówce zaczęli sadzić truskawki. – Ja też miałem, chciałem iść do przodu. Harowałem przy nich jak wół, żona się śmiała, że jakaś krowa w truskawkach się pasie, a to ja pieliłem na kolanach, opryskiwałem, dbałem. To był dobry sezon, truskawek było tyle, że ziemia była czerwona – wspomina pan Janusz. Właśnie dlatego, że było ich tak dużo, skupy nie przyjmowały. Upał i deszcz dokończyły dzieła zniszczenia. Następstwa transformacji do dziś skutkują dramatami znacznej części środowiska i utrwalają status obywateli drugiej kategorii. Dzieci byłych pracowników PGR dziedziczą biedę i patologię. Program stypendialny Agencji Nieruchomości Rolnych, który obowiązywał w latach 2000–2004, obejmował tylko młodzież ze szkół średnich. Nikt nie pomyślał o tej kończącej podstawówkę czy gimnazjum. Gros z nich zostało w domach, bo pieniędzy nie wystarczało na chleb, a co dopiero na opłacenie miesięcznego biletu umożliwiającego dojazd do szkoły w mieście. – Dzieci z rodzin, które dostały stypendium na cały czas nauki w szkole średniej, miały kontakt z rówieśnikami z innych środowisk, zobaczyły inny świat, ruszyły do przodu, wyrwały się z tego marazmu – opowiadają moi rozmówcy. Kazimierz Ławik, prezes Zarządu Związku Byłych Pracowników PGR, wylicza: – Od roku leży u marszałka Sejmu projekt zmian ustawowych naszego autorstwa, zgłoszony przez Klub Poselski Lewicy w listopadzie 2009 r. Dotyczy konieczności naprawy tego, co państwo rękami swoich funkcjonariuszy samo zepsuło, oraz stworzenia systemu redukującego zjawisko dziedzicznego wykluczenia społecznego, spowodowanego w znaczącej części również przez błędne decyzje państwa. Żądamy poważnej debaty i stosownych decyzji. Kłopoty mniej więcej półmilionowej grupy obywateli, członków naszego środowiska, powodują, że jesteśmy zdeterminowani i nie odstąpimy od prowadzonych działań. Klucz do zmian leży w rękach rządu i parlamentu. Mantra „nie ma pieniędzy” również nas nie przekona. Chętnie wskażemy miejsca, gdzie marnowane są kwoty daleko większe niż potrzebne do załatwienia problemu dotyczącego kilkuset tysięcy osób. Problem został zamieciony pod dywan w czasie likwidacji Państwowych Gospodarstw Rolnych i pozostaje aktualny. Chyba że sprawy mają rozwiązać się same... Przez minione 20 lat zmarła znacząca grupa byłych pracowników PGR. Być może udawanie przez 20 czy 40 kolejnych lat, że wszystko jest w porządku, ma być rozwiązaniem. Jeżeli tak, to uczciwie byłoby publicznie o tym powiedzieć. WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
A TO POLSKA WŁAŚNIE
14
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Wiara w lipę Chociaż – według statystyk przywoływanych przez Kościół – 95 procent ludzi w Polsce uważa się za katolików, wiara w magię, horoskopy i przesądy kwitnie. Gdyby nazwać rzeczy po imieniu, powinniśmy raczej uznać się za kraj pogańskich katolików. Nie można świata pozbawić magii, tak jak nie można człowieka ograbić z wyobraźni, myśli i uczuć. W wigilię imienin Andrzeja tysiące z nas będą przepowiadać swoją przyszłość, powodzenie w miłości i spełnienie życzeń. Na szczególnie ważne okazje dobieramy najskuteczniejsze amulety. Za to na co dzień tkwimy po uszy w świecie przesądów, nawet nie bardzo zdając sobie z tego sprawę. Z jednej strony ograniczają nas, wtłaczają w schematy myślowe, pozwalają „wyłączyć” rozum. Z drugiej – dają iluzję wpływu na własny los. A przez podświadomość czasem naprawdę wpływają. Kościół potępia przesądy i magię. Są „konkurencyjne” wobec jego magii i przesądów i zawsze były dla niego zagrożeniem. Określenie „pogańskie zwyczaje” brzmi obraźliwie, a często to, co „pogańskie”, stoi w opozycji do jedynie słusznego „katolickiego”. Jest to sfera, która oparła się Kościołowi i jego nauce, wpajanej jeszcze całkiem niedawno pod groźbą tortur. Pogańskim zwyczajom nie dały rady i te współczesne starania Kościoła. Nic z tego – nadal jesteśmy poganami. Kościół odpuścił walkę z przesądami w poczuciu, że i tak jej nie wygra. Zresztą – słusznie. Jeśli nie możesz kogoś pokonać – zbrataj się z nim – mówi stara zasada. Więc witajcie w świecie pogańskich katolików!
Czarujące pary Nie ma sfery życia, której nie dałoby się poprawić. Trzeba tylko wiedzieć, jak. I doprawdy nie ma to z Bogiem ani żadną religią nic wspólnego. Zobaczcie sami... Kto szuka szczęśliwego związku, niech lepiej unika całowania się na schodach i w bramach. Kłótnie wywoła ten, kto miesza napój w filiżance partnera. W ogóle czynności, zdawałoby się, proste niosą poważne skutki w miłości: z tego powodu nie należy na przykład dodawać do kawy cukru przed mlekiem… Panna lub kawaler może w prosty sposób „zobaczyć” we śnie przyszłego małżonka – musi w tym celu zasnąć z kawałkiem weselnego tortu pod poduszką. Najlepszym dniem na oświadczyny jest piątek, na zaręczyny – sobota.
Inwestycja w pierścionek zaręczynowy też buduje przyszłość. Diamenty gwarantują trwałość pary, szafir – wierność. Szmaragd jest najlepszym przyjacielem kobiety, bo kiedy tylko zrobi się mętny, sygnalizuje na zdradę. Opale i perły przyciągają pecha.
Tak jak oddawanie pierścionka lub obrączki innej kobiecie do przymierzenia. Od niedawna robienie wspólnych zdjęć przez zakochanych źle wróżyło związkowi: do ślubu może nie dojść albo zaraz po nim związek się rozleci. Przy okazji wesela należy być szczególnie czujnym. O tym, że ożenku nie szykuje się w miesiącu, który w nazwie nie ma litery r, wiedzą nawet dzieci. Więc styczeń, luty, kwiecień, maj, lipiec i listopad są do bani. Najwyższe notowania Losu ma wrzesień i czerwiec. Dalej wydaje się już łatwiej: buciki ślubne wystawione poprzedniego dnia na parapet zapewnią dobrą pogodę na ceremonii. Gwarancją szczęścia młodych jest ubranie – dlatego kobiety pilnują, by mieć na sobie coś starego (wierność tradycjom), nowego (bogactwo), pożyczonego (przychylność złych duchów) i niebieskiego (wierność). A w butach pieniądze – bogactwo będzie jeszcze większe. Jednak biada tej, która przed ceremonią przejrzy się w lustrze całkowicie ubrana. To bardzo zły znak.
Zaleca się zdjęcie przynajmniej jednej rękawiczki. Wiele przesądów gwarantujących poprawę życia ma związek z kościołem. Jeśli dziewczyna siądzie na krześle, gdzie przed chwilą zasiadał ksiądz, może być pewna, że w rok znajdzie kandydata na męża. Do świątyni nowożeńcy powinni jechać tą samą drogą, którą jedno z nich zwykle tam chodziło. Próg oboje przestępują prawą nogą. Iść należy ostrożnie, bo potknięcie się w drodze do ołtarza to przykre zdarzenia na drodze życia. W ogóle droga do ołtarza to całe życie, więc dobrze jest się uśmiechać i nie oglądać za siebie. Warto się pomylić podczas przysięgi, a gdyby z rąk wypadły obrączki – poczekać, aż podniesie je ksiądz. Przy tym wszystkim zrobienie z mężczyzny pantoflarza wydaje się już banalnie proste: w kościele kobieta musi zarzucić mężowi na buty kawałek swojej sukni. A przed kościołem należy młodych obsypać ryżem albo monetami – na szczęście.
Urokliwe mamy Ciężarne kobiety też mają swój świat czarów i magii. Wystarczy, że mama przestrzega w ciąży kilku drobnych zasad, a zyska całkowity wpływ na zdrowie (i wygląd) narodzonego maleństwa. Przed owinięciem pępowiną ochroni dziecko ta kobieta, która nie przechodzi pod sznurami. No i nie nosi na szyi korali. Na widok kaleki powinna zamykać oczy – chodzi o zdrowie dziecka. Dzieciak może być głupi, jeśli mama w ciąży obetnie sobie włosy. Wiadomo też, skąd ropiejące oczy u niemowlaka – rodzice musieli uprawiać seks pod koniec ciąży. Łyse dzieci biorą się od patrzenia w księżyc, płaczliwe – w słońce, a rude
– od farbowania włosów. Te z zajęczą wargą miały matkę pijącą z butelki. Jeżeli są zezowate – mama musiała zerkać na gości przez wizjer w drzwiach. Kto nie chce mieć głuchego dziecka – niech nie słucha własnych zapowiedzi w kościele. Od patrzenia na brzydkich ludzi – rodzą się brzydkie dzieci, a na kolorowych – kolorowe... No i uwaga na kałuże – skakanie przez nie może skończyć się wodogłowiem. Głaskanie psów przynosi duże ryzyko urodzenia dziecka kudłatego. Niewinne, zdawałoby się, zmywanie naczyń i polanie brzuszka wodą zwiastuje alkoholizm w przyszłości. Dziesiątki znaków wskazują przyszłość i płeć malucha. Wystarczy czytać... Mdłości wieczorem – będzie chłopiec, rano – dziewczynka. Im bardziej brzydnie mama, tym bardziej dziewczynka w brzuchu zabiera jej urodę. Duży, wysoki brzuch i pociąg do ostrych potraw – zwiastują chłopca. Podobnie jak ciemna linia na skórze i kopanie w brzuchu z lewej strony. Pociąg do słodyczy i kopanie z prawej – urodzi się dziewczynka. Wreszcie kanon zasad młodej mamy: nie kupuje się ubrań przed narodzinami, bo inaczej pech murowany. Podobnie nieszczęsny jest przedwczesny zakup wózka i łóżeczka. Za to ciężarną kobietę wszyscy chcieliby poklepać po brzuchu – bo to przyciąga szczęście. Ale już na przykład nie jest dobrze zaprosić taką na wesele; raczej nikt nie chce jej „na chrzestną” – bo to jak zaprosić katastrofę do domu. Przez 9 miesięcy tylko śmiałkowie odmówią ciężarnej kobiecie – jeżeli
ktoś się na to odważy, niebawem myszy zajmą jego dom. Potem też trzeba uważać: przez dziecięce ciuszki zostawione na dworze maluch źle śpi. Świadoma mama nie obetnie dziecku włosów, zanim nie skończy ono roku. Spacery tylko z czerwoną kokardą przy wózku – czerwone najlepiej chroni od uroków.
(Prze)sąd ostateczny Śmierć podlega szczególnym prawidłom i czarom. A zasady i porządki z nią związane są bardzo pilnie przestrzegane. Na przykład to, że zmarły nie może pozostać bez pogrzebu przez niedzielę, bo wtedy na pewno kogoś za sobą pociągnie. Splecione dłonie zawinięte różańcem mają zapewnić spokój „po tamtej stronie”. Dobrze jest włożyć do trumny ulubione przedmioty: scyzoryk, łyżkę, zapalniczkę, papierosy czy torebkę. Fatalnie wróży przejście w poprzek konduktu pogrzebowego, a jeśli życie nam miłe – lepiej wystrzegać się przekraczania cmentarnej bramy, gdy bije dzwon. W domu, w którym ktoś odszedł, dobrze jest zaraz zatrzymać wszystkie zegary i zasłonić lustra, a gdy trumna opuści mieszkanie – trzeba jak najszybciej przewrócić to, na czym stała, wyrzucić kwiaty i odwrócić puste wazony. ! Kiedy zmarł mój dziadek, ciotki mówiły, żeby otworzyć szybko stodołę. Ale że stodoły u nas nie było, więc otworzyłem garaż – dzielił się swoimi radami w portalu społecznościowym Kamil z Wielkopolski. ! Mieszkam na wsi i u nas się mówi, że po pogrzebie nikt z najbliższej rodziny nie może na grobie zapalić znicza, bo niedługo umrze – wyjaśniła Magda z Płocka. Jeśli podczas wynoszenia trumny z domu wyją psy, to dowód, że dusza jeszcze nie odeszła, a zwierzęta ją widzą. Zły to znak, kiedy na drodze z kościoła na cmentarz z wieńców sypią się kwiaty, bo znaczy to, że niechybnie ktoś z żałobników umrze.
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r. Czary na indeksie Oprócz zabobonów znanych od pokoleń mamy też całkiem współczesne. Nie ma luki, bo w miejsce nieco już staromodnych i niepasujących do epoki, techniki i obyczajów pojawiają się nowe. Takie jak czerwone majtki na maturze albo wszystkie czary wokół studenckiego indeksu. Na pierwszym roku trzeba bezwzględnie pamiętać, żeby przed sesją nie zakładać okładki na indeks. Potem już można i najlepiej, żeby była podarowana przez kogoś ze starszego rocznika. Idealnie, jeżeli darczyńca był świetnym studentem. Rodzi to największe szanse, że wiedza i powodzenie spłyną wraz z okładką na młodego żaka. Można go też poprosić, by zagiął ostatnią kartkę w indeksie (najlepiej ze świadectwem odejścia ze studiów). Chodzi o to, by „niepotrzebnie nie kusić losu”. Każdy wie, że gdy indeks upadnie na podłogę, należy go szybko nadepnąć nogą. To przynosi
szczęście i naukowe sukcesy. Magiczne praktyki z pewnością zmienią się wraz z wprowadzeniem elektronicznych indeksów. Ale nie ma obaw – coś magicznego pojawi się na pewno. Poza szeptaną metodą przekazywania sobie życiowej mądrości kopalnią takiej wiedzy jest internet. Na przykład Karolina od lat stosuje metodę znaną i niezawodną: ! Dzień przed egzaminem kładę książkę pod poduszkę i budząc się rano, umiem wszystko. I jakoś przez te lata szkoły przebrnęłam podstawówkę, gimnazjum, liceum, a teraz studia... Lokalne czary wciąż są kultywowane w Krakowie. Student pierwszego roku nie powinien iść na Wawel, żeby nie okazało się, że jest to jego ostatnia wycieczka. W czasie sesji natomiast nie należy przechodzić pod filarami Sukiennic. To znaczy można, jeśli ktoś bardzo chciałby dostać dwóję na najbliższej sesji. Dzień egzaminu ma swoje żelazne zasady. Należy do nich wstawanie prawą nogą, zakładanie „szczęśliwych butów” i zabieranie czegoś na szczęście (może być słoń z podniesioną trąbą). Warto poprosić kogoś o kopa przed wejściem do sali, a jeśli jest to egzamin pisemny – każdy rozsądny
w horoskopy czy wróżby, łamie pierwsze przykazanie Dekalogu: Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną. Jest więc nie do pogodzenia z katolicką religią. Kłopot w tym, że przesądy, choć zwalczane i potępiane, nadal mają się świetnie. A nawet coraz lepiej.
student napisze go pożyczonym długopisem.
Przesądni zawodowcy Wiele zawodów i profesji ma swoje osobne czary. Bo czy wiemy na przykład, że aktorzy starają się nie wchodzić na scenę lewą nogą? Przedstawieniem przeklętym, które niesie ze sobą złe zdarzenia, jest „Balladyna”. Pecha przynoszą również kostiumy aktorów w kolorach żółtym i zielonym. Nikt nie powinien klaskać na próbie generalnej. A jeśli trzecia taka próba jest nieudana – tym lepiej wróży to premierze. Podobnie jak kłótnie aktorów podczas przygotowań do spektaklu, które czasem wywoływane są specjalnie, żeby potem wszystko poszło dobrze. Pechowa i nieudana trzynastka – w teatrze jest znakiem szczęśliwym. Dlatego premierę warto rozpocząć z 13-minutowym spóźnieniem. Ale absolutnie nie w poniedziałek, bo to ściągnie finansowe tarapaty. Osobne znaki dostają myśliwi. Wśród nich jeden wydaje się szczególny: trzeba patrzeć, jak pies łowczy załatwia swoją potrzebę. Jeśli przy tej czynności kieruje ogon w stronę myśliwego – wróży to sukces na polowaniu. Żadna odpowiedzialna krawcowa nie będzie fastrygowała ubrania na klientce, żeby „nie zaszyć jej rozumu”. Marynarze starają się nie wyruszać w rejs w piątek. A w trosce o żeglarzy nie odpala się papierosa od świeczki, bo „ktoś umrze na morzu”. Murarze podpowiadają, żeby przed zalaniem fundamentów w każdy róg domu wrzucić grosik, a będzie się darzyło domownikom. Przeprowadzkę zaś odradzają w listopadzie, podobnie jak stawianie ogrodzenia. Natomiast piloci samolotów pasażerskich mają jedną żelazną zasadę: starają się nie podtrzymywać żadnych przesądów. Od zaprzyjaźnionej właścicielki sklepu w Częstochowie (500 metrów od Jasnej Góry) dowiedziałam się, że handel w nowym miejscu najlepiej zaczynać w środy i w soboty, a nigdy – w poniedziałek albo piątek. Dobrze, żeby na początek ktoś rozsypał pieniądze, które właściciel musi przydeptać. Chowa je potem i pilnuje jako talizman powodzenia. Dobry utarg zwiastuje to, że pierwszym klientem rano jest mężczyzna. Pieniądze powinny być podane sprzedawcy do ręki, ale resztę
klient powinien wziąć ze stołu. Jeśli na zakupy przyjdzie zakonnica, tego dnia sklep można już zamknąć, bo i tak handlu nie będzie. Kto ma sznur wisielca – sprzeda wszystko. Dobrze jest też trzymać w czterech rogach sklepu tzw. bagno (rośliny sprzedają zwykle starsze kobiety na ryneczkach).
Nagana pogana Są przesądy tak powszechne, że nad ich sensem w ogóle się nie zastanawiamy: piątek, 13 dzień miesiąca, trzymanie kciuków, plucie przez ramię, czarny kot, szczęśliwa podkowa, niepodawanie ręki przez próg... A do tego cały świat ozdób i amuletów. Każdy z nas ma pewnie swoje i tylko swoje magiczne zaklęcia, o których jest przekonany, że działają. Bo skoro raz pomogły, to znak, że mają moc... Z przesądami jest o tyle łatwo (a może właśnie trudno), że nie trzeba ich udowadniać. Pozwalają wyjaśnić coś, czego zwykle wyjaśnić się nie da. I mają swoje potężne grono wiernych wyznawców, co bardzo nie podoba się Kościołowi. Zgodnie z jego nauką, wiara w przesądy i zabobony, podobnie jak
Rok temu na pytanie CBOS o wyznanie prawie 95 proc. Polaków wskazało katolicyzm, z czego co ósma osoba (13 proc.) nazwała swoją wiarę głęboką. Bezwyznaniowi, ateiści i agnostycy w tym badaniu to grupa 2,1 procent. Ponad połowa badanych (54 proc.) przyznała, że bierze udział w praktykach religijnych przynajmniej raz w tygodniu. Tylko 9 proc. nie robi tego wcale. 42 procent ludzi podało, że modli się codziennie, ponad jedna czwarta (27 proc.) – co najmniej raz w tygodniu. Nie modli się co dwudziesty Polak (5 proc.). Tyle statystyka, którą Kościół może się pochwalić. Tymczasem OBOP zbadał wiarę Polaków w przesądy. Okazało się, że wierzy w nie głęboko 58 procent ludzi powyżej 15 roku życia. W rankingu atrakcyjności wiary w przesądy „szczęśliwe” na pierwszym miejscu jest poczciwy kominiarz (38 proc.), potem czterolistna koniczyna (33 proc.), talizmany (21 proc.), szczęśliwa siódemka (19 proc.) i rozbicie kieliszka (18 proc.). Mniej niż połowa (46 proc.) jest przekonana o istnieniu zwiastunów nieszczęścia. Na ołtarzu stoją (od najwyższego miejsca): czarny kot (31 proc.), witanie przez próg (28 proc.), rozbite lustro (27 proc.), pechowa 13 (21 proc.) oraz wstawanie z łóżka lewą nogą (14 proc.). Przesądy wcale nie zanikają. Zmienia się tylko ich status, bo zostają nazwane herezją i pogańskim zwyczajem. Jednak ich znaczenie jest równie duże co przed wiekami, a niektóre z nich pozostają z nami jako zwyczaj i tradycja. Kościół uznaje, że „zabobon jest wypaczeniem kultu, który oddajemy prawdziwemu Bogu. Przejawia się on w bałwochwalstwie, jak również w różnych formach wróżbiarstwa i magii”. Katolicy powinni brzydzić się przesądami: „Należy odrzucić wszystkie formy wróżbiarstwa, odwoływanie się do Szatana lub demonów, przywoływanie
15
zmarłych lub inne praktyki mające rzekomo odsłaniać przyszłość. Korzystanie z horoskopów, astrologia, chiromancja, wyjaśnianie przepowiedni i wróżb, zjawiska jasnowidztwa, posługiwanie się medium są przejawami chęci panowania nad czasem, nad historią i wreszcie nad ludźmi, a jednocześnie pragnieniem zjednania sobie ukrytych mocy. Praktyki te są sprzeczne ze czcią i szacunkiem – połączonym z miłującą bojaźnią – które należą się jedynie Bogu” – zaleca Kościół w Katechizmie. Potępia również noszenie amuletów. W Nowym Testamencie czary wymienione są wśród grzechów, które wykluczają z Królestwa Bożego. Stoją obok zabójstw, nierządu i kradzieży, a czarownicy – przy rozpustnikach, zabójcach i bałwochwalcach. Kościół, który swoje stosy dla czarownic musiał wygasić w XIX stuleciu, teraz łaskawie złagodniał. Na przykład nie są grzechem wróżby andrzejkowe, „jeśli są tylko zabawą”, a horoskopy i przesądy – gdy są traktowane „żartobliwie”.
W oficjalnej klasyfikacji zawodów, aktualizowanej w Polsce pół roku temu, duchowny wyznania rzymskokatolickiego i zakonnik znalazł się w kategorii „Specjaliści”, natomiast wróżbita z astrologiem i radiestetą nieco dalej – w dziale „Pracownik usług osobistych i sprzedaży”. Śledząc współczesne globalne sabaty czarownic w internecie, trafiłam na takie oto osobliwe, urzekające prostotą czytanie znaków: Rozsypała się kokaina – będą wizje. Krowy nisko latają – rozsypała się kokaina. Pękło lustro – będzie nieszczęście. Pękł rozporek – będzie wstyd. Mniejszy lub większy… Pękła prezerwatywa – lepiej, żeby pękło lustro. No i może jeszcze taki przesąd o przesądach: nie należy w nie wierzyć, bo to zwykle przynosi pecha... BARBARA CHYBALSKA
[email protected]
16
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
ZE ŚWIATA
MODLITWA O KUMULACJĘ Biskup filipiński Deogracias Iniguez zwrócił uwagę ludności na fakt, że modlitwa może być grzeszna.
niż w Polsce!), a więc sytuacja jest bardzo poważna i trzeba coś począć. Na początek Paprocki zwołuje do Baltimore dwudniową konferencją w sprawie egzorcyzmów. Zainteresowanie jest duże – na listę uczestników wpisało się 56 biskupów i 66 księży. Każda diecezja powinna mieć swego dyżurnego egzorcystę – twierdzi bp Paprocki. Na mocy prawa kanonicznego egzorcyzmy mogą prowadzić wyłącznie księża, którzy posiadają zgodę biskupa i odbyli stosowne dokształcenie. PZ
ROGACZ Z KAMERĄ
Dzieje się tak wtedy, gdy lud, spragniony szybkiej i dużej forsy, usiłuje wymodlić wygraną na loterii. Na Filipinach są to praktyki bardzo popularne – wierni pocierają kuponami loteryjnymi statuetki świętych, licząc, że objawią, jakie numery trzeba skreślić. Hierarcha podkreślił, że Kościół sprzeciwia się hazardowi pod jakąkolwiek postacią, w drodze wyjątku dopuszczając, jako bezgrzeszne, gry w karty – byle nie na pieniądze. To stwierdzenie jest o tyle zabawne, że właśnie gra w karty na pieniądze jest ulubionym sportem katolickich plebanów. Wierzący najczęściej apelują do Boga z prośbą o pieniądze i zdrowie. Istnieje obawa, że po zakazaniu proszenia Wszechmogącego o zwycięskie cyfry ludzie mogą zmniejszyć częstotliwość odmawiania pacierzy lub zarzucić je w ogóle, co Kościołowi mogłoby nie wyjść na zdrowie. Wydaje się, że rozumie to wyższy rangą hierarcha z innego kontynentu, australijski kardynał George Pell. Oświadczył on właśnie, że w jego opinii hazard nie jest grzechem. „Muszę wyznać, że stwierdzam to z pewnym zakłopotaniem, ale zdaję sobie sprawę, że potępianie hazardu byłoby hipokryzją, bowiem grę w pokera powszechnie toleruje się w klubach katolickich” – stwierdził purpurat. Zdaniem kardynała, nie jest grzechem także handel bronią: „Myślę, że można produkować broń, nie naruszając zasad moralności. W niektórych wypadkach jest to konieczne; jesteśmy krajem pokojowym, i gdybyśmy nie byli uzbrojeni, naraziłoby to nas na potencjalne akcje złych ludzi”. CS
DEFICYT ŁAPIDUCHÓW Hierarchowie amerykańscy biją na alarm: nie dość, że za mało jest księży i seminarzystów, to na dodatek brakuje... egzorcystów. Odpowiadający za tę działkę bp Paprocki konstatuje, że w całych Stanach jest zaledwie 5 czy 6 egzorcystów (dwudziestokrotnie mniej
Peru. Skandaliczny spektakl rodzinno-religjny. Występują: ksiądz José Antonio Boitron, księża gospodyni Teodolinda Amaya, no i mąż Teolindy. Z kamerą. Mąż zwąchał, że coś się święci i wtargnął do zakrystii. Z kamerą. A tam jego ślubna pod wielebnym. – Zmusił mnie! – krzyczy ona. – Uspokój się! – doradza mężowi kapłan, usiłując naciągać sutannę na goły tyłek. – Zastawiono na mnie pułapkę. Pojawia się telewizja, zwabiona zdjęciami rozsyłanymi przez rogacza. – 15 lat dla niego pracowałam – łka Teodolinda. – Nie płacił mi... W końcu zapłacił... ciążą. Jestem w czwartym miesiącu... Ksiądz Boitron nie przyjął zaproszenia telewizji. JF
SUPERMARKET W KOŚCIELE Na Wyspach Brytyjskich nieustanie wynajduje się nowe przeznaczenia budynków kościelnych.
Ponieważ z braku wiernych na Wyspach ciągle plajtują nowe parafie różnych wyznań, świątynie czasem zostają zamieniane na mieszkania, czasem pojawiają się w nich restauracje, puby, sale gimnastyczne, a na wsiach także magazyny na słomę lub siano. Ostatnio w Bournemouth (hrabstwo Dorset) dawny kościół metodystów przerobiono na supermarket. Brytyjską twórczość w tej dziedzinie skrupulatnie odnotowujemy, bo za kilkanaście lat w Polsce będzie jak znalazł. MaK
JAK DOBRZE BIĆ ŻONĘ Allah zaszczycił kobiety, ustanawiając dla nich kary cielesne. O życiowych mądrościach tego rodzaju świat Zachodu usłyszał dzięki telewizji Memri (zajmuje się tematyką Bliskiego Wschodu), w której przetłumaczono na język angielski wywiad z islamskim uczonym. Specjalista w turbanie objaśnił, że mąż może zbić swoją połowicę, kiedy ta odmawia mu seksu, ale musi przestrzegać kilku uświęconych zasad: nie powinien połamać żonie kości i wybić zębów, bicie nie powinno zostawiać trwałych śladów, razy nie mogą następować jeden po drugim, więc należy bić z przerwami, a w trakcie lania nie wolno też kobiety przekląć. JC
RELIGIJNE WIĘZIENIE Pewne małżeństwo z miejscowości York w Pensylwanii przez długie lata więziło pięcioro swoich dzieci w wieku od 2 do 13 lat. Więzienie dzieci to opuszczona ruina bez światła, wody, ogrzewania i kanalizacji. Oczywiście nie chodziły do szkoły. Władze odpowiedzialne za dobro dzieci kilkakrotnie (w roku 2003 i 2007) otrzymywały od sąsiadów doniesienia, ale bez nakazu rewizji nie mogły wejść do środka, bo rodzice na to nie pozwalali. Wreszcie sędzia wystawił stosowny dokument. Rodzice będą odpowiadać przed sądem, a tymczasem zeznali, że więzili dzieci z pobudek religijnych. CS
Schorzenie to jest główną przyczyną demencji; szacuje się, że w ciągu następnych 50 lat liczba cierpiących na nią potroi się. Marihuana zawiera aktywny chemicznie składnik określany jako Delta-9 THC, który skutecznie hamuje działanie enzymu odpowiadającego za chorobę i zwalnia jej postępy. W porównaniu z obecnie stosowanymi lekami substancja zawarta w marihuanie ma spektakularnie lepsze działanie. Jej szersze zastosowanie pozwoliłoby na poprawę komfortu życia chorych i obniżenie kosztów choroby. Pozytywny wpływ marihuany na inne schorzenia, np. jaskrę, był już znany wcześniej. Pomaga ona także przy pewnych schorzeniach nerwowych i zapobiega nudnościom towarzyszącym chemoterapii w trakcie kuracji nowotworowej. Wielu naukowców uważa, że negatywne oddziaływanie marihuany zostało zdemonizowane; nie powoduje ona przyzwyczajenia, a szkody dla zdrowia wynikające z jej palenia przez osoby zdrowe są znikome. PZ
MAMUŚKA Na śmierci można świetnie zarobić. Trzeba tylko mieć plan.
JEZUS WYGNANY Z KOŚCIOŁA Neal Thompson, Amerykanin z St. Louis, od 22 lat przebiera się za Jezusa i chodzi po kościołach jako chrystotranswestyta. Dotąd wizyty odbywały się bez przeszkód, lecz w kościele luterańskim nie poszło mu tak łatwo. Porządkowi chcieli go wyrzucić, a po negocjacjach zaproponowali siedzenie w holu. – W holu?! W życiu! Jezus w holu! – No to wezwiemy policję. – No to wzywajcie! Policja w sile czterech chłopa przybyła po Chrystusa-Thompsona. – Proszę wyjść – poprosili. – OK, wybaczam im. Jezus musi być wielkoduszny. Ale wrócę tu – obiecuje. – Jak panu pozwolą – zaznaczają gliny. „Mówią, że jesteśmy ambasadorami Jezusa na ziemi. Ambasador ma reprezentować, więc staram się reprezentować mego Pana i Zbawcę” – podkreśla Thompson. W białych szatach, z krzyżem. Szerzy chrześcijaństwo. TN
ZDROWAŚ MARYCHA Chemicy ze Scripps Research Institute w Kaliforni opublikowali wyniki badań, z których wynika, że marihuana może być skutecznym lekiem na chorobę Alzheimera.
ŻENIA SIĘ NIE ŻENI Rosyjscy milionerzy dość już mają panienek czyhających na ich pieniądze. Nawet w kwestii rozmnażania stają się samowystarczalni.
Moskwa nazywana jest stolicą miliarderów. Samych tylko milionerów jest już w Rosji ponad 100 tysięcy. Na każdego krezusa czeka w pogotowiu tłum napalonych dzierlatek, które robią wszystko, by go usidlić – najlepiej za pomocą przysięgi małżeńskiej. Wiele dziewcząt uczęszcza na specjalne kursy uwodzenia milionerów, na których uczą się trudnej sztuki dobierania – do faceta i jego portfela. Pozbawione romantyzmu zaloty kobiet doprowadziły do przykrej sytuacji – bogaci Rosjanie nie chcą się już żenić. Coraz częściej natomiast decydują się na wynajęcie „matki zastępczej”, która po zapłodnieniu in vitro rodzi im potomka, po czym – według rosyjskich przepisów – traci do niego wszelkie prawa. W dalszym procesie wychowania samotnym ojcom pomagają wynajęte nianie. JC
PAN MAMA
Angela Boyd, 38-letnia mieszkanka Richmond w USA, obwieściła wszystkim w okolicy, że jej 15-letnia córka Kaitlin została zgwałcona i zamordowana przez swojego ojca. Kobieta przekonująco zagrała zrozpaczoną matkę, poza tym nikt nie przypuszczał, że mogła kłamać w sprawie tak poważnej jak śmierć własnego dziecka. W jednej z miejscowych kaplic Angela zorganizowała uroczyste pożegnanie, na którym wygłosiła mowę tak poruszającą, że zgromadzeni żałobnicy płakali i... chętnie wrzucali pieniądze do puszki specjalnie ustawionej na tę okoliczność. Ofiara miała być przeznaczona na stowarzyszenie zajmujące się dziećmi autystycznymi. Chytry plan spalił na panewce. Na uroczystość wtargnął niezaproszony brat Angeli i powiedział wszystkim, że rzekoma denatka przebywa w innym mieście – cała i zdrowa. „To jest taki dziwny przypadek, że cały czas zastanawiamy się, z którego paragrafu skorzystać” – oznajmił funkcjonariusz tamtejszej policji. JC
Urodził się jako kobieta, potem zmienił płeć i został mężczyzną. Teraz... rodzi dzieci. Thomas Beatie, obecnie 36-latek, jeszcze jako kobieta przeszedł rekonstrukcję klatki piersiowej i terapię hormonalną, ale zachował żeńskie narządy płciowe, argumentując, że „ma prawo do posiadania biologicznych dzieci”. Prawnie jest mężczyzną, i to szczęśliwie żonatym. Ponieważ małżonka Thomasa nie mogła zajść w ciążę, para zdecydowała, że zapłodnieniu podda się ta bardziej męska część rodziny. Po odstawieniu zastrzyków z testosteronu dzięki pomocy lekarzy i nasieniu anonimowego dawcy Thomas dwa lata temu urodził zdrową dziewczynkę i został uznany – trudno powiedzieć, czy słusznie – za pierwszego mężczyznę, który wydał na świat dziecko. Latem tego roku urodziło się – w podobny sposób poczęte – trzecie już dziecko państwa Beatie. Rodzący ojciec tak zasmakował w prokreacji, że postanowił zostać tzw. surogatką i urodzić potomka innej parze, która nie może mieć dzieci. Jeśli nie znajdą się chętni, Thomas – jak zapowiada – powiększy jeszcze własną familię. JC
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
Sakrokicz Figurki Jezusa z Rio (albo ze Świebodzina), organy, sprzęt nagłaśniający, a także wszelkiej maści garderobę – to wszystko można było zobaczyć (i zamówić) na pierwszej edycji targów Sakralia w Poznaniu. Wchodząc na teren targów od razu zwracało się uwagę na kakofonię dźwięków. Organiści grali, na stoiskach wydawnictw puszczano pieśni maryjne, a przy stanowiskach z dzwonami dudniły kuranty. Według jednego z wystawców targi były owocne i zakończyły się konkretnymi umowami. Można mu wierzyć, ponieważ była to impreza typowo branżowa. Maluczcy nie byli zainteresowani zwiedzaniem. A szkoda, bo dowiedzieliby się wielu ciekawych rzeczy. Zacznijmy od dzwonów. Zanika stara tradycja ludwisarska – współczesny dzwon zamiast serca ma mechanizm sterowany elektronicznie. Wielebny może nam pobudkę ustawić, nie wychodząc z plebanii, a nawet – zgodnie z hasłem reklamowym jednej z firm: „Nagłaśniamy Słowo” – ustawić transmisję mszy dla tych, którzy w niedzielę nie zaszczycą przybytku swoją obecnością. Można było zajrzeć do wnętrza „domu Jezuska”, i to dosłownie. Producenci tabernakulów pozostawili jedno na wpół otwarte, więc widać było, w jakich warunkach zamieszkuje Pan. Tabernakula – według zapewnień dystrybutorów – są pancerne i ogniotrwałe niczym czarne skrzynki. Równie ważnym elementem targów były skarbonki. „Marności” są zabezpieczone kluczykiem, więc nawet organista roznoszący opłatek nie będzie mógł już „sprawdzić”, ile tam wrzucono. Dla dzieci też przygotowano bogatą ofertę – przede wszystkim książeczki z bajeczkami, modelinowe aniołki i kolorowanki z Panem Jezusem i Matką Bożą. Młodzież zaś miała okazję zapoznać się z gadżetami rozdawanymi co roku na Lednicy. Tam przynajmniej coś rozdawali – wysłannik „FiM” otrzymał błogosławieństwo Benedykta XVI i modlitwę do św. Jacka. Wielobarwne były stoiska z garderobą kościelną. Od koszul z koloratką, po ornaty – każdy kapłan, w zależności od pozycji służbowej, mógł znaleźć coś dla siebie. Były również oferty biur pielgrzymkowych – z nowości w ofercie znalazł się szlak smoleńsko-katyński. Reszta tradycyjnie: Fatima, Medjugorie, Rzym, Ziemia Święta, Lourdes, a dla biednych – polskie Łagiewniki i szlak śladami Jana Pawła II. Na targach było ponad 100 wystawców. Co ciekawe, sami organizatorzy zauważają problem kiczu
w branży, ponieważ jedna z konferencji miała tytuł: „Tradycja, nowoczesność, kicz. Problemy współczesnej sztuki sakralnej”. Można też było poszybować ku nowoczesności na panelu „Parafia na Facebooku, czyli jak kontaktować się z wiernymi za pośrednictwem portali społecznościowych”. Oprócz tego roztrząsano problem ogrzewania kościołów – na przykład jak sprawdza się w świątyniach ogrzewanie podłogowe, które stosowane jest powszechnie w nowych kościołach, gdyż te – w odróżnieniu od „cywilów” – dostają z automatu dotacje unijne na drogie wodne pompy ciepła, kompatybilne z „podłogówkami”. CnW Fot. Autor
POLSKA PARAFIALNA
17
18
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA
HISTORIA PRL (36)
Ojciec polskiego przyspieszenia Edward Gierek to obecnie jedyny tolerowany przywódca okresu PRL-u. W kilku polskich miastach ulice noszą jego imię, a miliony ludzi ciepło wspominają lata 70. W poprzednim odcinku opisaliśmy robotniczą rewoltę na Wybrzeżu, która doprowadziła do znacznych przetasowań na szczytach władzy w Polsce. Szczególnie istotna zmiana dotyczyła stanowiska I sekretarza PZPR, bo Władysława Gomułkę zastąpił nasz tytułowy bohater. Do bardzo ważnej zmiany doszło też na stanowisku premiera, gdzie na miejsce Józefa Cyrankiewicza przyszedł Piotr Jaroszewicz. Znacznie wzrosła również pozycja generała Wojciecha Jaruzelskiego (ówczesny szef MON), Edwarda Babiucha oraz Jana Szydlaka. Zanim przejdziemy do sedna, poświęćmy nieco uwagi odchodzącemu przywódcy państwa. Gomułka, obejmując władzę, popularnością dorównywał marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu. Dziś jest raczej skazany na zapomnienie – mówi się o nim wyłącznie źle lub wcale, obciążając go odpowiedzialnością za wspomniane rozruchy na Wybrzeżu, inwazję na Czechosłowację lub walkę z Kościołem, którą konsekwentnie prowadził do końca swoich rządów. Tu jako ciekawostkę warto dodać, że Gomułka, mimo jawnego antyklerykalizmu, był w jakimś stopniu szanowany przez swojego wielkiego rywala politycznego – prymasa Stefana Wyszyńskiego, który nawet starał się usprawiedliwić niektóre decyzje „Wiesława” (trudno powiedzieć, na ile to było szczere, a na ile koniunkturalne), na przykład czeską interwencję czy wydarzenia grudniowe. Świadczy to po raz kolejny o tym, że hierarchia kościelna liczy się wyłącznie z silnymi przywódcami, a słabych krytykuje i wykorzystuje, co doskonale widać na przykładzie III RP i stosunku niektórych biskupów do władz państwowych. Zupełnie przemilcza się też bezsporne zasługi Gomułki w obaleniu w Polsce stalinizmu oraz zerwaniu, pomimo realnej groźby interwencji zbrojnej ZSRR, z całkowitą zależnością Polski od wielkiego brata i prowadzeniu w miarę niezależnej (na ile pozwalały międzynarodowe uwarunkowania) polityki wewnętrznej (rolnictwo indywidualne) i zagranicznej państwa (przełomowy
traktat z RFN i wywalczenie uznania Ziem Zachodnich dla Polski). W dziedzinie gospodarki Gomułka przeprowadził rewolucję przemysłową, przekształcając Polskę z kraju o zacofanym rolnictwie w uprzemysłowiony, stwarzając milionom ludzi szansę na lepsze życie. Warto też dodać, że jako jedyny przywódca zostawił kraj niemal bez długów. Jako jedyny też nie dorobił się majątku dzięki władzy – w odróżnieniu chociażby od niedawnych prezydentów. Gomułka do końca życia mieszkał w skromnym dwupokojowym mieszkaniu przy alei Na Skarpie w Warszawie. Po odejściu z polityki nie przestał interesować się sprawami państwa, pisywał nawet felietony, jednak postępujący nowotwór płuc uniemożliwiał mu aktywniejszą działalność. Zmarł 1 września 1982 roku w wieku 76 lat. Nowy przywódca państwa – Edward Gierek – był postacią zgoła odmienną niż jego poprzednik, który kształtował się jako polityk w sanacyjnych więzieniach, a później w warunkach konspiracji podczas okupacji hitlerowskiej. Gierek urodził się w rodzinie górniczej w 1913 roku w Porąbce (obecnie dzielnica Sosnowca). Gdy miał 4 lata, jego ojciec zginął w kopalni. Matka Edwarda, 22-letnia Paulina Gierek, aby utrzymać syna oraz roczną córkę, chodziła z kontrabandą do pobliskich Niemiec. Sytuacja Gierków znacznie się poprawiła, gdy matka ponownie wyszła za mąż za górnika Antoniego Janosa, który namówił ich na wyjazd do Francji. Gierek dorastał więc nad Sekwaną, co miało niebagatelny wpływ na jego przyszłą osobowość. Tam też w wieku 13 lat zaczął pracować jako górnik. Szybko związał się z bardzo popularnym wtedy we Francji ruchem komunistycznym. Jednak w 1934 roku za udział w strajku został z Francji wydalony, i to bez możliwości powrotu. Wrócił więc do rodzinnego Sosnowca, lecz w ogarniętej biedą i bezrobociem Polsce nie widział dla siebie miejsca. Dlatego po odbyciu służby wojskowej wyjechał – tym razem do Belgii. Tam przetrwał wojnę, aktywnie
działając w sekcji belgijskiej PPR oraz w Witte Brigade – belgijskiej partyzantce. Zajmował się głównie dostarczaniem partyzantom ładunków wybuchowych, którymi dysponował w kopalni. Po wojnie jego kariera polityczna nabrała tempa – został nawet wybrany na przewodniczącego Rady Polaków w Belgii. Szybko też został dostrzeżony przez władze odrodzonej Polski i wezwany do powrotu do kraju. W PPR, partii sprawującej władzę w kraju, trwał konflikt wewnętrzny między działaczami, którzy wojnę spędzili w Polsce, a przybyłymi z ZSRR. Siłę Gierka stanowiło więc to, że nie był związany z żadną z tych opcji i odpowiednio lawirując, umiał to wykorzystać. Powoli piął się po szczytach partyjnej kariery. W 1957 roku Gomułka mianował go szefem Komitetu Wojewódzkiego PZPR na Śląsku. Tam, mając więcej swobody w działaniu, Gierek rozwinął skrzydła i dał się poznać jako sprawny organizator. Wprowadził dla górników tzw. „kartę górnika”, która dawała im szereg przywilejów (m.in. dłuższe urlopy, wszelkie zniżki i deputaty), a górnicza Barbórka stała się świętem narodowym. Na Śląsku zaopatrzenie w sklepach było dużo lepsze niż w innych częściach Polski. Zabiegi te miały wymierne przełożenie na efektywność pracy, a wydobycie węgla na Śląsku w 1970 roku wzrosło do gigantycznej ilości 140 milionów ton rocznie. Prawą ręką Gierka był Jerzy Ziętek, bardzo zdolny samorządowiec, bez szans na zbytnie awanse ze względu na sanacyjną przeszłość. Mimo to Gierek mianował go wojewodą śląskim i wspólnie stworzyli doskonały duet menedżerski. W okresie wielkiej prosperity na węgiel kopalnie przynosiły ogromne zyski, jednak w dobie scentralizowanej gospodarki lwia część funduszy trafiała do budżetu państwa
i ginęła w ogólnym morzu potrzeb. Urzędnicy z Warszawy zatwierdzali również wszelkie inwestycje, które nie zawsze szły w parze z potrzebami społeczności lokalnych. Jednak Gierek z Ziętkiem znaleźli na to sposób. Otóż każdy zakład pracy miał prawo część wypracowanych środków gromadzić na tzw. funduszu socjalnym. Wykorzystywano je głównie do budowy zakładowych ośrodków wczasowych oraz mieszkań dla pracowników. W skali przemysłowego Śląska te fundusze były olbrzymie i można było nimi dysponować bez pośrednictwa Warszawy. Ziętek powołał więc specjalny zespół ekspertów (dyrektorzy głównych zakładów, architekci, urbaniści oraz inżynierowie budownictwa), który ustalał najważniejsze inwestycje dla regionu. Wkrótce na Śląsku, który zaczęto nazywać polską Katangą, ruszyły wielkie inwestycje budzące zazdrość w innych częściach kraju. Wyburzono starą część Katowic, a w jej miejscu powstało nowoczesne centrum z wysokimi nowoczesnymi budynkami, hotelami i domami towarowymi, przestronnym dworcem oraz najbardziej charakterystyczną budowlą – halą widowiskową, czyli popularnym Spodkiem. Wszystko to nadało stolicy regionu wielkomiejski charakter. Na wielkich nieużytkach między Katowicami a Chorzowem powstał Wojewódzki Park Wypoczynku z pięknym ogrodem zoologicznym, największym w Polsce stadionem sportowym i wesołym miasteczkiem. W piękniejszych zakątkach regionu, głównie w Ustroniu i Wiśle, powstawały kompleksy wypoczynkowo-sanatoryjne, a w Szczyrku – największa w Polsce stacja narciarska. Rozpoczęto również szereg inwestycji komunikacyjnych, czego najbardziej znanym dziś przykładem jest popularna „gierkówka” łącząca Śląsk ze stolicą.
Wielkim marzeniem Gierka było utworzenie na Śląsku uniwersytetu, jednak wiedział, że nie uzyska na to zgody „szefa”, gdyż Gomułkę coraz bardziej irytowały wielkie inwestycje, które znacząco odróżniały Śląsk od reszty Polski. Jednak Gierek znalazł na to sposób, tworząc na Śląsku filię Uniwersytetu Jagiellońskiego i budując przy okazji całą infrastrukturę. Gdy już wszystko było gotowe, postawił centralę przed faktem dokonanym – w 1968 roku połączono nowe placówki i w ten sposób powstał Uniwersytet Śląski. Niestety, smutne jest to, że w 1998 roku, w 30 rocznicę powstania śląskiej Alma Mater, nikt z organizatorów nie pamiętał już o Gierku – nie wysłano mu nawet zaproszenia na tę uroczystość. Jedną z bolączek, jaką Gierek wyniósł z młodości, był strach przed bezrobociem. Dobrze pamiętał przedwojenne Zagłębie – tysiące ludzi bez pracy, fedrujących z narażeniem życia w biedaszybach (dzikie kopalnie) i zamieszkujących osiedla nędzy. Często też powtarzał, że brak pracy oprócz najbardziej prozaicznych zjawisk, takich jak głód i ubóstwo, powoduje znacznie więcej patologii, bo także alkoholizm, chuligaństwo oraz wzrost przestępczości, przyczyniając się do powszechnej degradacji. Dlatego później, kiedy był już politykiem, za priorytetowe uważał tworzenie nowych inwestycji dających miejsca pracy. Dziś ta Gierkowa inwestomania jest często poddawana krytyce jako nadmierna i nie do końca przemyślana, w konsekwencji też powodująca zadłużenie kraju. Argumenty te są zapewne istotne, jednak nie należy zapominać, że w epoce gierkowskiej nie istniało w Polsce bezrobocie oraz problem niedożywienia, który nawet dziś nie jest marginalnym zjawiskiem, a w historii PRL czas jego rządów był bez wątpienia okresem najbardziej przyjaznym dla przeciętnych ludzi. Przedstawiając postać Edwarda Gierka z okresu rządów na Śląsku, warto wspomnieć o jeszcze jednym zjawisku, na które wtedy niewielu zwracało uwagę – dyskryminację kobiet na rynku pracy. Na Śląsku zdominowanym przez przemysł ciężki było to aż nadto widoczne. Gierek, zdając sobie sprawę, że to również poważny problem społeczny, w tajemnicy przed Gomułką zlecił wybudowanie na terenie aglomeracji kilkunastu wielkich fabryk odzieżowych, w których pracę znalazło kilkanaście tysięcy kobiet. Niewiele brakowało, aby ta samowola zakończyła się dla niego poważnymi konsekwencjami, bo Gomułka, który osobiście zatwierdzał większość inwestycji, wizytując region, zjawił się w fabryce odzieżowej w Bytomiu i szybko odkrył nieprawidłowości w powstaniu zakładu. Jednak sprytny Gierek, roztaczając przed „Wiesławem” wspaniałe osiągnięcia eksportowe tej fabryki (czuły punkt Gomułki), całą sprawę jakoś załagodził. PAWEŁ PETRYKA
[email protected]
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
LISTY W jedności siła! No i po wyborach! Lewica uzyskała wynik zgodny z moimi oczekiwaniami – ok. 17 proc. To obrazuje tendencję zwyżkową, chociaż powolną. Oczekiwałbym większej aktywności lewicy na forum publicznym, bo tylko to może dać większy efekt w zakresie poparcia społecznego. Miejmy nadzieję, że w drugiej turze elektorat PiS-u z nienawiści do PO odda głosy na kandydatów lewicy, a tam, gdzie do drugiej rundy weszli kandydaci PO i PiS-u, elektorat lewicy niecierpiący PiS-u odda swoje głosy na kandydata PO. W obu przypadkach PiS jest stratny. Jednak trzeba przyznać, że i tak zdobył on niespodziewanie dobry wynik – szkopuł w tym, że będzie miał problemy koalicyjne nawet w tych miejscach, gdzie wygrał, tj. na wschodzie kraju. Sam jednak do takiej sytuacji doprowadził i nawet tam, gdzie wygrał, PO, lewica i PSL we wspólnej koalicji mogą go w rzeczywistości pozbawić władzy. Szkoda, że lewica nie zdobyła chociaż jednego województwa, bo mogłaby pokazać, co jest warta, a w tej sytuacji musi być mniejszościowym współkoalicjantem, co utrudni jej realizację programu. Czekamy na wybory parlamentarne – myślę, że 20-procentowy wynik lewicy jest w zasięgu, jednak pod warunkiem, że pójdzie do wyborów w jednej koalicji. Wszystkie dotychczasowe wybory pokazały, że podzielona lewica nie ma szans na dobry wynik. Chyba nadszedł już czas na refleksję ze strony decydentów w sprawie utworzenia takiej koalicji. Czas płynie, wybory za rok i znowu możemy obudzić się za późno. Józef Frąszczak, Głogów
A gdyby tak... Kościół mówi NIE in vitro, a politycy tego NIE bardzo się boją. I nikt nie myśli o dramacie rodzin, które starają się o dzieci. Ale krzyku Kościoła nie słychać wtedy, kiedy wielodzietne rodziny nie mają co do garnka włożyć (a to przecież też efekt mówienia NIE – tyle że antykoncepcji). Tak samo aborcja... Co tu dużo mówić. Płód jest ważny – krzyczą przykościółkowi, kiedy matka chce decydować o swoim macierzyństwie, ale kiedy już urodzi, to jest im obojętne, czy dziecko cierpi nędzę i czy dzieje mu się krzywda. Paranoja i przede wszystkim HIPOKRYZJA. Ale wyobraźmy sobie, że jest inaczej: Kościół zamiast głośno mówić NIE in vitro – głośno mówi TAK dożywianiu dzieci. Mając tak ogromny majątek, wielki wpływ na politykę i polityków, zlikwidowałby szybko problem niedożywienia dzieci! Politycy posłusznie zgodziliby się
na zwiększenie funduszy na ten cel. I chyba nikt by wtedy nie miał za złe, że Kościół miesza się w politykę. Ale to TAK nie przynosi Krk korzyści, czyli nie prowadzi do poszerzenia władzy i wpływów. To TAK nie idzie w parze z celami Kościoła i ideologią, w której zlepek komórek jest ważniejszy od żyjących już na tym świecie dzieci.
SZKIEŁKO I OKO mentalności polskojęzycznego kleru. Ten megapomnik symbolizuje dwa grzechy tak często spotykane wśród księży – pychę i bałwochwalstwo. Pewnie teraz wokół tego estetycznego szkaradztwa pojawią się handlarze, stragany, gipsowe figurki, baloniki, cukrowa wata, autokary z parafialnymi wycieczkami i być może tryśnie „cudowne” źródełko.
A gdyby Kościół w końcu powiedział TAK wychowaniu seksualnemu i antykoncepcji? Mniej wielodzietnych rodzin... Więcej planowanych i CHCIANYCH dzieci, a nie niespodzianek, bo któraś dziewczyna myślała, że jak wypłucze colą, to nie zajdzie... Że jak on wyjdzie wcześniej, to nic się nie stanie... Niestety, nie żyjemy w nowoczesnym, świeckim kraju, a Krk nie krzewi postępowej religii. To przykre. To przytłaczające. To trzeba zmienić! Tupack
Ponownie za sprawą księży zostaliśmy wystawieni na pośmiewisko Europy i świata. Dlaczego kler nie stawia takich szkaradztw w swojej watykańskiej ojczyźnie, tylko w Polsce? Mam wrażenie, że właśnie tam, na tle tej symbolicznej konstrukcji, powinny się teraz odbywać konferencje prasowe, na których upubliczniane będą grzechy i przestępstwa wikarych, proboszczów, biskupów, papieży oraz wszelkiej maści Rydzyków, Paetzów i Głódziów. Andrzej
Pofantazjuję...
Przekroczyć próg śmieszności
...w sprawie ustawy antynikotynowej i antydopalaczowej. Znane motto trzeźwiejących alkoholików mówi: „Alkohol pity z umiarem nie szkodzi nawet w dużych ilościach”. Co do uświadamiania społeczeństwa o szkodliwości zażywania alkoholu, narkotyków, papierosów, to jest wyjście, tylko rozłożone w czasie. Znowu trochę pofantazjuję, ale przyziemnie. Otóż w szkołach – zamiast lekcji religii – należałoby wprowadzić godziny edukacyjne dotyczące tych zagrożeń. Znam to z autopsji – zbyt często świadomość przychodzi za późno, gdy człowiek już jest uzależniony. Przekazywanie w szkołach informacji o przeciwdziałaniu i skutkach tych nałogów przez wyspecjalizowanych terapeutów, a nie zwykłych nauczycieli, musi przynieść pozytywny skutek. Czas zamienić religię katolicką na racjonalne nauczanie, które przyniesie wymierne korzyści, a nie szkody społeczne. Czytelnik
Pomnik pychy W Świebodzinie miejscowy ksiądz ze swoimi poplecznikami postawił figurę Chrystusa Króla – bardzo drogą, kiczowatą, disneylandową konstrukcję, która na maksa oszpeciła krajobraz. Jest ona symbolem
Biuro Prasowe Konferencji Episkopatu doniosło ze śmiertelną powagą, że 10 listopada 2010 r. delegacja Instytutu Pamięci Narodowej
wręczyła metropolicie warszawskiemu włosy księdza Alfonsa Popiełuszki, który później – już pod imieniem Jerzy – był niepoprawnym podwładnym swoich przełożonych, by w końcu stać się błogosławionym. W komunikacie nie jest napisane, czy goście przekazali to włosię na klęczkach, choć to całkiem prawdopodobne. Pewne jest natomiast to, że obie strony spotkania w kurii zakpiły z obowiązującego prawa, zarówno bowiem ustawa z 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych, jak i wydane na jej podstawie akty wykonawcze, szczegółowo precyzują, na czym polega postępowanie ze szczątkami ludzkimi (a włosy to też szczątki). Każdy szczątek człowieka podlega obowiązkowi pochówku, tymczasem bezprawnie wywleczone w kwietniu z przykościelnego grobu kostki Popiełuszki obwożone są jako relikwie po kraju i świecie i zamiast znaleźć się na cmentarzu, trafiają w niezgodzie z prawem na ołtarze kościołów. Podobny los czeka zapewne przywiezioną z IPN szczecinę, najpierw jednak należy zgodnie z przysłowiem podzielić każdy włos na czworo. Gdyby ktokolwiek w IPN pomyślał choć przez chwilę i puknął się w czoło, zanim uniżenie powiadomił Krk o posiadaniu resztek księdza, uniknięto by kompromitacji. Okazuje się, że IPN to instytucja nie tylko szkodliwa z powodu deformowania historii i wymyślania wybitnym Polakom od zbrodniarzy, ale i przerażająco śmieszna w lokajskim serwilizmie wobec wszystkiego, co odziane w sutanny, birety i infuły. IPN jest, niestety, instytucją państwową i opłacaną z podatków obywateli, przeto okazywaniem upokarzającej uległości wobec jednego z Kościołów podważa autorytet państwa.
19
Jest jednak w tej historii jeden optymistyczny wątek. Dla fryzjerów. Panie i Panowie! Wystarczy zamieść co wieczór urobek z posadzki i opchnąć plebanowi jako kudły św. Zyty czy innego Lucjusza. Zysk gwarantowany, ale w śmieszności i tak nie przebijecie IPN. Maciej Kijowski
Szkolny podział Mam pilną sprawę. Czy istnieje podstawa prawna do grupowania dzieci nieuczęszczających na religię w grupy międzyszkolne i organizowanie dla nich zajęć etyki w innej szkole? Justyna Szanowna Pani Dziękujemy za list. Działania władz samorządowych prowadzących przedszkola i szkoły, które grupują uczniów uczęszczających na etykę lub innowierczą katechezę w innej placówce, są legalne tylko pod jednym warunkiem. Jest nim brak wystarczającej liczby uczniów zainteresowanych takimi lekcjami w placówkach macierzystych. Zgodnie z Rozporządzeniem Ministra Edukacji Narodowej z dnia 14 kwietnia 1992 r. w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach (par. 2 punkt 2 rozporządzenia opublikowanego w DzU z 1992 r., nr 36, poz. 155, z późn. zm.), aby takie zajęcia można było zorganizować w ramach planu pracy szkoły lub przedszkola, musi się zgłosić co najmniej siedmiu zainteresowanych. Jeśli jest ich mniej, lekcje dla przedszkolaków i uczniów z różnych szkół organizowane są w wybranych placówkach (poza macierzystymi). Redakcja
Konkurs foto Gdy życie stanie na głowie, i tak warto sięgnąć po „Fakty i Mity”! Pomysłowość Pana Ryszarda z New Jersey nagrodzimy wierszówką.
20
ołstoj – wielki rosyjski prozaik, dramatopisarz, myśliciel, antyklerykał i anarchista zaliczany jest do hegemonów literatury światowej. Dzięki swojej szlachetności, humanitarności i bezkompromisowości był jednym z najbardziej cenionych i oryginalnych ludzi epoki. Albert Einstein, mówiąc o Tołstoju, stwierdził, że jest to „pod wieloma względami najważniejszy prorok naszych czasów (...). Nie ma nikogo obdarzonego równie przenikliwym umysłem i siłą moralną”. Wielkość hrabiego Tołstoja polegała na jego niezwykłej sile twórczej i nieugiętym dążeniu do prawdy, bezwzględnie stosowanej w życiu. W ciemiężonej przez duchownych i świeckich feudałów imperialistycznej Rosji podjął się śmiałej krytyki ustroju państwa rosyjskiego i podporządkowanego państwu prawosławia. Lew Nikołajewicz Tołstoj urodził się 9 września (według kalendarza prawosławnego – 28 sierpnia) 1828 r. w Jasnej Polanie, miejscowości położonej 160 km na południe od Moskwy. Był czwartym synem hrabiostwa Mikołaja i Marii Tołstojów. Rodzina Tołstojów mieszkała w pałacu o 36 pokojach, mając do swojej dyspozycji zastęp lokajów guwernantek, pokojówek, i stangretów. Atmosferę domu rodzinnego przyszłego pisarza cechował arystokratyczny patriarchalizm, usankcjonowany tradycyjnym ładem. Lew Nikołajewicz spędził większość życia w tejże Jasnej Polanie. W 1844 r. wstąpił na uniwersytet w Kazaniu, wybrawszy orientalistykę i prawo, studiów jednak nie ukończył, bo nie potrafił nagiąć się do ciasnych ram ówczesnej nauki uniwersyteckiej i ówczesnych porządków. Już wtedy szokował zaskakującymi sądami, a umysł miał trzeźwy, twórczy i niepokorny. W 1852 r. zaciągnął się do wojska i walczył w wojnie krymskiej. Pobyt na froncie traktował jako frapujący przedmiot obserwacji – był żołnierzem artylerzystą, ale też korespondentem wojennym i pisarzem. Polak Julian Odachowski, towarzysz Tołstoja z czasów wojennych, tak go wspominał: „Czasami Tołstoj gdzieś znikał i dopiero [później] dowiadywaliśmy się, że albo brał udział w wypadzie rozpoznawczym jako ochotnik, albo zgrywał się w karty (...). W Sewastopolu hrabia Tołstoj miał wieczne starcia z dowództwem. Był to człowiek, który nie zwracał uwagi na to, czy wszystkie guziki przy mundurze były zapięte, człowiek, który nie uznawał dyscypliny i dowództwa. Na każdą uwagę starszego stopniem reagował natychmiastową impertynencją lub gryzącym obraźliwym żartem”. Okropności wojny, z którymi zetknął się w młodości, wstrząsnęły sumieniem Lwa i zadecydowały o kierunku, w jakim potoczyło się jego życie. Jeden z jego przyjaciół, wspominając ten okres, napisał, że Tołstoj „jest pełen żądzy wiedzy i nauki” i że zachodzi w nim „wielki proces moralnego przeobrażenia”. Później,
T
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
PRZEMILCZANA HISTORIA podczas podróży po krajach Europy Zachodniej, spotkał w Belgii Joachima Lelewela. Wielki polski wygnaniec żyjący w nędzy na obczyźnie uczynił wielkie wrażenie na rosyjskim arystokracie. W 1861 r. Tołstoj na stałe osiadł w Jasnej Polanie, ożenił się i oddał pracy pisarskiej i społeczno-pedagogicznej. Pochłonęły go plany poprawy bytu chłopów pańszczyźnianych. Po reformie 1861 r. spory o ziemię między chłopami a właścicielami ziemskimi rozstrzygali specjalni pełnomocnicy. Tołstoj podjął się tej funkcji, ale zmuszony był zrezygnować
moralista, „prorok” głoszący konieczność powstania nowej, „oczyszczonej religii”, „odnowionego chrześcijaństwa”. Stał się „chrześcijaninem bez dogmatów”. W „Spowiedzi” napisał: „Zostałem ochrzczony i wychowany w chrześcijańskiej prawosławnej wierze. Uczono mnie jej i w dzieciństwie i w ciągu całego okresu dojrzewania, i młodości. Ale kiedy w wieku osiemnastu lat opuściłem drugi rok uniwersytetu, nie wierzyłem już w nic z tego, czego mnie uczono”. Już w 1855 r. snuł wizję nowej koncepcji religijnej, negującej prawosławną ortodoksję:
zakazy i nakazy winny być tej regule podporządkowane. Odrzucając stosowanie wszelkiej przemocy, a więc także represji i kary śmierci, przyjął postawę antycerkiewną i antypaństwową. Tołstoizm negował prawomocność władzy państwowej oraz potępiał zaborczy reżim jako zły sam w sobie, bo rodzi i pomnaża zło. Szczególnie kwestionował system sądowniczy jako instytucję niezgodną z Ewangelią. Zalecał czynne sprzeciwianie się złu, ale z walki ze złem – w myśl zasady: cel nie uświęca środków – wyłączył siłę i przemoc.
Lew antyklerykał Lew Tołstoj był znakomitym pisarzem, a także wielkim krytykiem caratu, Cerkwi i stosowania przemocy. Został uroczyście wyklęty na synodzie w 1901 r. z urzędu wobec wrogiego stosunku szlachty, której nie podobało się, że bronił interesu chłopów. Do założonej przez siebie szkoły wiejskiej angażował jako nauczycieli studentów podejrzanych przez władze o nieprawomyślność. Jako powieściopisarz Tołstoj osiągnął wielką siłę artyzmu, miał olbrzymi talent kompozycji i barw, poruszał wiele doniosłych zagadnień, a mimo to spotykał się z nieprzychylnością krytyki. W 1869 r. ukończył powieść historyczną „Wojna i pokój”, a w 1877 r. wydał inną słynną powieść – „Anna Karenina”. Obydwie należą do największych osiągnięć powieściopisarskich w historii świata. Poświęcał wiele czasu organizacji szkolnictwa, układaniu podręczników, absorbowała go polemika w czasopismach na temat oświaty dla ludu. W końcowym stadium pracy nad „Anną Kareniną” przełom w poglądach Tołstoja na stosunki społeczne, moralność i religię dokonał się w pełni, znajdując odbicie w jego twórczości. Wymownym tego świadectwem były kolejne prace Tołstoja: „Spowiedź”, „Krytyka teologii dogmatycznej”, „Na czym polega moja wiara?”, „Cóż więc powinniśmy robić?”, „Krótki wykład Ewangelii”, a w ostatnim dziesięcioleciu – „Królestwo niebieskie jest w nas samych”. Poddał w nich namiętnej rewizji wszystko to, czym żyli jemu współcześni i czego pilnie strzegł ustrój carskiej Rosji oraz oficjalne prawosławie, które było nieodłączną częścią systemu państwowego (najwyższym zwierzchnikiem Cerkwi był car). „Nowy” Tołstoj jawił się jako
„Chodzi o założenie nowej religii, która odpowiadałaby rozwojowi ludzkości, religii Chrystusa, ale oczyszczonej z dogmatów i tajemniczości, religii praktycznej, która zamiast obiecywać szczęście przyszłe, zapewniłaby szczęście na ziemi”. W traktacie „Na czym polega moja wiara” zawarł credo zamykające się w interpretacji Kazania na górze, którego idee uznał za sprzeczne z doktryną panującej Cerkwi: „Odepchnęły mnie od Cerkwi i dziwaczny charakter jej dogmatów, i przyjęcie do wiadomości i sankcjonowanie przez Cerkiew prześladowań, wyroków śmierci i wojen, i wzajemna negacja kościołów poprzez różne obrządki”. Naukę Chrystusa pojął racjonalistycznie, jako system etyczny. Jego zdaniem, zmartwychwstanie Chrystusa było nie tylko niemożliwe, ale i bezsensowne, bo czy warto było zmartwychwstawać po to, by powiedzieć tak niewiele, jak powiedział swoim uczniom Chrystus po rzekomym zmartwychwstaniu? Za naczelną zasadę nauki moralnej Ewangelii uznał ideę nieprzeciwstawiania się złu siłą, zasadę, która powinna być dewizą każdego człowieka. Wszelkie inne
Druga główna teza etyczna tołstoizmu głosiła ciągłe moralne doskonalenie jednostki. Tołstojowiec miał być człowiekiem czynnie zaangażowanym w przeobrażanie świata, wrażliwym, wyczulonym na ludzką krzywdę i cierpienia. Inne jego cechy to wyostrzone spojrzenie, kierowanie się ideą aktywnej miłości i dobroci – ideą czynnego miłosierdzia. Jego dewiza to: sprzeciwiaj się złu dobrocią, miłością i poświęceniem. Zakładając, że wszystkie dobra materialne są wspólną własnością wszystkich ludzi, tołstoizm apelował do sumień klas posiadających o podział majątków pomiędzy głodnych i wykluczonych. Wszyscy ludzie winni się zjednoczyć w chrześcijańskie bractwo sprawiedliwych. Ten chrześcijański komunizm, w połączeniu z ideą nieuczestniczenia w formach władzy państwowej, był zbieżny z ideologią anarchistyczną, sięgającą korzeniami do anarchizmu Pierre’a-Josepha Proudhona. W wielu punktach, szczególnie w krytyce społecznej, program Tołstoja był skrajnie lewicowy. Zgodnie z głoszonymi przez siebie zasadami, Tołstoj starał się
upodobnić swoje życie do życia ludu. Ograniczał swoje potrzeby, sam sprzątał swój pokój, pracował w polu, wprowadził ścisły reżim wegetariański i poza jazdą konną nie korzystał z innych rozrywek. Brał czynny udział w akcjach pomocy głodującym, organizując zbiorowe żywienie i zbiórki pieniężne. Pisał artykuły o sposobach walki z głodem, alkoholizmem, paleniem papierosów (wcześniej był namiętnym palaczem), a także spożywaniem mięsa. Gdy zaczął mówić o rozdaniu majątku ubogim, wywołał ostry konflikt rodzinny, głównie z żoną, która otwarcie przeciwstawiała się jego radykalizmowi. Zagroziła, że spowoduje zamknięcie go w domu dla umysłowo chorych za utracjuszostwo. Także władze carskie zastanawiały się, czy nie ogłosić go obłąkanym i – zamknąwszy w klasztorze – odizolować od społeczeństwa. Przed prześladowaniem chronił Tołstoja olbrzymi autorytet, którym cieszył się w społeczeństwie rosyjskim i na świecie. Liczne jego utwory były rozpowszechniane potajemnie przez organizacje rewolucyjne, bądź jedynie za granicą. Władze poddawały je ostrej cenzurze. W 1891 r. wbrew protestom żony zrzekł się publicznie praw autorskich do utworów napisanych po 1881 r. Poglądy Tołstoja stały się powodem wyklęcia go przez Cerkiew. Bezpośrednią przyczyną wyklęcia pisarza była powieść „Zmartwychwstanie” (1898 r.), w której skrystalizował on swoją doktrynę anarchistyczną i antykościelną. Anatema ogłoszona została przez „Najświętszy Synod” w 1901 r. Ten akt nienawiści, ale i bezsilności Cerkwi został przez społeczeństwo przyjęty z oburzeniem, a „wielki bezbożnik” Lew, zyskał jeszcze większą popularność. Ostatnie lata życia wypełnione były właściwą Tołstojowi intensywną pracą. Myślał o opuszczeniu Jasnej Polany, by resztę dni przeżyć w harmonii i zgodzie z własnym sumieniem. W 1905 r. notuje w „tajnym” pamiętniku: „Pełno ludzi, wszyscy wystrojeni, jedzą, piją, rozkazują. Służba biega, spełnia rozkazy. Dręczę się i dręczę coraz bardziej, jest mi coraz trudniej brać udział w tym wszystkim i milczeć”. W 1908 r. w tymże pamiętniku zapisuje: „Życie tutaj, w Jasnej Polanie jest zupełnie zatrute. Gdzie tylko spojrzę – wstyd i cierpienie”. A w kwietniu 1910 r. skarży się: „Wczoraj przejeżdżałem obok robotników tłukących kamienie, doznałem uczucia, jak gdyby pędzono mnie przez rózgi”. W wieku 82 lat Tołstoj uciekł potajemnie z domu, kierując się na południe. W drodze przeziębił się, zapadł na zapalenie płuc i zmarł 20 listopada 1910 r. na małej stacyjce kolejowej Astapowo. Zwłoki jego pochowano bez żadnych obrzędów religijnych w Jasnej Polanie, w lesie, we wskazanym już wcześniej miejscu. Śmierć Tołstoja wywołała żałobę nie tylko w Rosji, ale i w całym cywilizowanym świecie. ARTUR CECUŁA
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
OKIEM BIBLISTY
HISTORIA SOBORÓW I DOGMATÓW (51)
Spór o mariologię W związku z postulatami obozu reformy, z którymi utożsamiało się m.in. wielu polskich duchownych, Drugi Sobór Watykański postanowił również wyjaśnić rolę Maryi, czyli ustalić, jakie miejsce matka Chrystusa winna zajmować w Kościele. Ten problem, trudny nie tylko ze względów teologicznych, ale i psychologicznych, powstał wskutek poważnych różnic wśród samych duchownych, również polskich. Wielu z nich uważało, że nie można przesadnie akcentować kultu maryjnego kosztem poprawności teologicznej, szczególnie jeśli schodzi on na poziom płycizny i bigoterii. Przypomnijmy, że poglądy takie prezentował nawet przewodniczący Komisji Mariologicznej Episkopatu Polski, biskup Antoni Pawłowski, który sugerował, żeby na II sesji soborowej Episkopat Polski wniósł o rewizję dotychczasowego stanowiska w sprawie kultu maryjnego. Niestety, stanowiska tego nie podzielał kardynał Stefan Wyszyński, który nie chciał nawet słyszeć o jakichkolwiek zmianach i być może dlatego też wkrótce pozbawił bpa Pawłowskiego kierownictwa wspomnianą komisją. Doszło więc do tego, że zanim ojcowie soborowi ustosunkowali się do zaistniałego problemu, część duchowieństwa polskiego dała wyraz swojemu zaniepokojeniu postawą kardynała Wyszyńskiego oraz skrajnie pojmowaną mariologią i wystosowało pismo zatytułowane „Do Ojców Soboru. Memoriał o niektórych aspektach kultu maryjnego w Polsce”. W dokumencie tym (opracowano go w języku włoskim) duchowni zwrócili głównie uwagę na pewne niewłaściwości, jakie zakradły się do praktyk religijnych poświęconych matce Chrystusa. W pierwszej części memoriału, omawiając zarys dziejów kultu maryjnego w Polsce, wyrazili przede wszystkim potrzebę umocnienia wiary katolików, ale nie za pomocą powierzchownego kultu maryjnego, lecz w oparciu o Pismo Święte i Tradycję. Oto co czytamy we wspomnianym dokumencie: „Spośród cudownych wizerunków Matki Boskiej w Polsce najbardziej słynne i najszerzej znane są bez wątpienia dwa: obraz Matki Boskiej Czarnej w Częstochowie i Ostrobramskiej w Wilnie. Wydaje nam się, że zważywszy na mentalność ludzi owych czasów, kult maryjny w ten sposób pojęty, a więc powierzchowny, zewnętrzny, sentymentalny, nie pogłębiony teologicznie, stanowił formę pobożności dopuszczalną i wystarczającą. W obecnym jednak stanie nowoczesnej kultury, zważywszy ogromny rozwój nauki i jej rozpowszechnienie,
zważywszy nową świadomość współczesnego człowieka kształtowaną, również i w dziedzinie religii, przez literaturę religijną, coraz bogatszą i rosnącą wzwyż, kult Najświętszej Panny wymaga bezsprzecznie większego pogłębienia teologicznego... Wykształconemu Polakowi doby dzisiejszej nie wystarczają już dawne formy religijności. Emocjonalne, często całkowicie irracjonalne czynniki tej religijności z upływem czasu coraz bardziej tracą na znaczeniu. Rodzi się potrzeba umocnienia polskiej religijności przy pomocy elementów rozumowych, oparcia jej o autentyczne źródła wiary: Objawienie, czyli Pismo św., i Tradycję, o dowodzenie teologiczne, o doktrynę chrześcijańską”. Z powyższych słów wynika, że duchowni polscy wyrażali nie tylko troskę o stan swoich wiernych, ale również wątpliwości dotyczące dotychczasowych form religijności, zwłaszcza tych, które wiązały się z kultem maryjnym. Szkoda tylko, że oceniając ów kult jako powierzchowny, zewnętrzny, sentymentalny, a nawet irracjonalny, duchowni usprawiedliwili owe dawne formy, które przecież z biblijnego punktu widzenia są absolutnie nie do przyjęcia. Biblia zabrania przecież tworzenia jakichkolwiek wizerunków w celach kultowych (Wj 20. 4–6). Krótko mówiąc, mimo owych reformatorskich chęci, duchownym zabrakło konsekwencji. Nie można przecież uznawać czegoś za „dopuszczalne”, a jednocześnie „irracjonalne”, jeśli chce się jedynie zrezygnować z „dawnych form religijności”, a nie z samego kultu. Tym bardziej że również samo odwoływanie się do owych dwóch źródeł – Pisma Świętego i Tradycji – z biblijnego punktu widzenia jest niedopuszczalne. Chrystus i apostołowie odrzucali bowiem tzw. tradycję, czyli nauki i zwyczaje starszych, ilekroć były one sprzeczne z Pismem Świętym. Apostoł Paweł zaś wręcz ostrzegał przed szukaniem oparcia w tradycji, pisząc: „Baczcie, aby was kto nie sprowadził na manowce filozofią i czczym urojeniem, opartym na podaniach ludzkich [tradycja] i na żywiołach świata, a nie na Chrystusie” (Kol 2. 8, por. Mt 15. 9; Mk 7. 7–9, 13). Nie do przyjęcia jest również usprawiedliwianie „dawnych form religijności” nieświadomością wiernych. Okres niewiedzy w tej materii zakończył się bowiem dla wyznawców
Chrystusa wraz z Jego przyjściem oraz powstaniem pism apostolskich (Nowy Testament), które jednoznacznie uczą, że cała doktryna chrześcijańska zbudowana jest na Chrystusie, a nie Marii. Dlatego też jeśli nawet zwolennicy kultu maryjnego odwołują się do najwcześniejszej tradycji, na przykład sformułowania pierwszego dogmatu maryjnego na soborze w Efezie w 431 roku, nie jest to żaden argument przemawiający za owym kultem To raczej dowód na to, jak prędko w łonie pierwotnego chrystianizmu począł się rozwijać odstępczy nurt, który zaczął ignorować zarówno pisma Starego, jak i Nowego Testamentu.
Chociaż więc polscy duchowni przyznawali Maryi poczesne miejsce w doktrynie katolickiej, na uwagę zasługuje fakt, że przejawiali autentyczną troskę o stan religijności swoich wiernych. W drugiej części memoriału omawiającego podstawy i charakter kultu maryjnego propagowanego przez kardynała Wyszyńskiego pisali: „Podczas gdy cały świat katolicki dopuszcza polemikę w dziedzinie mariologii, gdy najwyższy autorytet w osobie Namiestnika Chrystusowego na ziemi bez dumy patrzy na szlachetne zmagania teologicznych powag, w tym samym czasie ks. kardynał prymas Wyszyński nie zagłębia się w tematykę maryjną, lecz szerzy tanią dewocję maryjną, nacechowaną jakąś aberracją powodującą najwyraźniej spłycenie religijności wiernych”. W dalszej części czytamy podobne zastrzeżenia: „Ileż to ludzi światłych i rozsądnych ostrzegało ks. kardynała Wyszyńskiego przed przesadą maryjną i przed niebezpieczeństwami
Maryja Królowa Wszechświata
Oczywiście stanowisko polskich duchownych zasługuje na uznanie choćby z tego względu, że to oni większą wagę przywiązywali do katechezy biblijnej niż kardynał Wyszyński. Wynika to z treści samego dokumentu, w którym czytamy, że kiedy wierni „spodziewają się otrzymać naukę katechizmową, wówczas zamiast pozytywnego wykładu nauki ewangelijnej, zamiast realnie i praktycznie nakreślonego programu życia chrześcijańskiego na co dzień w myśl wskazań Jezusa Chrystusa, otrzymują program Wielkiej Nowenny Maryjnej”. Tym bardziej że „po latach więzienia i izolacji od praktycznego życia w Polsce, bez poradzenia się biskupów i znawców praktycznego duszpasterstwa, za podszeptem kilku zaledwie osób z najbliższego otoczenia, ogłasza ks. kardynał prymas Wyszyński z wyżyn Jasnej Góry: »Odtąd religijność nasza staje się wybitnie maryjna, a wszystkie nasze dzienne sprawy dzieją się w Polsce w imię Maryi«”.
Wielkiej Nowenny. Wytworzył się nawet wśród duchowieństwa nurt sprzeciwu i niechęci do praktyk nakazanych przez ks. kardynała: do bałwochwalczego kultu obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, obwożonego po wszystkich parafiach Polski... Narastający sprzeciw wśród duchowieństwa polskiego znalazł między innymi wyraz w wystąpieniu ks. biskupa Groblickiego – długoletniego wykładowcy homiletyki na Wydziale Teologicznym UJ. Ks. biskup dr Groblicki formalnie zaprotestował już w marcu 1959 roku przeciwko narzuconym przez ks. kardynała prymasa Wyszyńskiego programom maryjnym (...), gdyż kazania nie mają charakteru kształcącego i umacniającego wiarę, lecz są pusto brzmiącymi panegirykami, opartymi o slogany i komunały, wyprane zupełnie z treści teologicznej”. Co więcej, polscy duchowni obawiali się również, że „niebawem może dojść do tego, co już miało miejsce w Tarnowie, że zacznie się szerzyć
21
kult łona Matki Boskiej” oraz że „Maryja staje się powoli dla polskiego katolika Bogiem, a to już jest herezją”. Ponadto zwracali oni uwagę na to, że „powierzchowna pobożność, a taką jest pobożność maryjna w Polsce, oparta wyłącznie na uczuciu – nie zawsze najzdrowszym i prawidłowym – nie ma siły odrodzenia człowieka, zwłaszcza człowieka współczesnego. Dlatego niepokój, z jakim patrzą niektórzy biskupi i kapłani polscy na wypaczenia kościelnego posłannictwa przez wybujałą mariologię praktyczną, wydaje się w pełni uzasadniony i słuszny”. Stąd też w końcowej części memoriału czytamy: „Ogół duszpasterzy (...) ma dość sztywnej tematyki kazań maryjnych. Chcielibyśmy głosić i słuchać kazań biblijnych, wzmacniających i pogłębiających wiarę [podkreślenie moje]. Niezdrowy kult maryjny, zamiast podźwignąć, spowodował upadek wiary i obyczajów”, bo „życie Polaków nie zawsze jest najlepsze z chrześcijańskiego punktu widzenia. Irracjonalna, niemal zarozumiała ufność pokładana w Matce Boskiej (...) przynosi rezultaty w postaci pychy religijnej i łatwej, powierzchownej pobożności, idącej w parze z rozlicznymi występkami społecznymi i rodzinnymi, kłótniami, kradzieżą, pijaństwem itp. Fakt ten napełnia nas troską, niepokojem i lękiem przed odpowiedzialnością za dusze powierzone nam przez Kościół Boży. Przedkładamy te nasze wywody z niezachwianą ufnością, że Najwyższa Władza Kościoła – Jego Świątobliwość Paweł VI – rozproszy nasze wątpliwości z sensus Ecclesiae”. Dodajmy, że dokument ten przesłany został nie tylko do papieża Pawła VI, ale również do wielu ojców soborowych z ks. kard. Wyszyńskim włącznie, teologów, duchownych oraz korespondentów prasowych. Jak zareagował nań kardynał Wyszyński? Niestety, zamiast ustosunkować się doń jasno i rzeczowo, potraktował go jako antysoborową propagandę oraz atak na jego osobę. Jego zdaniem, autorami memoriału byli kapłani... współpracujący z SB. Dlatego też zamiast ustosunkować się do treści dokumentu w sposób merytoryczny, wybrał łatwiejsze rozwiązanie: pomówił jego autorów o współpracę z władzami komunistycznymi, a to nawet w Rzymie wzbudziło powszechne zdziwienie. No bo od kiedyż to komunistyczni agenci „chcą głosić i słuchać kazań biblijnych, wzmacniać i pogłębiać wiarę”, a nawet popierać teologicznie pogłębiony kult maryjny! A jak ojcowie soborowi ustosunkowali się do tej tak ważnej dla katolików kwestii, jaką jest kult maryjny? Odpowiedź na to pytanie daje ostatni rozdział „Konstytucji dogmatycznej o Kościele”. Cdn BOLESŁAW PARMA *Wszystkie cytaty pochodzą z książki Jana Wnuka „Vaticanum II. Episkopat Polski na Soborze Watykańskim” 1964 r.
22
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
OKIEM SCEPTYKA
ANTYMITOLOGIA NARODOWA (8)
Pielgrzymowanie z mieczem Znamy imiona dwóch polskich książąt, którzy pomagali w tworzeniu na Bliskim Wschodzie katolickiej kolonii – Królestwa Jerozolimskiego budowanego na muzułmańskich i żydowskich trupach. Okryci sławą zbrojni „pielgrzymi do Ziemi Świętej”, którym udało się szczęśliwie powrócić w rodzinne strony, otaczani byli powszechnym szacunkiem i nosili prestiżowy przydomek „Jerosolimitanus”. Byli wśród nich również polscy rycerze. Źródła pozwalają stwierdzić aktywny udział w inicjatywie krucjatowej piastowskich dworów oraz kręgów możnowładczych. Z elity feudalnej państwa Piastów wywodzili się pierwsi znani z imienia polscy krzyżowcy lewantyńscy: piastowski monarcha książę Henryk Sandomierski oraz książę kopanicki i możnowładca małopolski – Jaksa z Miechowa. Henryk Sandomierski (ok. 1130 –1166) był szóstym – przedostatnim – synem Bolesława III Krzywoustego, zmarłego w 1138 r., a piątym pochodzącym z jego małżeństwa z hrabianką Salomeą z Bergu. Samodzielne rządy w przekazanej mu dzielnicy sandomierskiej objął w 1146 r. Henryk był pozbawiony wielkiej żądzy władzy – nigdy nie ubiegał się o to, by zostać zwierzchnim princepsem całej Polski. Nic go bowiem tak nie pochłaniało jak krucjaty i rycerskie boje z pogaństwem. Jego wyprawa
D
do Ziemi Świętej stała się jedną z najbardziej znanych pielgrzymek polskiego średniowiecza. Podjęta przezeń w latach 1153–1154 znalazła odbicie w polskich rocznikach, a także w kronice Jana Długosza, który napisał: „[Henryk] obrawszy sobie rycerzy z ochotników, przeprawił się do Ziemi Świętej z oddziałem doborowego wojska, powierzywszy swoje ziemie: sandomierską i lubelską, pod zarząd i opiekę księcia Bolesława (...). Gdy szczęśliwie dotarł do Ziemi Świętej i uczcił Grób Święty, przyłączył się do wojska króla jerozolimskiego Baldwina. Pełniąc bardzo dzielnie powinność rycerską w walce z Saracenami, marzył o zdobyciu palmy męczeńskiej. Ale los nie dał mu wtedy tego osiągnąć. Spędziwszy tam rok, kiedy padła część jego żołnierzy, częściowo w walkach, częściowo wskutek niedogodnego klimatu, wrócił zdrowy do kraju”. Do Palestyny udał się książę na czele hufca, zapewne w towarzystwie możnych swojej dzielnicy, a także ochotników z dzielnic jego braci. Najprawdopodobniej polscy krzyżowcy wybrali tradycyjny szlak bałkański przez Węgry, Belgrad, Nisz, Filipopolis i Adrianopol i dalej
obre relacje z przyjaciółmi są jed nym z fundamentów udanego życia. A co poza nimi? Umiar, dystans, wyro zumiałość dla siebie i innych. Tak ra dził Kołakowski. Przed tygodniem w niniejszym cyklu wspomniałem o tzw. przykazaniach Leszka Kołakowskiego, które miałyby być warunkami udanego życia. Zmarły niedawno filozof posiadanie przyjaciół uznał za warunek niezbywalny i absolutnie podstawowy dla osiągnięcia zadowolenia życiowego. Bliskie relacje z gronem najbliższych osób – oparte na zaufaniu, zrozumieniu i pomocy – cenili, jak wspomnieliśmy, ludzie „pogańskiej” starożytności, a zdeprecjonował je Kościół. Chrześcijaństwo nie zawracało sobie zbytnio głowy więzami przyjacielskimi. Po judaizmie odziedziczono akcentowanie wagi związków rodzinnych, nadając znaczenie także formom życia kościelnego. Hierarchiczna struktura katolicka traktowała autentyczne i głębokie relacje międzyludzkie jako zagrożenie dla swojej władzy. Dlatego duchownym zabrano żony poprzez nakaz celibatu, a mnichom broniono przyjaźni. Przełożeni chcieli widzieć swoje „owce” osobno, indywidualnie zależne od przywódców. Wszelkie serdeczne porozumienie „owiec” to zagrożenie dla autorytarnej pozycji pasterza. Już „pogańska” starożytność wiedziała o tym zagrożeniu dla tyranów – zdarzało się, że pary
– do Konstantynopola. Dalszą podróż odbyli drogą morską. Przy założeniu sprawnego przebiegu podróży można przyjąć, że droga z Polski do Ziemi Świętej i z powrotem zajęła mniej więcej rok. O pobycie księcia na dworze króla jerozolimskiego Baldwina III i o walkach z niewiernymi niewiele wiadomo. Przyjmuje się, że polscy krzyżowcy wzięli udział w oblężeniu Aszkelonu, miasta położonego nad Morzem Śródziemnym. W operacji tej już od stycznia 1153 r. uczestniczyła elita jerozolimskich krzyżowców, przy wsparciu zakonów rycerskich (templariusze i joannici). Ostatecznie w sierpniu 1153 r. Aszkelon zdobyto i włączono w skład Królestwa Jerozolimskiego, dzięki czemu Henryk z polskimi krzyżowcami mógł triumfalnie udać się w drogę powrotną. Istnieje hipoteza o dwukrotnej wyprawie lewantyńskiej księcia sandomierskiego. Część badaczy identyfikuje go bowiem z nieznanym z imienia „królem Lechitów”, który przewodził hufcowi polskiemu już w drugiej krucjacie do Ziemi Świętej w 1147 r.
przyjaciół przyprawiały dyktatorów o śmierć. Przełożeni zakonni skwapliwie rozdzielali więc zaprzyjaźnionych mnichów czy zakonnice, rozsyłające ich choćby na krańce świata. Niewiele przykładów głębokich więzów przyjacielskich dostarcza Biblia. Możemy tam znaleźć dwa sztandarowe, ale obydwa są dosyć tajemnicze i dla Kościoła kłopotliwe. W Starym
Niedługi czas po wyprawie księcia sandomierskiego udał się do Palestyny wybitny przedstawiciel ówczesnej elity feudalnej, książę kopanicki i wielmoża małopolski – Jaksa (1120– ok. 1176). Pochodzenie Jaksy nie jest jednoznaczne. Część badaczy uważa go za postać identyczną z pojawiającym się w źródłach z tego okresu Jaksą z Kopanicy, księciem plemienia Stodoran i zięciem Piotra Włostowica, możnowładcy śląskiego i palatyna Bolesława Krzywoustego. Wyprawę Jaksy do Ziemi Świętej poświadczają zapiski dwóch małopolskich roczników oraz tzw. dyplom patriarchy Aymara z 1198 r., w którym znalazła się informacja o ślubie fundacyjnym jako przyczynie pielgrzymki. W 1162 r. Jaksa z oddziałem wiernych sobie druhów
czy bohaterowie biblijnych opowieści w ogóle istnieli. Tak czy inaczej mogliby służyć choćby jako wzorce literackie, ale – jak widać z powyższego – nie bardzo da się je jakoś sensownie spożytkować. Osobiście cieszę się, że zlaicyzowana kultura współczesna choć w części zrehabilitowała przyjaźń jako rodzaj „pokrewieństwa
ŻYCIE PO RELIGII
Sztuka życia Testamencie znajdziemy przyjaźń Dawida z Jonatanem, bardzo gorącą, dwuznaczną i niepokojącą dla kleru. Tym bardziej że Kościół cierpi na homofobiczną nerwicę, która każe na przyjaźń patrzeć podejrzliwie, jakby dostrzegając w niej więcej, niż jest w rzeczywistości. Tajemnicza relacja Jezusa i Jana, „ucznia umiłowanego”, też nie bardzo nadaje się na temat do kazań, albo na przykład do naśladowania. Przecież o tym związku wiadomo tylko tyle, że był szczególny. Dlaczego taki był? Na czym polegała wyjątkowość tej relacji? Tego nie wiemy, więc nic sensownego nie może ta historia wnieść do życia współczesnych czytelników Ewangelii. Pomijam oczywiście kwestię tego,
z wyboru”. Straty zadane w tej materii przez chrześcijaństwo jeszcze długo trudno będzie odrobić, ale jakiś początek został już uczyniony. Wśród innych „przykazań” Kołakowskiego znajdziemy rady człowieka, który zna życie, jego pokusy i pułapki oraz grozę, jaką niosą ze sobą różne rodzaje fanatyzmu. Dlatego radzi między innymi: chcieć niezbyt wiele, nie dbać o sławę, nie mieć pretensji do świata, mierzyć siebie swoją własną miarą, zrozumieć swój świat, iść na kompromisy ze sobą i otoczeniem, nie wierzyć w sprawiedliwość świata, z zasady ufać ludziom, nie skarżyć się na życie oraz unikać rygoryzmu i fundamentalizmu. Każda z tych sugestii warta
i prezbiterem Ottonem wyruszył na południowy wschód – możliwe, że tą samą drogą, co kilka lat wcześniej Henryk Sandomierski. Z dyplomu Aymara wynika, że polscy krzyżowcy osiągnęli zamierzony cel, docierając do Jerozolimy. Piszący w XV w. Długosz, zanotował: „Powodowany wielką miłością do Boga i zbawczej męki Jezusa Chrystusa, wyruszywszy osobiście ze służbą i swoimi giermkami na pomoc Ziemi Świętej, spędził tam jakiś czas i w miarę swoich sił walczył bardzo dzielnie razem ze swoimi w obronie Ziemi Świętej”. Z pielgrzymkowym celem podróży łączył się cel militarny. Jak wiadomo, większość pielgrzymów przybywających do Ziemi Świętej nie tylko posiadała broń, ale niejednokrotnie traktowała walkę jako integralny element całego przedsięwzięcia, chętnie wdając się w potyczki z Turkami i Arabami. Mimo że nic nie wiadomo o poważniejszych działaniach wojennych w Palestynie w latach 1162–1163, to jednak w przypadku polskich krzyżowców w grę wchodzić mogły drobniejsze ataki na saraceńskie karawany. Być może wzięli też udział w odsieczy twierdzy Krak des Chevaliers. Po kilku miesiącach podjęli decyzję o powrocie, by dotrzeć do Polski w 1163 r. Po powrocie Jaksa ufundował klasztor bożogrobców w Miechowie. Ofiarował też majątki innym klasztorom, m.in. benedyktynom z Sieciechowa oraz premonstrantkom z Krzyżanowic i podkrakowskiego Zwierzyńca. ARTUR CECUŁA
byłaby osobnego tekstu, ale pozostawię je na razie w „stanie surowym” – Czytelnikom pod ocenę i rozwagę. Zwrócę uwagę tylko na dwie rady – nie chcieć zbyt wiele i nie wierzyć w sprawiedliwość świata. Istnieją tysiące osób, które żyją obrażone na świat, rodzinę lub los, bo czują się potraktowane niesprawiedliwie. Bo są biedniejsze, mniej utalentowane... Uważam hodowanie w sobie takich uczuć za bardzo groźną pułapkę. Skąd przyszło nam w ogóle do głowy, że życie jest miejscem, gdzie czeka nas sprawiedliwe potraktowanie? Nie zmienia to faktu, że należy walczyć o większą sprawiedliwość w relacjach międzyludzkich lub społecznych. Ale nie warto dusić się poczuciem krzywdy, zawiścią czy zazdrością, bo to nas zatruje. Podobnie jest z nadmiernymi oczekiwaniami od życia i innych. Współczesne społeczeństwo żyje w obłędzie „odnoszenia sukcesu”. Są nawet specjalne szkoły sukcesu, rozumianego jako pięcie się po drabinie społecznej, robienie kariery, zarabianie coraz większych pieniędzy, manipulowanie ludźmi. Obawiam się, że przywiązywanie do tego szczególnej wagi jest nieporozumieniem. Podstawa to zrozumieć swój świat – pod tym względem zgadzam się z Kołakowskim. Trzeba odkryć to, co naprawdę sprawia nam radość. To może nie mieć nic wspólnego z tym, co rozumie się zwykle pod słowem „sukces”. MAREK KRAK
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r. o śmierci papieża Stefana II, twórcy Państwa Kościelnego, „klucze św. Piotra” przeszły na jego młodszego brata, który rządził jako Paweł I (757–767). W czasie wyborów nie obyło się bez zamieszek wśród ludności Rzymu, które świadczyły o tym, że nie wszystkim proces ukościelnienia władzy w Rzymie i okolicach wydawał się dziełem Boga. Frakcja sprzeciwiająca się sojuszowi z Frankami opowiedziała się za archidiakonem Teofilaktem. Wydarzenia te o miesiąc opóźniły konsekrację Pawła. Licząc się z koniecznością zbrojnej interwencji w oczekiwaniu na swą konsekrację, Paweł korespondował z królem Pepinem. Przyrzekał królowi Franków swą dozgonną lojalność wobec układu, jaki
P
papiestwo i odbić księstwa Spoleto i Benewentu. W 758 r. spustoszył więc ziemie papieskie i odbił oba utracone księstwa. Starał się też zawiązać antypapieski sojusz z Bizancjum. W Rzymie podczas spotkania z papieżem Dezyderiusz postawił jako warunek dalszych rozmów uwolnienie zakładników longobardzkich przetrzymywanych przez Pepina. Wprawdzie pokój pomiędzy Frankami i Longobardami (zawsze niebezpieczny dla Państwa Kościelnego) był ostatnią rzeczą, jakiej pragnął św. Paweł, jednak postanowił odegrać rolę gołębia pokoju i wysłał oficjalne pismo do Pepina, w którym poprosił go o uwolnienie jeńców. Nie udało mu się, gdyż przechwycono jego drugi, nieoficjalny list do króla,
OKIEM SCEPTYKA świętą dworu frankijskiego (jak widać, święci też muszą mieć zaplecze polityczne). Po śmierci Pawła I Państwo Kościelne pogrążyło się w wojnach sukcesyjnych. Duch Święty znów niewiele miał do powiedzenia w sprawie spadkobiercy kluczy św. Piotra. Dzień po zamknięciu oczu przez starego papieża do Rzymu wdarł się Toto, książę Nepi, i na mieczach wyniósł na stołek papieski swego brata Konstantyna (767–768). Biskup Georgios z Praeneste nie miał odwagi odmówić i najpierw wyświęcił przyszłego papieża na... księdza, a następnie wraz z dwoma innymi biskupami konsekrował go liturgicznie na „Wikariusza Chrystusa”, którym ten miał pozostawać przez trzynaście miesięcy.
papieża, i poprowadzono w ośmieszającej procesji przez miasto do więzienia klasztornego, gdzie wkrótce później... wyłupiono mu oczy. Kilku innym kardynałom i biskupom, którzy źle wybrali swego „ojca świętego”, powyrywano języki i powydłubywano oczy, a także skonfiskowano majątki. Biskupowi Teodorowi, który do końca pozostał wierny papieżowi Konstantynowi, także wyrwano język i wydłubano oczy, a następnie zamknięto go w klasztorze Clivus Scauri, gdzie zmarł w męczarniach. Księdza Waldiperta również wywleczono z kościoła Santa Maria Maggiore wraz z obrazem Madonny, wtrącono do lochu laterańskiego, okaleczono, a wkrótce dobito. Papież Stefan mógł teraz zacząć swobodnie głosić chwałę Chrystusa.
OJCOWIE NIEŚWIĘCI (15)
Papieska rzeźnia Rzym, który stał się widownią krwawych porachunków między chrześcijanami, już od IV wieku zamienił się – wraz ze wzrostem świeckiej władzy papieży – w prawdziwą jaskinię zbójców. Morderstwa i makabryczne okaleczenia stały się normalnymi praktykami „ojców świętych”. ten zawarł z jego starszym bratem. W odpowiedzi król poprosił Pawła, by został chrzestnym jego córki. Wkrótce papieżowi udało się spacyfikować krzykliwą opozycję: jego przeciwnicy, w tym kardynałowie, zostali pozamykani do więzień, a niektórzy skazani na śmierć. Kronikarz podkreśla jednak, że w głębi duszy papież był łagodny, gdyż swoich przeciwników... odwiedzał w miejscach kaźni, a bywało, że karę śmierci zamieniał na dożywocie w lochu. Po poskromieniu wrogów wewnętrznych, święty (a jakże!) Paweł zabrał się za wrogów zewnętrznych. Jego plan obejmował nie tylko umocnienie nowego tworu politycznego – Państwa Kościelnego stworzonego dzięki oszustwu (pisaliśmy o tym przed tygodniem) – ale i uczynienie z niego potęgi świeckiej. Miały temu służyć układy z Dezyderiuszem, nowym – i ostatnim – królem Longobardów. Po śmierci jego poprzednika, wojującego z papiestwem Aistulfa, papież Stefan zawarł układ polityczny z Dezyderiuszem z Toskanii, któremu obiecał pomoc w zdobyciu władzy w zamian za przekazanie na rzecz Państwa Kościelnego kilku miast włoskich włącznie z Bolonią. Na własną jednak rękę wielebny Stefan uknuł oderwanie od Longobardii księstw Spoleto i Benewentu, których władcy podporządkowali się Frankom i papiestwu. Po uzyskaniu korony Dezyderiusz nie tylko nie czuł się zobowiązany obietnicami złożonymi Stefanowi II, ale postanowił zaatakować
w którym... zaklina go, by zatrzymał jeńców. Aby obudzić ducha bojowego w Pepinie, którego ten w aktualnej sytuacji nie wykazywał zgoła wcale, papież mianował go w listach „Nowym Mojżeszem”, „Nowym Dawidem”, „Zbawcą Kościoła Świętego”, a Frankowie przedstawiani byli jako „Nowy Izrael” i „naród święty”. Na nic się to wszystko zdało, gdyż tym razem nie udało się mirażami nagród duchowych zabić w Pepinie zdrowego rozsądku – obawiając się sojuszu Longobardów z Bizancjum, król Franków postanowił zostać mediatorem pomiędzy Dezyderiuszem a papieżem. W związku z zawartym układem pokojowym papież musiał pożegnać się z wizją potężnego Państwa Kościelnego, utuczonego na ziemiach longobardzkich. Zdając sobie sprawę z porażki politycznej, Paweł I skierował swą aktywność na wojnę teologiczną z Bizancjum. O obrazy. Początkowo posyłał swoich legatów, by negocjowali z cesarzem Konstantynem V (historiografia stworzona przez czcicieli obrazów nadała temu cesarzowi przydomek Kopronim, co znaczy „gówniarz”). Działania te nie przyniosły rezultatu i dalej prześladowano bałwochwalców. Państwo Kościelne przyjęło wówczas sporo uchodźców ze Wschodu. Przed końcem żywota papież zdołał jeszcze wybudować w Bazylice św. Piotra kaplicę św. Petroneli, wymyślonej córki św. Piotra. Stanowiło to zagrywkę czysto polityczną, gdyż św. Petronela była ulubioną
Koronacja Karola Wielkiego – króla rozwiedzionego przez papieża
Kolejnego zamachu stanu dokonał Krzysztof, zwierzchnik urzędników papieskich, wraz ze swym synem Sergiuszem, skarbnikiem. Obaj zbiegli z Państwa Kościelnego do Longobardów, gdzie zebrali wojsko, które pod wodzą księdza Waldiperta zaatakowało Rzym. Wdarłszy się do miasta, zamachowcy dokonali licznych rzezi na stronnikach papieża. Książę Toto zginął od ciosu w plecy, który zadał mu archiwista kościelny Grocjozus. Papież został ujęty w jednym z kościołów i wtrącony do więzienia. Waldipert z grupą Rzymian pospiesznie ogłosił wówczas nowym papieżem człowieka Longobardów, prezbitera Filipa, wołając: „Philippus, papa! Święty Piotr wybrał Filipa na papieża!”. Szybko odnaleziono też jakiegoś biskupa, który zgodził się konsekrować marionetkowego papieża na Lateranie. Jedyne, czego w swym „pontyfikacie” zdążył dokonać Filip, to udzielenie publicznego błogosławieństwa z tronu papieskiego oraz wydanie zwyczajowego przyjęcia dla rzymskich notabli. Jeszcze tego samego dnia ludzie Krzysztofa – który zdążył już porzucić longobardzkiego sojusznika na rzecz Franków – pojmali papieża i zamknęli go z powrotem w klasztorze. Cud, że go nie zamordowano. Niezwłocznie też wybrano papieża sprzyjającego Frankom – Sycylijczyka, który przybrał imię Stefan III (768–772). Od razu rozpoczęła się wendeta. Wywleczono na ulice Konstantyna, przedostatniego
Należało jeszcze tylko poświęcić wendetę i po raz kolejny zatwierdzić bardziej cywilizowane procedury wyborcze na stanowisko następcy św. Piotra. W tym celu na rok 769 w Lateranie papież zwołał synod, w którym po raz pierwszy brało udział kilkunastu biskupów z obszaru frankijskiego. Synod zaczął od osądzenia papieża Konstantyna, którego – już oślepionego – doprowadzono na miejsce obrad wielebnych. W czasie pierwszej sesji Konstantyn wyznał, że jest grzesznikiem, a urząd papieski został mu narzucony przez lud, niezadowolony z twardych rządów Pawła I. Na drugim posiedzeniu starał się bronić – wskazując na przykłady z przeszłości i teraźniejszości, w których osoby świeckie od razu były windowane do godności biskupich. Jego postawa rozwścieczyła biskupów – niektórzy z nich rzucili się na ślepca, poturbowali go, po czym wyrzucili za drzwi. Akta związane z jego pontyfikatem zostały uroczyście spalone, a udzielone przez niego święcenia – uznane za nieważne. Konstantyn został skazany na dożywotnie więzienie w klasztorze, gdzie pewnie niedługo później skonał. Podsumowując te wydarzenia na papieskim dworze, katolicki historyk Kościoła Franz Xaver Seppelt pisze o „zdziczeniu” i „zbrodniczym rozpasaniu”: „(...) nie unoszą się oni ponad poziom barbarzyńców. A co najgorsze: owe bezeceństwa nie pozostały jednorazowym zbłądzeniem, lecz stały się preludium
23
dla dzikich i bezładnych walk między stronnictwami, które w następnych wiekach często jeszcze szalały w murach Rzymu”. Głównym postanowieniem synodu było wykluczenie świeckich z wyboru papieża oraz wymóg, aby papieża wybierać wyłącznie spośród diakonów i prezbiterów-kardynałów. Synod potępił również wschodni synod ikonoklastyczny (754), potwierdzając kult obrazów. Pozostałe niespełna 3 lata pontyfikatu Stefana III upłynęły mu na intrygach wojennych. Lawirując pomiędzy Frankami a Longobardami, papież za wszelką cenę starał się nie dopuścić do pokoju pomiędzy tymi królestwami. Po śmierci Pepina władzę wspólnie objęli jego synowie – Karol oraz Karloman. Istotny był jednak wpływ ich matki, Bertrady, która starała się doprowadzić do przyjaźni pomiędzy Frankami a Longobardami. Papież parł jednak do konfliktu, a Dezyderiusz wciąż odmawiał „zwrotu” miast. Król Longobardów zdawał sobie sprawę, że papież jest jego śmiertelnym wrogiem, toteż starał się marginalizować biskupa Rzymu, mianując w 770 r. własnego arcybiskupa Rawenny, któremu papież odmówił święceń. Wyjątkowo przerażające wydało się jednak papieżowi planowane małżeństwo Karola, zwanego później Wielkim, z córką króla longobardzkiego Dezyderatą. Papież nie tylko odmówił błogosławieństwa, ale wyklął to małżeństwo jako sprawkę szatana, naruszenie zobowiązań frankijskich względem św. Piotra itd. Mimo to, zaślubiny odbyły się. Obrażony papież dokonał radykalnej wolty politycznej – zerwał z Frankami i zaczął paktować z Longobardami. Efektem nowego sojuszu było polowanie na rzymskich popleczników Franków. Stefan III, otumaniony obietnicą powiększenia Państwa Kościelnego, wziął udział w zamachu na życie Krzysztofa i Sergiusza, wpływowych urzędników papieskich, którzy dawniej wynieśli go do władzy. Zostali oni brutalnie okaleczeni i zamordowani. Po wykonaniu czarnej roboty Dezyderiusz pogardliwie odtrącił papieża, który oczekiwał nagród ziemskich. Tymczasem istotne przetasowania rozegrały się na dworze frankijskim. Zmarł współrządca Karloman, a Karol przejął całą władzę w królestwie i nie zamierzał kontynuować pokojowej polityki z Longobardami. Rozwiódł się z Dezyderatą i poślubił Hildegardę ze Szwabii, a papież ochoczo to zaakceptował. Warto tu zapamiętać, że późniejsi papieże, chociaż niejednokrotnie gościli na swoim dworze zbrodniarzy wojennych, odmawiali audiencji politykom rozwiedzionym. Kiedy jednak w grę wchodzą merkantylne interesy Państwa Kościelnego – rozwód może się okazać zgodny z Prawem Bożym. MARIUSZ AGNOSIEWICZ www.racjonalista.pl
24
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
GRUNT TO ZDROWIE
glukozaminy i została przeprowadzona z wielką starannością przez dwóch niezależnych oceniających. Analiza dotyczyła tylko prac omawiających wpływ leku na chorobę zwyrodnieniową stawów kolanowych. Wykazano bardzo korzystny wpływ siarczanu glukozaminy zarówno na objawy (przede wszystkim ból), jak i postęp choroby. Jednocześnie potwierdzono wysokie bezpieczeństwo stosowania leku. Badania przeprowadzone przez prof. Reginstera wykazały, że u pacjentów przyjmujących ten preparat przez 3 lata w zmienionym zwyrodnieniowo stawie nie dochodzi do dalszego postępu
hialuronowego, a leczenie nim jest dobrze tolerowane przez organizm. Ból w miejscu podania stwierdza się u 3–8 proc. chorych, ale rzadko jest on powodem zaprzestania leczenia. Możliwy jest też obrzęk stawu. Objawy te są na szczęście przejściowe i ustępują samoistnie po kilku godzinach. Aby tego uniknąć, zaleca się schłodzenie stawu przed podaniem leku. Niekorzystnym skutkiem wstrzyknięć jest zaburzenie flory bakteryjnej kolana i tym samym możliwość infekcji. W Polsce kwas hialuronowy stosuje się poprzez iniekcje dostawowe (preparat Synvisc podawany w 3 zastrzykach, Synvisc-one – w jednym, a Hyalgan w 5 zastrzykach – koszt takiej kuracji siega 1000 zł). Piaskledyna to wyciąg z owoców awokado i soi. W składzie preparatu występują fitosterole oraz długołańcuchowe kwasy tłuszczowe. Lecznicze działanie substancji polega na wywołaniu samoregeneracji chrząstki stawowej. Lek jest bezpieczny w stosowaniu i zarejestrowany w Polsce. Problem polega na tym, że nie ma jeszcze długotrwałych badań klinicznych potwierdzających jego absolutną skuteczność.
choroby – w przeciwieństwie do grupy zażywającej placebo, gdzie takie zmiany nastąpiły. Preparaty na bazie glukozaminy są powszechnie dostępne bez recepty w aptekach, a nawet sklepach zielarskich. Inna substancja mająca zastosowanie w omawianej przeze mnie dolegliwości to kwas hialuronowy. Jest to ważny składnik wszystkich struktur pozakomórkowych, obecny w stosunkowo wysokim stężeniu w chrząstce stawowej i płynie maziowym. Do korzystnych efektów jego działania należy utrzymanie właściwej lepkości płynu, wzmocnienie „poślizgu” powierzchni chrząstki, absorpcja drgań i obciążeń mechanicznych oraz hamowanie procesów zapalnych. Ma też stymulować wytwarzanie substancji odbudowujących zniszczoną chrząstkę stawową. Zmniejszenie bólu i zwiększenie sprawności ruchowej jest znaczne i utrzymuje się nawet przez 12–13 tygodni od podania kwasu
Chondroityna to naturalny składnik chrząstki otrzymywany w postaci czystej z chrząstek zwierzęcych. Jest dostępna w sprzedaży pod nazwą Condrosulf. U nas preparat jeszcze nie jest popularny, ale można go kupić w Czechach. Używa się go przy schorzeniach stawów o podłożu zwyrodnieniowym. Często sama chondroityna podawana jest wraz z siarczanem glukozaminy. W badaniach doświadczalnych stwierdzono, że chondroityna hamuje procesy zapalne oraz ma działanie przeciwbólowe. Badań przeprowadzonych dotychczas nie można niestety uznać za spełniające kryteria naukowe. Nowością są preparaty oparte na hydrolizatach kolagenu, które przeszły już wstępne badania potwierdzone przez ośrodki naukowe i w pewnych sytuacjach mogą stanowić alternatywę dla preparatów zawierających glukozaminę (preparat 4flex oraz wiele preparatów zawierających hydrolizaty kolagenu
Chrząszcz brzmi w... stawach Pół biedy, kiedy stawy podczas poruszania się wydają dziwne odgłosy. Problem pojawia się wtedy, gdy do odgłosów dołączy ból. Bóle stawów będące konsekwencją urazów mechanicznych oraz po prostu starzenia się organizmu dotyczą lub będą dotyczyć każdego z nas. A kiedy już staną się faktem, to wejście do mieszkania znajdującego się na pierwszym piętrze może się okazać nie lada wyzwaniem. Co możemy zrobić, żeby takiej sytuacji zapobiec? Otóż za dziwnymi dźwiękami i bólami stawów stoją uszkodzenia chrząstki stawowej. Jest to element stawu kończący kość (np. udową), zamknięty w torebce stawowej wypełnionej płynem maziowym, który smaruje zakończenia kości, kiedy pracują i ocierają się o siebie. W odróżnieniu od nierównej powierzchni kości, chrząstka jest gładka i ma bardzo dużą odporność na tarcie. Inną zaletą chrząstki są jej właściwości absorbujące wstrząsy. Z wiekiem chrząstka zmienia barwę, przybierając bardziej żółty kolor, a jej sprężystość zmniejsza się. Powoduje to większą podatność na urazy oraz ograniczoną amortyzację stawów. W późnej starości chrząstka potrafi czasami nawet zaniknąć. Jej grubość jest zależna od rodzaju stawu oraz umiejscowienia w stawie. Najgrubsza ma 6 mm i występuje w listewce rzepki, a najcieńsza – ok. 0,2 mm. Średnia grubość chrząstki wynosi 0,5–2 mm. W miarę upływu lat ulega ona – potocznie mówiąc – „wytarciu”. Stara chrząstka stawowa ze względu na brak ochrzęstnej nigdy się nie regeneruje, a miejsca uszkodzone są fizjologicznie zapełniane tkanką włóknisto-chrzęstną, która nie jest już strukturą tak dobrze sprawdzającą się w stawie jak jej poprzedniczka. Chrząstki stawowe dorosłego człowieka są pozbawione struktur nerwów i naczyń. Jedyna możliwość ich odżywiania odbywa się poprzez płyn stawowy oraz minimalnie przy udziale spodnich warstw tkanki okołokostnej. Do mechanicznego uszkodzenia chrząstki dochodzi najczęściej w wyniku sumujących się mikrourazów. Przedwczesne jej zużycie dotyczy również osób w młodym wieku. Przyczynami są wówczas najczęściej: otyłość, uprawianie sportu bez wcześniejszego przygotowania (tak zwani „sezonowcy”), brak ruchu, niedoleczone
kontuzje stawów, ciała obce w stawie, uszkodzenia więzadeł i ścięgien. Równie ważne są: choroby metaboliczne, jałowe martwice kości, zaburzenia wydzielania wewnętrznego (np. cukrzyca), neuropatie, choroby wirusowe i genetyczne. Także zanieczyszczenie organizmu może powodować uszkodzenia chrząstek stawowych, gdyż w jego wyniku dochodzi do odkładania się w stawach kryształków soli, powodujących niszczenie powierzchni stawowej. Ostatnio w telewizji pojawiają się reklamy środków farmaceutycznych w cudowny sposób mających regenerować uszkodzoną chrząstkę stawową. Do najbardziej reklamowanych należy glukozamina. Jest to naturalny składnik substancji międzykomórkowej chrząstki i tzw. mazi stawowej i występuje w pożywieniu. Największa jej zawartość występuje w owocach morza, takich jak krewetki, kraby, raki. Związana jest w pancerzach skorupiaków pod postacią chityny. Siarczan glukozaminy jest łatwo przyswajalny przez tkankę kostną i chrzęstną. Ułatwia wbudowanie siarki w strukturę chrząstki. Dodatkowo zatrzymuje wodę w tkankach łącznych, nadając im giętkość i sprężystość. Jest substancją łatwo rozpuszczalną w wodzie i dobrze przyswajaną przez organizm po podaniu doustnym. W jelicie cienkim wchłonięciu ulega 72 proc. podanej doustnie substancji. Siarczan glukozaminy wiąże się z białkami i w tej postaci utrzymuje się w organizmie kilka dni. Glukozamina jest wychwytywana między innymi przez wątrobę, gdzie zostaje zużytkowana do produkcji tkanek wchodzących w skład chrząstki stawowej. W mniej więcej 30 procentach wydalana jest przez nerki z moczem. Co najważniejsze – należy stosować ją długotrwale. Nastawienie na krótkotrwałe stosowanie jest tylko wyrzuceniem pieniędzy w błoto. Skuteczna dawka leku to 1,5 g na dobę. Kuracja powinna trwać co najmniej pół roku, i to bez określania górnej granicy. W zasadzie jest to już suplementacja mająca na celu ochronę przed dalszą degradacją naszych stawów. Ogłoszona w 2003 roku analiza Richy’ego z lat 1980–2002 obejmuje badania nad skutecznością
produkowane przez firmy zajmujące się odżywkami dla sportowców). Należy jednak wiedzieć, że skuteczność tych preparatów odczuwa się po co najmniej 3-miesięcznej kuracji (koszt 300–400 zł) a minimalna dawka dzienna wynosi aż 10 g hydrolizatu. Nad nowatorską metodą leczenia uszkodzeń chrząstki stawowej pracują polscy naukowcy. W Zakładzie Histologii i Embriologii warszawskiej Akademii Medycznej prowadzą badania nad przeszczepianiem allogenicznej chrząstki stawowej. Metoda ta – jeśli zacznie być stosowana u ludzi – znacznie poszerzy możliwości leczenia ubytków komórek chrzęstnych. Zabieg polega na pobraniu od pacjenta małego fragmentu chrząstki stawowej z okolicy, w której staw nie jest obciążony w czasie chodzenia. Z niego izoluje się chondrocyty, które następnie rozmnaża się poza ustrojem i wszczepia do leczonego ubytku. Procedura ta daje dobre rezultaty (60–80 proc. naprawionych ubytków), jednak jest efektywna przede wszystkim u ludzi młodych, u których chondrocyty nie uległy jeszcze zmianom degeneracyjnym związanym z wiekiem. Ponadto liczba chondrocytów możliwych do uzyskania w ten sposób jest ograniczona. Trwają jednak pionierskie prace nad możliwością pobierania materiału źródłowego ze zwłok, co rozpowszechniłoby znacząco stosowanie tej metody. Co powinniśmy zrobić, aby zminimalizować ryzyko wystąpienia nieprzyjemnych zmian w naszych stawach? Osoby z nadwagą powinny się jej pozbyć, odciążając w ten sposób stawy. Uprawiając sport, pamiętajmy o rozgrzewce i nie doprowadzajmy do przeciążenia stawów. Często urazy inicjujące uszkodzenia chrząstek są wynikiem niedbałego, nieostrożnego ruchu i technicznie źle wykonywanych zarówno ćwiczeń fizycznych, jak i czynności dnia codziennego. Podczas pracy siedzącej powinno się co jakiś czas wstać i wykonać kilka prostych ćwiczeń mających za zadanie „rozruszać” (nasmarować) nasze zastane stawy. W leczeniu objawowym skuteczna jest krioterapia. Zdecydowanie natomiast nie wolno rozgrzewać bolącego stawu, gdyż spowoduje to nasilenie objawów poprzez dodatkowe ukrwienie przekrwionego już stawu. Spece od naturoterapii polecają na oczyszczenie stawów ze złogów soli następujący preparat: 3 cytryny ze skórką i 150 g czosnku przepuszczamy przez maszynkę do mielenia mięsa, zalewamy zimną przegotowaną wodą (1/2 litra), trzymamy dobę, po czym odcedzamy i przelewamy do szczelnie zamykanego naczynia. Pijemy codziennie na czczo po 50 g. Po miesiącu nasze stawy powinny być oczyszczone z zaśmiecających je i szkodzących im złogów. ZENON ABRACHAMOWICZ
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
GŁASKANIE JEŻA
Częstochowa zdobyta I znów, jak przecież nieraz w historii Polski, znak przyszedł z Jasnej Góry. Lecz tym razem to nie Czarna Boska Mateczka, lecz czerwony lud pracujący pokazał Polsce drogę, którą powinna iść. W chwili, gdy czytacie te słowa, wyniki wyborów są już przetrawione, na wszystkie strony przenicowane i na tysiąc sposobów (w zależności od proweniencji politycznej gazety czy stacji telewizyjnej) komentowane. Tak czy inaczej polskie wybory powinny być konkurencją olimpijską. Przynajmniej w tej jednej dyscyplinie nikt nie odebrałby nam wawrzynowego wieńca i złotego krążka. Boć to doprawdy przedziwny sport, w którym nie ma u nas nigdy przegranych. Wprost przeciwnie – wszyscy startujący ogłaszają na mecie swoje fantastyczne zwycięstwo i druzgocącą klęskę przeciwników. Nie inaczej jest i tym razem. Katastrofa wyborcza PiS (piąte przerąbane wybory z rzędu) została odtrąbiona przez prezesa jako nienotowany sukces i zapowiedź dalszych, jeszcze bardziej spektakularnych zwycięstw. Ciekawe, czy ktoś w te banialuki uwierzył. Nawet na Podkarpaciu. Tam Marek Kuchciński prezentował do kamer swoją uśmiechniętą gębę, bo PiS znów wzięło swój tradycyjny, radiomaryjny, moherowy bastion i bezapelacyjnie wygrało w sejmiku wojewódzkim. Odtrąbiono to uroczyście na całą Polskę. Cokolwiek przedwcześnie.
Obecni na fecie opowiadali mi, że gdy zgasły reflektory kamer, Mlaskacz z Przemyśla, czyli poseł Marek K., rozpłakał się. Dosłownie! Bo sztabowcy policzyli mu, że zwycięstwo jest gorzej niż pyrrusowe, bowiem podkarpacki sejmik weźmie (już się co do tego umówiła) koalicja PO-SLD-PSL. I swoje pierwsze miejsce może sobie Kuchciński wsadzić pod ogon kota Alika. Wyniki niedzielnych wyborów pokazały rzeczywisty rozkład sił politycznych w Polsce. Całkiem nowy i ponętnie atrakcyjny. Oto obok Platformy (31,43 proc.) i uwsteczniającego się coraz bardziej PiS (23,07 proc.) wyrosły, a właściwie powróciły na scenę dwie nowe (stare) formacje, z którymi trzeba się liczyć. O ile autentyczny sukces PSL (15,65 proc.) może dziwić (w nowoczesnej Europie partie agrarne są przeżytkiem), to cieszy reaktywacja SLD (15,3 proc.) Sojusz z dnia na dzień, a dokładniej w noc niedzielno-poniedziałkową stał się atrakcyjnym koalicjantem i partnerem do rozmów. A może wygrać jeszcze więcej, jeśli pan lider Napieralski to dostrzeże spoza czubka nosa swoich doraźnych politycznych interesików. Co i jak dużo lewica może ugrać, widać na przykładzie świętej Częstochowy, na którą to powinny być teraz zwrócone oczy wszystkich tych, co to serduszko mają po lewej stronie. Oto w „duchowej stolicy Polski” („duchowej” od dusznej, zatęchłej atmosfery kruchty), w mieście Czarnej Dziewicy, tam, gdzie nawet
ie dwie, ale co najmniej cztery dziewczynki wykorzystywał seksualnie ksiądz Roman J. z Małej koło Ropczyc. O tym, że skala zjawiska jest dużo większa, niż podejrzewała prokuratura, pisaliśmy pół roku temu. Na zboczeńca czeka już cela, no i spragnieni nowej znajomości inni więźniowie...
N
wróble (o Wronach nie wspominając) miast ćwierkać, wyśpiewują kantyczki, wyborcy pokazali Kościołowi gest Kozakiewicza, dołączając do tego wyprostowany środkowy palec prawej dłoni. I to nie jest żaden przypadek. To trend, który zaczął się od odwołania w referendum (nie bez naszego udziału!) przykruchtowego włazidupca Wrony, a teraz zaowocował wynikiem 46 procent poparcia dla lewicowego 36-letniego kandydata Krzysztofa Matyjaszczyka. Nie oszukujmy się – Matyjaszczyk nie ma dla Częstochowy jakichś specjalnych zasług (co trzeci tutejszy wyborca słabo go kojarzy), więc cóż się
prawymi i sprawiedliwymi słowami: „W sposób zamierzony bądź nie prokuratura przyczynia się do wzbudzania medialnych kampanii niechęci do księży, Kościoła i katolików (...). Wysoce niepożądanym wydaje się być rodzenie wrażenia, iż instytucja państwowa podejmuje walkę z Kościołem i wiernymi”. Pięknie, nieprawdaż?
stało? A to, że mieszkańcy „świętego miasta” serdecznie i ostatecznie dość mają rządów czarnych, ssących pijawek. Lewicowy kandydat najpewniej zostanie w drugiej turze prezydentem grodu (ku rozpaczy paulinów i mimo krwawych łez Madonny), bo drugi kandydat w kolejce do prezydenckiego fotela (PO) dostał zaledwie 22-procentowe poparcie. Do ratusza chciała też Wrona. I dostała... 13 procent (głosy paulinów, ich konkubin i tychże dorosłych już dzieci?). Co ciekawe, Matyjaszczyk nie miał w repertuarze jakichś wielkich, chwytliwych haseł. Całą kampanię oparł na przesłaniu: „Częstochowa raz na zawsze musi uwolnić się spod władzy księży!”. To wystarczyło. Ludzie to kupili z radością.
ksiądz Roman J. uczył religii), które były zmuszane do uprawiania seksu z pięćdziesięciojednoletnim zboczkiem. Sprawa dotyczy lat 2003–2008. To wersja oficjalna, bo z naszych ustaleń (wg doniesień informatorów, do których dotarliśmy) wynika, że J. zaspokajał swoje pedofilskie upodobania jeszcze na początku 2010 roku, niedługo przed aresztowaniem.
Wielki drań z Małej Proboszcz J., któremu grozi długoletnie więzienie, najpierw przyznał się do molestowania seksualnego jednej dziewczynki poniżej 15 roku życia i do seksualnego współżycia z drugą, nieco starszą. Później jednak zeznania wycofał, twierdząc, że zostały one przez śledczych wymuszone. Czym? Biciem? Prawdziwy powód był taki, że za księdzem murem stanęła lokalna moherowa społeczność i owym poparciem zboczeniec poczuł się silny. Zawiązano nawet coś na kształt komitetu obrony aresztowanego proboszcza, pod przewodem polityków PiS. Na przykład senator PiS Kazimierz Jaworski rugał prokuratorów w głośnym liście takimi oto
Naciski Jaworskiego oraz wspomnianej wcześniej grupy „prawdziwych katolików” (a także lobby motocyklistów rajdowców, którego Roman J. był animatorem) były tak duże, że śledztwo przeniesiono z Ropczyc do Rzeszowa. Tamtejsza Prokuratura Okręgowa – za co należą się jej wyrazy uznania – nie poddała się presji, tylko spokojnie drążyła temat dalej. A ten okazał się nader rozwojowy. W całej rozciągłości potwierdziły się nasze ustalenia, że skala deprawowania dzieci przez księdza jest daleko większa, niż to ustaliło wstępne ropczyckie śledztwo. Na razie rzeszowska Prokuratura Okręgowa wie o czterech dziewczynkach (wszystkie
25
Takie hasło sprawiło też, że lewica wygrała wybory do rady miasta, zdobywając jedną trzecią głosów (PiS niespełna 17), i będzie współrządzić z Platformą. Częstochowa powinna stać się teraz dla Napieralskiego prawdziwie świętym miejscem cudu. Cud polegał na tym, że lwia część elektoratu posłała na drzewo trzech prawicowych, znanych kandydatów do rządzenia, wybierając niedoświadczonego młokosa, bo jest z lewicy. Ale cudów nie ma. Nawet w Częstochowie. Mamy więc do czynienia ze zjawiskiem, z trendem trwałym, którego władzom Sojuszu Lewicy Demokratycznej nie wolno zaprzepaścić. Ten cudowny częstochowski casus trzeba przeszczepiać i klonować na inne miasta, powiaty, gminy. Gdzie się da. No bo jak się dało na Górze, i to Jasnej, to tym bardziej uda się na dole. Boć to nie tylko lewica jest w natarciu. To klerykałowie są w odwrocie. I nie wolno czmychającym psubratom dać się pozbierać. No dobrze... Wiesz o tym Ty, Szanowny Czytelniku, wiem ja, ale czy wie Napieralski? W tym sęk, jak mawiał Rapaport. Próbując jakoś zatuszować klęską wyborczą PiS, głos zabrał i do łez mnie rozczulił apologeta kaczej wizji świata prof. wszechnauk Andrzej Zybertowicz. Uczony ów mąż oświadczył tak oto: „Wynik PiS w wyborach do sejmików wojewódzkich pokazuje, że jedna czwarta osób aktywnych obywatelsko nie akceptuje wizji świata przedstawianej przez media będące w sojuszu z Platformą Obywatelską i SLD”. Niesamowite. Zatem trzy czwarte taką wizję akceptuje, panie uczony psorze. 75 procent! Ta pańska szklanka jest już prawie pusta. I niech tak zostanie. MAREK SZENBORN
Obecnie prokuratorzy dysponują obciążającymi zeznaniami ww. czterech dziewczynek (trzy małoletnie) i na tej podstawie sporządzili akt oskarżenia. (Nieoficjalnie mówi się o czterech innych małolatach, których zeznania są jeszcze weryfikowane) Pikanterii całej tej obrzydliwej historii dodaje fakt, że dzieci, które opowiedziały śledczym o swojej gehennie, stały się obiektem internetowych ataków „nieznanych sprawców”, którzy próbowali je zastraszyć i groźbami wpłynąć na wycofanie zeznań. W tej sprawie prowadzone jest osobne śledztwo. To zastraszanie nasiliło się dziwnym trafem po tym, jak Roman J. wyszedł z aresztu za poręczeniem majątkowym (20 tys. zł) i z dozorem policyjnym. W miniony poniedziałek do sądu trafił akt oskarżenia przeciwko księdzu Romanowi J. Wiceszef Prokuratury Okręgowej Jaromir Rybczak potwierdza fakt rozciągnięcia listy zarzutów o kolejne przypadki molestowania przez J. dzieci oraz przypomina, że oskarżonemu grozi 12 lat więzienia. Wygląda na to, że rzeszowscy prokuratorzy będą się domagać dla zboczeńca w sutannie bezwzględnej odsiadki. Czy sąd przychyli się do ich postulatów? A temu to już my z kolei bacznie będziemy się przyglądać... ARIEL KOWALCZYK
26
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
RACJONALIŚCI rugi już raz sięgamy w naszej rubryce po twórczość Aleksandra Ziemnego, niedawno zmarłego i niesłusznie zapomnianego wybitnego tłumacza, publicysty i poety. Zobaczcie, że warto sobie o Ziemnym przypomnieć. Choćby czytając wiersz „Misterium”.
D
Okienko z wierszem Fakt ten się zdarzył na wielkim podwórzu W sercu stolicy, przy święcie. Człowiek o nosie koloru róży Rozbierał się z wielkim przejęciem. Gorzał i płonął w pasji wewnętrznej, Guziki fruwały jak ptaki. Pękały z trzaskiem niby orzeszki Agrafki, sprzączki, suwaki. Tłum uroczysty z odkrytą głową Jednostkę otoczył zwarcie, Gdy zdarła z siebie pas rupturowy Zostając w samym krawacie. Naraz zakręcił się siedem razy I kucnął z tajemnym gestem. Ściągnięto na gwałt dwóch dziennikarzy, Kapłanów trzech – i orkiestrę. Na gładkich flizach kreślił natchniony, Węglem zwilżonym śliną, Wyrazy dziwne, wieszcze kulfony: Owies... kontury... bambino, Trzynaście stronnictw, cztery obozy Powstały w tłumie jak Wenus z piany. Zachwyt się mieszał z nastrojem grozy. Jedni mówili: ludowy heros, Drudzy, że dopust boży, Trzeci, że pantomimiczny, Czwarci, że zwykłe zero... A człowiek po prostu był w drzazgi pijany. Znów jakaś data, za grzechy zapłata (lecz wszystko to bardzo a bardzo nieproste). Znowu miał wizję jeden Sarmata, A w niej jest sens ukryty i podtekst.
...A prorok tymczasem przewalał się goły Na wyrku w Izbie Wytrzeźwień.
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy Marcin Kunat Józef Ziółkowski Tomasz Zielonka Czesława Król Halina Krysiak Stanisław Błąkała Joanna Gajda Kazimierz Zych Andrzej Walas Edward Bok Barbara Krzykowska Waldemar Kleszcz Jan Cedzyński Krzysztof Stawicki Witold Kayser Tadeusz Szyk
Lepiej lepić bałwany „Polska jest najważniejsza”. Chwilowo już nie dla Jarosława Kaczyńskiego, ale dla Joanny Kluzik-Rostkowskiej i pozostałych PiS-owskich rozłamowców. Przy wyborczych prognozach dla nowych ugrupowań może się okazać, że ważniejsza nawet od poselskich i europoselskich posad, które niebawem utracą. Dla odmiany, dla Janusza Palikota najważniejsze jest teraz żarcie. Może i picie, ale akurat żołądkowej gorzkiej ma zapewne odpowiedni zapas. Od kiedy notowania Ruchu Poparcia posła z Biłgoraja oscylują w granicach błędu statystycznego, zaczął nawoływać: „Nie róbmy polityki. Lepmy pierogi”. Trzeba przyznać, że sam się stosuje. Przynajmniej do pierwszej części. Zamiast głosować w Sejmie za odrzuceniem kretyńskich, prawicowych projektów dotyczących in vitro, robił w tej sprawie zadymy pod biskupimi kuriami. Czy rzeczywiście lepił pierogi, nie wiadomo. Jeśli nie, nawet lepiej. Akurat pierogów mamy dość. Nie z powodów smakowych czy odżywczych, a nawet nie dlatego, że tuczące. Chodzi wyłącznie o wydźwięk ideologiczny. PRL przyrównywano do półmiska z pierogami: pół ruskich, pół leniwych. Nie warto do tego wracać. Zwłaszcza że to woda na młyn prezesa Kaczyńskiego. Kto jak kto, ale poseł Palikot nie powinien jej lać. I bez tego nieutulony w żalu, a jeszcze bardziej w nienawiści, brat śp. brata uważa, że stare wraca, tyle że w zmienionej
postaci. Jako kondominium rosyjsko-niemieckie mianowicie. Ponieważ nie wiadomo, do jakich je można przyrównać pierogów, lepiej lepić bałwany. Jarosław Kaczyński sam już nie wie, co jest dla niego najważniejsze. Po wyborach prezydenckich, przegranych o włos Oleksego, przerzucił się z Polski na Ziobrę i wyjaśnianie przyczyn smoleńskiej katastrofy. Z pomocą boską i amerykańskiego Kongresu. Do USA wysłał dwoje byłych ministrów. Spraw wewnętrznych i zagranicznych. Niestety, nie na stałe, a jedynie jako posłańców. Po wielu przebojach Fotydze i Macierewiczowi udało się wręczyć kongresmence Ileanie Ross-Lehtinen list od pryncypała i 300 tysięcy. Nie, nie dolarów. Podpisów. Pod apelem o powołanie międzynarodowej komisji do zbadania przyczyn katastrofy Tu-154. Gdyby załącznikiem były zielone, wizyta miałaby przynajmniej jakieś uzasadnienie. Same papiery z równym, czyli żadnym skutkiem można było wysłać pocztą. Taniej i mniej szumu, ale przecież właśnie o rozgłos chodziło. Dumny prezes PiS odtrąbił zwycięstwo misji. Misjonarze niebawem wrócą do kraju. A w kraju wrze. Zwłaszcza w PO. Rzecznik rządu Paweł Graś ociera się o śmieszność, posądzając posłańców o „ocieranie się o zdradę”. Radosław Sikorski ogłasza całkiem poważnie, że „jako Polak i minister czuje się upokorzony wizytą Anny Fotygi i Antoniego Macierewicza w USA,
ponieważ nie zanosi się na to, żeby wizyta ta była poważna”. Takie reakcje niepotrzebnie nobilitują PiS-owski wyskok za ocean. Kaczyński tak się rozochocił, że skrobnął jeszcze list do premiera. W sprawie bezpieczeństwa narodowego RP w przeddzień przyjęcia nowej koncepcji strategicznej NATO. Wezwał Tuska „do podjęcia odpowiedzialności i należytego wykonywania obowiązków w sferze obronności i bezpieczeństwa państwa”. Najwyraźniej nie miał już nie tylko na posłańców, ale nawet na kopertę, więc zamieścił list w „Naszym Dzienniku”. O dziwo, do tekstu odniosło się więcej polityków, niż gazeta ma na co dzień czytelników. Gdyby nie te zbędne komentarze tylko pis z kusą łapą wiedziałby o liście prezesa, a tak – znowu jest głośno. To bezpłatna reklama przed wyborami samorządowymi. Bardzo ważna dla partii poharatanej odejściami czołowych polityków. Jarosław Kaczyński jest zdeterminowany. Idzie do samorządu po smoleńskich trupach, a ściślej jednym. Swojego brata Lecha. W spocie wyborczym zatytułowanym „List do Polaków” mozolnie lepi jego wizerunek narodowego bohatera, którego testament Polacy mają obowiązek realizować. A polityczni przeciwnicy bezmyślnie mu w tym pomagają. Naprawdę lepiej lepić bałwany. Wzorców nie brakuje, a i śnieg zapewne niedługo spadnie. JOANNA SENYSZYN www.senyszyn.blog.onet.pl
Podziękowanie
Szła fala dyskusji przez miasta i sioła, Zrzeszenia i kluby potężne.
dolnośląskie kujawsko-pomorskie lubelskie lubuskie łódzkie małopolskie mazowieckie opolskie podkarpackie podlaskie pomorskie śląskie świętokrzyskie warm.-maz. wielkopolskie zachodniopomorskie
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
tel. 508 543 629 tel. 607 811 780 tel. 504 715 111 tel. 604 939 427 tel. 607 708 631 tel. 692 226 020 tel. 501 760 011 tel. 667 252 030 tel, 606 870 540 tel. 797 194 707 tel. 691 943 633 tel. 606 681 923 tel. 609 770 655 tel. 512 312 606 tel. 61 821 74 06 tel. 510 127 928
Wszystkim naszym sympatykom dziękuję za oddane na nas głosy. Szczególnie gorąco dziękuję wszystkim darczyńcom, którzy wsparli nasz fundusz wyborczy. Z dotychczasowych niepełnych danych wynika, że nie udało się nam wprowadzić naszych członków do samorządu. Mamy jednak nadzieję, że praca, jaką wykonaliśmy z Waszą pomocą, poszerzyła krąg obywateli, którzy dowiedzieli się o istnieniu w Polsce partii antyklerykalnej. Jest oczywiste, że musimy zwielokrotnić nasze wysiłki, żeby ta wiedza stała się powszechna. Liczymy na Wasze dalsze wsparcie naszej trudnej pracy. Teresa JAKUBOWSKA przewodnicząca RACJI PL
Członkowie RACJI z Warszawy, rejestracja list wyborczych
RACJA Polskiej Lewicy
www.racja.org.pl tel. (022) 621 41 15
Darowizny na działalność RACJI PL (adres: ul. E. Plater 55/81, 00-113 Warszawa) Getin Bank, nr 67 1560 0013 2026 0026 9351 1001 (niezbędny PESEL darczyńcy w tytule wpłaty)
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
27
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
Znalezione na: www.demotywatory.pl
Mąż do żony: – Słuchaj! Jak nie będziesz jęczała podczas seksu, to słowo daję – rozwiodę się z tobą! Żona, wziąwszy to sobie do serca, przy następnym stosunku pyta męża: – Już mam jęczeć? – Nie teraz. Powiem ci kiedy i wtedy zacznij – tylko głośno. Za jakiś czas mąż prawie w ekstazie: – Teraz jęcz! Teraz!!! Żona: – Olaboga!!! Dzieci butów nie mają na zimę, ja w starej sukience chodzę, cukier podrożał... KRZYŻÓWKA Określenia słów znajdujących się w tym samym wierszu (lub kolumnie) diagramu zostały oddzielone bombką Poziomo: 1) dziesiąta – w kinie ! z reflektora światła długa ! szybka setka bez zagrychy 2) sęk cały, a nie pół ! za plecami bramkarza ! okowy na chłopskie głowy 3) pląsanie w altanie ! co ze sportu dom mieć musi? ! budowla zamknięta na klucz 4) stale żre, a nie tyje ! nieszczęście z Egiptu ! stopniowane wejście 5) Wieprz dzięki nim koryta się trzyma ! rzeka zatruta przez człowieka ! … łata – z sercem na dłoni lata 6) chowa się za plecami ! przybieranie wykluczone, kiedy jesz tylko kradzione ! ciężar opakowania do prania ! pańskie – zamiast obroku 7) skorupiaki na górskie szlaki ! w tych lasach kozica hasa ! wolna ręka 8) uczony z kolorową wadą wzroku ! ma więcej niż jednego członka ! prom na złom Pionowo: A) nieaktualna po obiedzie ! gdy ktoś gada, gada, gada... B) tam wszyscy są braćmi ! człowiek bez serca bać się go nie musi ! spódnica w szkocką kratę C) jeden z czterech zamykających na głucho ! single z dziurkami ! przyjaciel magicznego Harry’ego D) jego ojciec jest osłem ! ziemia dla aktora ! słupek w moherowym berecie E) trudno lenia wziąć do niego ! reformy nie do przeprowadzenia ! wprost z apteki F) plama z kaszy ! odłamek religijny ! zdrowie dzięki wodzie G) Polska sTOWARZYSZona ! leśny dywan ! bije się podczas koncertu H) ptak z koralami, ale bez głowy ! tę rzekę nawet dziecko przejdzie suchą stopą ! tam krowa się chowa I) czerwony go podnieca ! wciska się w okno ! o tej „fotofirmie” słyszeli nawet w Birmie
Klasyczna sytuacja: mąż nieoczekiwanie wraca do domu, więc żona ukrywa nagiego kochanka w szafie. Mąż, zmęczony, od razu położył się spać. W środku nocy kochanek, korzystając z okazji, przykrywa się futrem i wypełza z szafy. Mąż się budzi: – Kto tam? – Mol! – A futro? – A w domu sobie zjem... " " " Kierowca zatłoczonego autobusu ostro manewruje. Pasażerowie przewracają się, walą głowami w szyby itp. Jeden z pasażerów: – Panie, cholera, świnie pan wieziesz, czy co?! Na to kierowca: – A co? Uderzyłeś się pan w ryj? " " " Kopalnia. Do szatni wpada dyrektor: – Kto wczoraj pił?! – pyta. Najpierw grobowa cisza, a potem Janek nieśmiało się przyznaje: – Ja piłem. – To się zbieraj, idziemy na klina. A reszta do roboty! " " " Wchodzi kobieta do butiku. W wejściu wita ją młody sprzedawca: – Dzień dobry! Witam panią serdecznie w naszym sklepie. U nas może pani kupić praktycznie wszystko – od torebki po wspaniały płaszcz. Wszystko z najnowszych kolekcji najlepszych światowych kreatorów mody. Wyłącznie ekskluzywne modele... – Niestety... Nie mam pieniędzy... – To czego się tu szlajasz? Poszła stąd! – ...Ale czy przyjmujecie płatności kartą Visa Platinum? – ...A, witam ponownie szanowną panią!
A
B
C
D
F
G
7
1 2
H
I
12
2
3
15
4
1
13
10
3
6
8
4
11
5
7 8
E
5
6
9
14
Litery z ponumerowanych pól utworzą rozwiązanie – odpowiedź na pytanie: Jaka ą jest rójżnica między częaroy dziejką a czaj roąwnicą?
1
2
3
4
5
6
7
8
9 10
11 12
13 14 15
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 46/2010: „Co człowiek, to zdanie”. Nagrody otrzymują: Edmund Przepiórka z Radomia, Szczepan Dobosiewicz z Bogdańca, Emilia Ryrych-Milli z Jaworza. Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 7 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą na adres redakcji podany w stopce. TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. sekretarz redakcji: Justyna Cieślak; Dział reportażu: Wiktoria Zimińska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 46,80 zł na pierwszy kwartał 2011 r. (roczna 201,90 zł); b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 46,80 zł na pierwszy kwartał 2011 r. (roczna 201,90 zł). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15 lub przelewem na rachunek bankowy ING Bank Śląski: 76 1050 1461 1000 0023 0596 2777. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
28
ŚWIĘTUSZENIE
Lans na Jezusa
Znalezione na: www.echochrystusakrola.net
Humor Żona szykuje się rano do pracy. Mąż pyta: – Zdążymy jeszcze zrobić numerek? – Nie, spieszę się. – Ja bym zdążył... ! ! ! Józek w barze mówi do kumpla: – Wiesz, moja żona ma dzisiaj urodziny, a ja nie mam pomysłu na prezent dla niej...
Rys. Tomasz Kapuściński
Nr 48 (560) 26 XI – 2 XII 2010 r.
JAJA JAK BIRETY
Kumpel na to: – Mam pomysł! Napisz jej certyfikat, że jak chce, to może mieć dwie godziny najlepszego seksu, jaki tylko sobie zamarzy i wszystkie życzenia w łóżku spełnione. Podpisz i wręcz jej wieczorem! Na drugi dzień spotykają się w barze, z tym że Józek jakby nieswój. – Wiesz, wręczyłem żonie ten certyfikat, a ona uściskała mnie i wybiegła z domu z okrzykiem: „Wracam za dwie godziny!”...
chabowy z kapustą, piękne kobiety czy nieodżałowany santo subito? Z czym kojarzy się słowo „Polska”? Jacy jesteśmy? ! Co myśli obcokrajowiec z bardziej ucywilizowanej części Europy, gdy nawiedzi kraj nad Wisłą i zacznie zwiedzanie od popegeerowskiej wsi? W tym roku przyjechał do nas dziennikarz norweskiego „Ringsakre”. Na dobry początek trafił do malowniczej wioski Połoń w powiecie przasnyskim, gmina Jednorożec... „To było jak historyczne doświadczenie – odnotował turysta z Północy. – Spotkałem tu bezzębnych gości w gumiakach, w starych kurtkach i spodniach, co wyszły z mody jakieś 10–15 lat temu”. Polskie rolnictwo porównał z Norwegią lat 50. Jego uwagę zwróciło też fatalne traktowanie zwierząt, gnój leżący na terenie gospodarstw, brzydkie domy i wszechobecna wódka. Oburzona norweska Polonia zażądała od autora sprostowania. Za napisanie prawdy. ! W Europie zajmujemy drugie miejsce pod względem bogobojności. Ankieterzy Instytutu Gallupa pytali, jaką rolę odgrywa religia w codziennym życiu. Najbardziej religijni są Rumuni – 78 proc., my zaraz po nich – z wynikiem 72 proc. ! Około 40 procent Polaków uważa, że mieliśmy i mamy wpływ na życie innych nacji. Zdaniem ankietowanych, najbardziej zasłużeni
S
CUDA-WIANKI
Swego nie znacie rodacy to – oczywiście – Jan Paweł II i Lech Wałęsa: po 59 procent głosów. Kolejne miejsca zajęli Maria Skłodowska (39 proc.) i Chopin (22 proc.). ! Rodzimi seksuolodzy badali, jakie regiony Polski najbardziej wykazują się w aspekcie... baba-bara. Otóż najlepsze współżycie mają mieszkańcy województwa lubuskiego i Podlasia. O ile przeciętny polski stosunek trwa minut osiem, we wspomnianych województwach – całe 18! Najsłabiej wypadają kochankowie w Świętokrzyskiem i Lubelskiem.
! Polscy internauci znajdują się w czołówce miłośników stron porno. Wśród użytkowników RedTube, jednego z najpopularniejszych serwisów pornograficznych, jesteśmy na piątym miejscu na świecie. Seksuolodzy uważają, że ta skłonność Polaków jest wynikiem niskiego poziomu edukacji w szkołach. ! Przeciętny Polak ogląda telewizję 3 godziny i 42 minuty dziennie. Telewizor jest ulubionym wypełniaczem wolnego czasu – włączamy go, aby zabić „domową ciszę”. ! Statystyczny polski nastolatek przygodę z alkoholem zaczyna w wieku 12 lat. Według badań Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, najwięcej piją mężczyźni w wieku 30–39 lat, z wykształceniem zawodowym, mieszkający w miejscowościach do 50 tys. mieszkańców. ! Według raportu firmy SABMiller, polscy mężczyźni należą do najhojniejszych w Europie. Aż 95 procent ankietowanych deklaruje, że pokrywa koszty pierwszej randki. Największymi skąpcami są Rosjanie. JC