Sprowadzamy prochy Bolesława Śmiałego do Polski
POWRÓT KRÓLA INDEKS 356441
http://www.faktyimity.pl
ISSN 1509-460X
Nr 51/52 (407/408) 3 STYCZNIA 2008 r. Cena 5,50 zł (w tym 7% VAT)
ISSN 1509-460X
Wiecie, że Wam dobrze życzymy!
2
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY Święta, święta i po świętach... Zobaczycie, że tak będzie. I żeby później nie było, że nie ostrzegaliśmy!
Jezusek 32-ccalowy
Żadnych granic. To pierwszy taki moment od 1000 lat, kiedy to Mieszko powbijał sobie słupy nad Odrą. Aż trudno uwierzyć... Z tym numerem „FiM” pod pachą możesz wsiąść do pociągu, auta i zatrzymać się nawet na Gibraltarze lub na Azorach. Nawet do Watykanu można. Tylko po co, skoro zaborca jest pod ręką, w każdej polskiej wiosce... Po koniec stycznia premier Tusk uda się z oficjalną wizytą do Moskwy. Wcześniej swój przyjazd do Warszawy zapowiedzieli wysocy rangą urzędnicy rosyjskiego MSZ, którzy będą nas namawiać (oby skutecznie!) do rezygnacji z amerykańskiej tarczy. Idąc w tym temacie Rosjanom na rękę, możemy wytargować od nich bardzo dużo, np. tańszą ropę. Podczas specjalnej telekonferencji doradca Putina Siergiej Jastrzembski powiedział bez ogródek, że rząd Tuska więcej zrobił w trzy tygodnie dla stosunków polsko-rosyjskich niż rząd Kaczyńskich przez dwa lata. W czasie tej samej konferencji wicemarszałek Niesiołowski oświadczył, że zaszłości historyczne dzielące oba kraje trzeba pozostawić historykom. W pełni się zgadzamy, ale pod warunkiem, że nie będą to historycy z IPN. „Metoda in vitro jest niegodziwa i niedopuszczalna. Przy każdej takiej próbie giną liczne embriony, co jest rodzajem wyrafinowanej aborcji (...). Przyszli rodzice nie mogą powiedzieć, że mają prawo do dziecka, bo to »prawo« jest zawsze okupione śmiercią jego braci i sióstr” – napisali w liście do parlamentarzystów biskupi – nadzorcy z Episkopatu Polski. Prawdopodobnie trzeźwi. Mamy do ekscelencji pytania: jak kontrolować nocne zmazy podczas snów erotycznych i jaką karę w tym przypadku stosować? Taka zmaza to przecież kilka milionów „istnień” w piżamkę! Może by choć takie piżamki ochrzcić, póki nie przeschną? Tadeusz Rydzyk chce podstępnie przejąć kawałek ziemi nad Wisłą, ze znajdującym się tam portem rzecznym! – ujawniła sensację „Gazeta Wyborcza”, a za nią newsa podchwyciły inne media. To faktycznie hit! Dokładnie o tym samym pisaliśmy 13 czerwca 2003 (!!!) roku w artykule „Port to jest poezja”. Teraz Rydzyk grozi Piterze procesem za udostępnienie dziennikarzom „GW” poufnych materiałów na temat portu. Tadziu, Julia jest niewinna, redaktorzy „Gazety” po prostu czytają „FiM”. Ciężkie czasy przyszły dla czarownika z Torunia. Nie dostanie obiecanych mu przez PiS-owskiego ministra Szyszkę 27 milionów na poszukiwanie (tere-fere) wód geotermalnych. Okazało się, że koncesja na odwierty została wydana z rażącym naruszeniem zasad ochrony środowiska. Od lat piszemy, że redemptorysta jest wbrew naturze! „Ty parchaty Żydzie! Łapaj Żyda!” – takie głosy wzmocnione przez megafony płynęły z ustawionej na krakowskim rynku sceny, na której zespoły ludowe prezentowały jasełka. Ku uciesze tłumu wytargano też za brodę ubranego w chałat Icka. A wszystko to działo się w grudniu, roku Pańskiego 2007, pięćdziesiąt kilometrów od Auschwitz. Koncert Cappelli Gedanensis, a potem żarcie: dziki łosoś, nadziewane bakłażany, wołowina w warzywach, kawior, torty, wino Monsignore. Wszystko na dziesięciometrowym stole. Tak prałat Henryk Jankowski obchodził w Gdańsku, przy ulicy Polanki 124, swoje 71 urodziny. Goście nie dopisali. Przyszła ich tylko setka. W porównaniu z trzema setkami w roku ubiegłym to mizerota, prywatka zwykła. Kolejny poseł – tym razem Jarosław Sellin – ogłosił, że odchodzi z PiS. Za trzy lata porzucony przez wszystkich Jarek z powrotem przyjmie do partii Leszka i znowu się zacznie... Do Częstochowy przybyła II Ogólnopolska Pielgrzymka Bezdomnych. Biedacy przyszli, pomodlili się, popatrzyli na paulińskie wykładane marmurami komnaty i wrócili. Do... nigdzie. Janusz Palikot (PO) wystąpił z wnioskiem o zniesienie ochrony prawnej uczuć religijnych. „Ta ochrona krępuje działania wielu artystów i zamyka usta dziennikarzom” – twierdzi słusznie parlamentarzysta. Na to redaktorzy „Naszego Dziennika” w sposób absolutnie nieskrępowany dali Palikotowi do zrozumienia, że jest z niego kawał s...syna. W hangarach lotniska w Krzesinach stoją sobie F-16. I jeszcze długo tak postoją, bo zwykłe polne myszy poprzegryzały w nich kable. Rozmiary spustoszeń wywołanych przez gryzonie na razie nie są znane. I to jest informacja z końca grudnia, a nie z 1 kwietnia. A myszy? Tu nie trzeba nawet Antka Macierewicza, żeby stwierdzić, że były to bojowe myszy rosyjskie, specjalnie wyszkolone przez GRU. Superkot Alik potrzebny od zaraz!
W
czasie świąt Bożego Narodzenia narody całego świata pochylą się z nabożną miłością nad źródłem światłości, które urzeka wszystkich, fascynuje całe rodziny i pokolenia, daje ciepło i nadzieję, rozbudza namiętności. Ta światłość gromadzi wierzących w jej wielką moc na wspólnej, wielogodzinnej adoracji. A światłości tej na imię telewizor. Świat dzieli się na ten „przed naszym telewizorem” i na czasy „naszego telewizora”. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Wyobraźmy sobie przez chwilę, że ktoś, np. komornik, zabiera nam nasze okienko na świat w Wigilię rano. Jak wyglądają wtedy nasze Święta?! No właśnie – jak one wyglądały 40, 50 lat temu? Ja już tego nie pamiętam, bo pierwszy telewizor („Topaz”) tata kupił tuż po moim urodzeniu w 1967 roku. Ale przypominam sobie, jak wieczorem przychodzili do naszego mieszkania sąsiedzi z klatki (wychowałem się na podwórku), którzy szklanego ekranu jeszcze nie posiadali. A w ogóle to ludzie zaakceptowali telewizor chyba najszybciej ze wszystkich wynalazków. Gorzej było nawet z wygodnymi samochodami, które jednak smrodziły i warczały. Co innego tajemnicze błyszczące pudełko – spełnienie odwiecznej, ludzkiej potrzeby podglądania! Wspomnienia starszych ludzi, którzy pamiętają życie „przed”, są dla dzisiejszej młodzieży wręcz szokujące. Otóż ludziska dawniej często się spotykali, tyle że nie w klubach i kafejkach. Mnóstwo gadali, wiosną i latem spacerowali, chodzili na majówki i do kina, częściej niż dziś czytali lub raczyli się gorzałką (osobliwie samogonem), a siłownię i fitness zastępowali sobie pracą fizyczną, grami, majsterkowaniem. Na wsi kobiety darły pierze, szyły, cerowały, wyszywały. Wspólnie kładziono i ugniatano nogami kapustę. Wieczorami opowiadano sobie różne pierdoły o tym, że gdzieś straszy, coś się komuś objawiło albo że znów będzie wojna. O dziwo, ludzie wówczas nie byli smutni, a wręcz przeciwnie – bardziej towarzyscy, otwarci i weseli niż teraz. Dlaczego? Ano nie wiedzieli, że nie mają telewizora... A na Święta – to dopiero była radość! Wyposzczeni po adwencie chłopi na wsiach bili świnie i robili tzw. wyroby: szyneczki, kiełbaski, kaszanki, pasztetówki. Pachniało to wszystko po całej chałupie; nie to co teraz – świecące i obślizgłe, chemią szpikowane, o smaku i zapachu sklepowej półki. Naród gromadnie chodził do kościoła, na pasterkę. Ubierał się w najlepsze, często nowe ciuchy, kropił wodą kolońską. Przed kościołem ludzie nierzadko zmieniali buty (latem zakładali...). Dzieciaki miały już przed wigilią ubaw z robienia ozdób na choinkę i podjadania wiszących na niej cukierków. I tyle było ich ubawu, bo prezenty dostawały tylko „najgrzeczniejsze”, tj. te z bogatszych domów. Na dodatek w ciasnych izbach choinki zwykle wieszano... pod sufitem. No i nie było „Kevina w Nowym Jorku”! To se ne wrati. I trochę szkoda. Cywilizacja „przed telewizorem” odbudowała Polskę po wojnie, postawiła wielkie osiedla, szpitale, szkoły... Spłodziła też więcej dzieci, w tym większość z nas. Tak więc własne życie zawdzięczamy poniekąd brakowi telewizora i częstym wyłączeniom prądu. Szronkowaci dziś ludzie wychowali się na pięknych książkach, które rozbudzały wyobraźnię i kształtowały osobowość o wiele lepiej niż ociekające krwią gry komputerowe
z serii second life. To pokolenie dzisiejszych 50-, 60- i 70latków potrafiło – mimo ograniczeń komuny – dobrze wychować i wykształcić swoje dzieci. A wreszcie dokonać pokojowej transformacji ustrojowej i bez kompleksów odnaleźć się w III RP. Co zbuduje pokolenie telewizora? Co po sobie zostawi? Jak skończy? Cóż, starożytny Egipt upadł, bo jego mieszkańcy więcej pracowali przy budowie grobowców niż w polu czy przy wyrobie włóczni. Grecję wchłonął Rzym, a ten z kolei załatwiło chrześcijaństwo i tzw. barbarzyńcy. Hitlera zgubiły dwa fronty. Związek Radziecki upadł przez chorą gospodarkę. Natomiast kościoły i religie podkopuje postępujący sekularyzm, a niemały w nim udział ma telewizja właśnie. Jeśli bowiem oglądamy płomienny romans na filmie „Titanic”, to wzdychamy: jak oni się kochają! I ani do głowy nam przyjdzie, że bez kościelnego ślubu... I tak cała cywilizacja chrześcijańska telemaniaków może upaść przez telewizor i komputer – szklany ekran. A wcześniej może się zdegenerować, osłabnąć – także genetycznie. Lekarze twierdzą wszak, że mężczyźni siedzący dziś nagminnie po kilka godzin przed telewizorem masowo chorują na raka prostaty, mają coraz słabszą erekcję i nasienie. Jeśli nawet im samym niewiele grozi, to ich synom i synom ich synów – TAK. Obecni 20- i 30-latkowie płci obojga częściej narzekają na kręgosłup niż ich rodzice. Brak ruchu degeneruje stawy, mięśnie, a także pogarsza trawienie, co jest powodem prawdziwej już epidemii chorób układu pokarmowego, np. zespołu jelita wrażliwego, nowotworów. Ale w najgorszej sytuacji są dzieci – większość z nich jest skazana na otyłość i dziesiątki innych przypadłości. Choroba telewizyjna ma też wymiar psychologiczny, a nawet teologiczny. Człowiek z pilotem w ręku czuje się jak bóg – pod swoim dachem kreuje rzeczywistość, stwarza nowe obrazy, jednych uśmierca (gasi), innych powołuje do życia, puszczając na wizję. Ma w dodatku pod sobą nie jeden, ale więcej światów – nie dwa czy cztery, ale nawet 300 programów! Samo to „pilotowanie” nie jest takie złe, trochę pewności siebie może nam wyjść na korzyść. Nie napisałem o Jezusiku, stajeneczce i karpiku. Jeśli kogoś zawiodłem, to trudno. Moja babcia mawiała, że „zdrówko też jest od Bozi”. A jeśli ktoś z Was, w czasie tych Świąt, zamiast pięciu godzin dziennie spędzi przed telewizorem „tylko” dwie i pół i z niewątpliwą korzyścią dla swego zdrowia pójdzie na parę długich spacerów – to „radość w niebie” będzie z tego większa niż z nabożnych, corocznych medytacji przy żłobie. Życzę Wam zatem, Kochani Czytelnicy, tylko jednego – ZDROWIA – na Święta i cały Nowy, 2008 Rok. JONASZ PS Muszę się na koniec pochwalić. Od 2 miesięcy nie oglądam telewizji w ciągu tygodnia, poza „Faktami” w TVN o godz. 19. W sobotę i niedzielę zaliczam „Fakty”, jakiś film przyrodniczy i fabularny. A w wolnym czasie chodzę na naukę gry na pianinie i już pogrywam sobie na dwie ręce. Nauczyć się czegoś nowego po czterdziestce to prawie tak dobre jak seks!
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r.
R
ozpoczęliśmy rok od mocnego uderzenia: w tekstach „Departament IV RP” i „InGrey’s arcybiskupa” jako pierwsi w Polsce poddaliśmy w wątpliwość prawdziwość dokumentów mających jakoby świadczyć, że biskup Wielgus współpracował z SB. Później okazało się, że przedstawione przez nas kontrdowody były słuszne. Zdumieni Czytelnicy pytali wtedy: Po co bronicie nielubianego biskupa? Nie bronimy. Staramy się, Kochani, pisać prawdę. ZAWSZE! Koniec stycznia przyniósł kolejną sensację. Oto w artykule „Krecia robota” napisaliśmy, że Kościół prowadził swoją siatkę wywiadowczą wewnątrz struktur SB. Że wśród esbeków miał opłacanych szpiegów i informatorów! Drukując tekst „Czas patriotów”, mieliśmy, przyznajemy, duszę na ramieniu – pełni obaw, czy służby specjalne RP głów nam nie odstrzelą. Ujawniliśmy bowiem kulisy supertajnej transakcji: armia polska sprzedała Amerykanom rosyjskie rakiety SS-1. Nawet rząd nie wiedział o tym dilu, o Rosjanach już nie wspominając. Zwęszyliśmy też gigantyczny „Tłusty interes”. W tekście pod takim tytułem opisaliśmy, jak to pewna bardzo znana klinika odchudza nie tyle klientów z nadmiaru tłuszczu, co ich portfele z gotówki. Najlepiej jednak wychodzi jej odchudzanie fiskusa z należnych mu podatków. Z początkiem roku rozpoczęliśmy druk sensacyjnego cyklu historycznego pt. „Zdrajcy w sutannach”. Zawartych w nim informacji próżno szukać w większości podręczników i opracowań. Informacji o tym, jak do trzech kolejnych narodowych tragedii – rozbiorów – walnie przyczynili się polscy biskupi i księża, kolaborując z obcymi mocarstwami. Pamiętacie nagonkę na H. Gronkiewicz-Waltz? PiS-owcy rozpętali ją, krzycząc, by odeszła z funkcji prezydenta Warszawy, bo jeden dzień spóźniła się ze złożeniem oświadczenia majątkowego. Z kręgów zbliżonych do PO usłyszeliśmy później, że nasz artykuł „Huzia na Hanię” prezydentową uratował. Ujawniliśmy w nim bowiem, że ponad 300 (!) funkcjonariuszy PiS w ogóle żadnego majątkowego oświadczenia nie złożyło, bo się im zapomniało. „Ostatnia czarownica” to tekst traktujący o zbrodni. Na stosie spalono kilkanaście czarownic. W średniowieczu? Gdzieś daleko? Nie, w Polsce, nieco ponad 200 lat temu. W tym samym numerze „FiM” jeszcze jeden niewesoły tekst: „Barwy ochronne” – o księdzu, który w bestialski sposób zgwałcił chłopca. Nasza publikacja spowodowała, że prokuratura już nie mogła ukręcić sprawie łba, choć chciano słowa proboszcza: „Byłem pijany” potraktować jako okoliczność wyjątkowo łagodzącą... Koniec zimy przyniósł superważny tekst „Zemsta prałata”, a w nim dowody na agenturalną przeszłość księdza Jankowskiego, znanego wśród
esbeków jako „Delegat”. Jak myślicie, co by przed sądem zrobił z nami prałat, gdybyśmy napisali nieprawdę? Ale jakoś siedzi cicho. „Ptaszki w sieci” – może i byłby to śmieszny artykuł, gdyby nie kontekst. Otóż każdy, kto chce, może sobie pooglądać „ptaszka”, m.in. księdza Mieczysława K. z Małopolski, bo
JAK OBALILIŚMY IV RP szykował się do więzienia. Za pedofilię. Czy pryncypał mógł o skłonnościach swojego zaufanego nie wiedzieć? O tym napisaliśmy w tekście „Oaza dla pedofila”. A w artykule „Teologia stosowana” – o seminarium w Gościkowie, gdzie o żadnej pedofilii nie ma mowy. Tam alumni też kochają seks i cał-
„Czarownica znad morza” odkrywamy, że jest jeszcze gorzej, że to genetyczna skaza, bo praprababka rektora była „najprawdziwszą” wiedźmą i została stracona. „Żywot członka” to materiał o jednej z głównych postaci PiS-u – Marku Kuchcińskim. Dziwnym człowieczku, który kiedyś był hipisem,
Koniec roku kaczki
Jonasz z zastępcami konsumują sukces „FiM”
zdjęcie tegoż pleban umieścił w internecie. Po co? A na wabia. Ale co tam jakiś pleban, skoro namierzyliśmy w artykule „Kasyna na celowniku” samego biskupa z jego kochanką. Purpurat nazywa się właśnie Kasyna, a o jego mało boskiej miłości opowiedzieli nam... podlegli mu księża. W artykule „Księże panie” jeszcze raz wróciliśmy do seksu w internecie, opisując, jak to panowie w sukienkach poszukują pań w sukienkach (i bez) poprzez sieć. „Misja specjalna” to opis katastrofalnej sytuacji polskiej misji w Iraku: alkoholizm żołnierzy, ciągły ostrzał polskiej bazy, infiltrowanie jej przez wroga, nielegalny handel... Ujawniliśmy tajny raport, który nie miał ujrzeć światła dziennego. „Kościelna METAnoja” – pod takim tytułem opisaliśmy jedno z bardzo wielu kościelnych przedsiębiorstw charytatywnych, gdzie pod osłoną wzniosłych (pustych) słów robi się brudne interesy. W momencie, gdy abp Nycz szykował się na szefa archidiecezji warszawskiej, jego podwładny ksiądz
kiem swobodnie go uprawiają. Broń Boże, nie pod przymusem. Polowanie na czarownice trwa nadal. O współpracę z SB zostaje oskarżony rektor UG prof. Andrzej Ceynowa. Na to my w artykule
miał konflikty z prawem i kontakty z narkotykami, pracą się nie zhańbił, za to obecnie bryluje na salonach. Artykuł „S-adam” to historia księdza Adama Derenia – dyrektora Caritasu Polska, który traktował podwładnych sobie pracowników tak, że wielu trafiło do psychiatry, rozważając możliwość samobójstwa. Po naszej publikacji Dereń wyleciał z roboty na zbity pysk. Hitem lata w „FiM” był pobyt naszych reporterów na Jasnej Górze podczas pielgrzymki Rodzin Radia Maryja. Zrobiliśmy idiotów z kordonów ochroniarzy i pogawędziliśmy sobie z Rydzykiem oraz Kaczyńskim. Wszystko opisaliśmy w reportażu „Wały jasnogórskie”. Mniej wesoły był tekst „Głaskanie pedofila”, w którym udowodniliśmy, że skazany przez sąd ksiądz pedofil został przez swojego biskupa... nagrodzony stanowiskiem proboszcza w nowej parafii. W artykule „Kamień w wodę” usiłowaliśmy zajrzeć do pewnego grobu i ustalić, kto w nim leży. Nazwisko nagrobne wskazuje, że kurier mafii salezjańskiej, który zabrał na tamten świat tajemnicę o milionowych przekrętach. A co – jeśli grób jest pusty? Temat kontynuowaliśmy w sensacyjnym materiale „Czwarta tajemnica”. Odkryliśmy otóż, że do Polski przyjechał incognito kardynał Bertone – druga osoba po papieżu. Przyjechał i spotkał się z salezjanami zamieszanymi w finansową aferę. W artykule „Raj na ziemi” podliczyliśmy działalność Komisji
3
Majątkowej i wyszło nam, że Kościół papieski dostał już od niej ponad 15 miliardów złotych, a strumień nie wysechł. Na początku jesieni sporo zamieszania zrobił nasz materiał „Generalissynuś”. Rzecz o pewnym żołnierzyku, który pojechał na wojnę do Iraku, ale już po 30 dniach wrócił specjalnym samolotem. Jak to? A tak to, że jest synkiem generała. W „Brygadzie tygrysa” nasz autor opisywał ekipę najbardziej zaufanym prokuratorów ministra Ziobry, z których jeden zamieszany jest w handel narkotykami. Pozostali o tym wiedzą i kryją kolegę. Dwa dni przed 21 października jako pierwsi w Polsce wielkimi literami na okładce odtrąbiliśmy: „PiS przegrało wybory!!!”, a tuż poniżej zdjęcie Kaczyńskiego opatrzyliśmy podpisem: „Czas spieprzać, dziadu!”. W niedzielę o 23.00 Jarosław Kaczyński sam musiał przyznać, jak bardzo „Fakty i Mity” przyczyniły się do jego porażki i klęski PiS. Ale my nie spoczęliśmy na laurach i już za tydzień opisaliśmy w tekście „sKARANie boskie” ważną figurę Kościoła – księdza szefa ruchu antynarkotykowego KARAN, który molestował seksualnie swoje podwładne. Pod koniec listopada otrzymaliśmy z Unii Europejskiej list – odpowiedź na naszą skargę na bezprawne przywileje Kościoła w Polsce – i dowiedzieliśmy się, że... „Unia wnikliwie zbada sprawę”. Niedługo później w „Ostatniej krucjacie IV RP” opisaliśmy, jak to z budżetu państwa (jeszcze Kaczyńskich) mają być finansowane kościelne misje zagraniczne. ~ ~ ~ To zaledwie cząstka z setek artykułów opublikowanych przez nas w mijającym roku. Przed nami kolejne 365 dni. Jakie będą? Czas pokaże. Obiecujemy jednak, że nowej władzy będziemy patrzeć na ręce tak samo bacznie jak ekipie poprzedniej. A wy wszyscy, oszuści i dewianci ukrywający się w sutannach, nie śpijcie spokojnie. Idziemy po was. REDAKCJA
Konkurs na KLERYKAŁA ROKU 2007 rozstrzygnięty! Dziękujemy Wam za udział w głosowaniu. W sumie nadeszło 5367 głosów na dziesięciu przedstawionych przez naszą redakcję pretendentów do miana największego religijnego oszołoma mijającego roku. Podobnie jak w ubiegłym roku PIERWSZE MIEJSCE zajęli ex aequo BRACIA KACZYŃSCY (1821 głosów) – za budowanie państwa wyznaniowego. Dalej w kolejności: Anna Fotyga (1257 głosów) – za podpisanie z episkopatem umowy o finansowym wspieraniu przez państwo zagranicznych misji katolickich; Aleksander Kwaśniewski (799 głosów) – za suto opłacane wykłady na jezuickim uniwersytecie w USA. Na „medal” nie załapali się: komendant Tadeusz Budzik (651 głosów), Elżbieta Radziszewska (343 głosy), Janusz Kochanowski (186 głosów), Zarządy TVP i Polskiego Radia (132 głosy), abp Kazimierz Nycz (105 głosów), Przemysław Gosiewski (37 głosów) i Urszula Krupa (36 głosów). Niniejszym przekazujemy symbolicznie pierwszą nagrodę w postaci czarnej cegły bliźniakom Kaczyńskim (po jednej na głowę). Bracia dostali już w ubiegłym roku po jednej cegle i – jak tak dalej pójdzie – naprawdę zbudują z nich sobie (oby tylko sobie!) jakiś czarny mur. Oryginalne nagrody niezwłocznie przesłaliśmy pocztą, aby zdążyły dotrzeć na Święta... Redakcja
4
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
ŚWIAT WEDŁUG RODANA
„ZŁOTE” MYŚLI ROKU 2007
Życzenia do spełnienia Jakie są trzy najwspanialsze rzeczy na świecie? Kieliszek przed, papieros po, a potem wspólne oglądanie seriali! Mnie to drugie ominęło, bo rzuciłem palenie (już szesnasty raz w tym roku). Zresztą w moim przypadku „palenie po” nie ma żadnego znaczenia, bo moja kobieta mówi, że potrzebuje dziesięciu minut, żeby osiągnąć podniecenie. Kiedy już je osiągnie – ja od siedmiu minut chrapię. Tak więc pozostają mi tylko seriale i absolutnie nie interesuje mnie polityka, szczególnie poczynania Jarusia Kaczyńskiego (ksywka: Premier), byłego szefa gabinetu krzywych luster, jak również Antoniego Macierewicza (ksywka: Małpa z brzytwą), o którym Stefan Niesiołowski ongiś powiedział też: „Polityczny chuligan i paranoik” oraz że „powinien do końca siedzieć w oślej ławce”. Nie interesuje mnie nawet to, że podstarzałe, ale waleczne kohorty Jego Moherencji Tadka Rydzyka (ksywka: Ojciec Narodu) mają ruszyć na Warszawę podbitą przez Donalda Tuska. Donkowi życzę, żeby był drugi „cud nad Wisłą” i żeby pokonał moherowych bolszewików. Mam też głęboko w nosie, że ministerka Katarzyna Hall, przyjaciółka ks. Henia Jankowskiego, szefowa MEN (ksywka: Matka Teresa z Gdańska), reformuje oświatę (religia na maturze) i lekcje zastąpione zostaną przez rekolekcje,
N
a zamiast matematyki, fizyki i chemii – będzie nauka katechizmu, liczenia paciorków w różańcu i modlitewne pienia. Niebawem dojdzie do tego, że przed stosunkiem seksualnym 90 procent Polaków będzie się modlić, żeby nie „zajść”, a tylko 10 procent użyje prezerwatywy. Mam też w d... sensacyjne wiadomości telewizyjne – jedną złą, a drugą dobrą. Zła: aresztowano księdza katolickiego za bieganie nago po szkolnym stadionie. Dobra: uczeń zdołał uciec! Jestem już w wieku serialowym, więc ciekawi mnie tylko, jak Artur Barciś poradzi sobie w roli Janka w nowym serialu pt. „Doręczyciel”, którego trzynaście odcinków trafi na szklany ekran w pierwszym kwartale 2008 roku. Życzę mu powodzenia! Sitcom reżyseruje Maciej Wojtyszko, a pomysł należy do Macieja Strzembosza. Obaj są autorami serialu „Miodowe lata”
a koniec roku wypada składać życzenia. W kraju już prawie wyznaniowym nic nie wydaje się tak pilną potrzebą jak twórcze myślenie. A więc życzę sobie i Wam, Drodzy Czytelnicy, dobrych pomysłów i wiary w możliwość ich realizacji. Przed tygodniem na tych łamach pochwaliliśmy SLD za energiczny opór wobec pomysłów wprowadzenia matury z religii. Dzisiaj wypada pogratulować także ostrego sprzeciwu wobec faktu niepodpisania przez polski rząd Karty praw podstawowych. Ucieczkę Tuska od obietnic wyborczych pod wpływem szantażu PiS i pogróżek biskupów politycy SLD nazwali „zdradą wyborców”. Za działania nie tylko twórcze, ale i skuteczne zdecydowana pochwała z wyróżnieniem należy się za ostatni rok także środowiskom humanistycznym, ze szczególnym uwzględnieniem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów (PSR). Racjonaliści i humaniści doskonale wykorzystali dobrą passę, jaką na świecie ma ostatnio świecki humanizm, a to głównie za sprawą popularności książki Richarda Dawkinsa „Bóg urojony”. Dzięki dwóm medialnym i umiejętnie rozreklamowanym inicjatywom – Internetowej Liście Ateistów i Agnostyków oraz ślubowi humanistycznemu („FiM” 50/2007) w ciągu zaledwie kilku miesięcy przynajmniej kilkaset tysięcy ludzi w Polsce mogło usłyszeć, jakie są problemy środowisk niereligijnych, a kwestia dyskryminacji tej największej mniejszości światopoglądowej w naszym kraju przewinęła się przez szpalty wielu czasopism i najważniejsze portale internetowe.
i nie dziwota, że w tym nowym również wystąpi Cezary Żak. Oprócz niego w obsadzie zobaczymy Lucynę Malec, Radka Pazurę, Waldka Błaszczyka. Główny bohater to niezbyt rozgarnięty, młody człowiek o wielkim sercu, który po śmierci matki musi się zmierzyć z dotąd obcym dla niego światem. Janek rozumuje prosto i wszystko bierze dosłownie. Hm, coś mi to za bardzo pachnie filmem „Forrest Gump” z rewelacyjnym Hanksem w roli głównej. W nowym roku 2008 życzę Mariuszowi Kamińskiemu (ksywka: Jaś Fasola), aby odpuścił Julii Piterze (ksywka: Kowbojka). Niech se wzajemnie przekażą znak pokoju, a Mariusz niech jej i nam zrobi prezent świąteczno-noworoczny i poda się do dymisji. Rokicie (ksywka: Nelly Pantofelek) życzę, żeby na stałe wyjechał na Madagaskar i zabrał ze sobą żonę. Życzę także wszystkim politykom, aby nie obrażali się na siebie. Szczególnie domagam się tego od prezydenta Lecha Kaczyńskiego (ksywka: Stefek Burczymucha), który obraża się już podobno sam na siebie. Ludzie, na Boga, przecież dochodzi już do takiej paranoi, że – jak mówili u mnie na wsi – ktoś nazwał o. Rydzyka wampirem! Wampiry za to porównanie z Tadkiem obraziły się, wystąpiły do sądu, zażądały przeprosin i... wygrały sprawę! ANDRZEJ RODAN www.arispoland.pl
I pomyśleć, że to wszystko za sprawą zaledwie garstki zapaleńców! Godne to podziwu i naśladowania. Bez twórczego myślenia trudno sobie wyobrazić jakiekolwiek prospołeczne zaangażowanie. W Polsce zaczyna się to dostrzegać i na przykład na spotkaniu środowisk lewicowych w Kuźnicy, w październiku br. („FiM” 44/2007), sporo mówiła na ten temat profesor Maria Szyszkowska. Warto przypomnieć, że wiele twórczych pomysłów na to, jak pogodzić zaspokajanie społecznych potrzeb z wymaganiami czasów globalizacji, realizują Skandynawowie, którym udaje się połączyć wzorcowy system zabezpieczeń społecznych z bardzo nowoczesną gospodarką. Duńczycy wprowadzili na przykład system walki z bezrobociem oparty na idei tzw. flexicurity, który nie daje wieloletniej gwarancji zatrudnienia, ale za to szybką możliwość znalezienia nowej pracy i odpowiednich szkoleń. Dzięki temu mają bezrobocie na poziomie 3 procent, czyli nie mają go w ogóle. Szwedzi z kolei opracowali wieloletni plan odchodzenia od gospodarki opartej na ropie naftowej do takiej, która bazuje na odnawialnych źródłach energii. Jak bardzo różnią się te twórcze pomysły od wynurzeń eurodeputowanego PiS Marcina Libickiego, który potępił Kartę praw podstawowych za gwarancję... wolności uprawiania nauki i sztuki, wyśmiał zapis o prawie do mieszkania dla każdego i prawie dziecka do bycia zawsze wysłuchanym. Miejmy jednak nadzieję, że PiS i jego przykościelne dinozaury to już tyko pieśń przeszłości. I tego także nam wszystkim życzę. ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Obyśmy twórczy byli!
Gdy wracam do domu, to Alik (kot premiera – dop. red.) z radości tupie, a potem biega i cap mnie zębami za rękę. (Jarosław Kaczyński)
W Radiu Maryja skupiła się cała wielka polska dusza. (Antoni Macierewicz)
Zawsze miałem szczęście, że pieniądze szły do mnie oknami i drzwiami i nie liczyłem się z nimi specjalnie, bo byłem idealistą – 200 tysięcy za Nobla, milion za film, ponad milion za książkę, którą wydałem we Francji. Można się w tym wszystkim pomylić. (Lech Wałęsa)
To pewne na tysiąc procent i daję za to głowę. Z panią Krawczyk nie miałem żadnych kontaktów. Mogłem panią Anetę zapylić, ale nie zapłodnić. (Andrzej Lepper)
W jakimś sensie jestem wizjonerem. Z perspektywy Warszawy potrafię dostrzec problemy małych miast i biednych regionów. (Przemysław Gosiewski)
Kto więc chce zniszczyć Kościół, ten chce zniszczyć naród, bo naród bez wartości i bez jasnego, znanego systemu norm po prostu przestaje istnieć, zmienia się w jakąś grupę ludzi, niemalże w stado. (Jarosław Kaczyński)
U Chińczyków za takie blokady dróg, jak ja robiłam, to już bym dawno na szubienicy wylądowała. (Danuta Hojarska, Samoobrona)
(...) uważam, że miejsce pana Wrzodaka jest albo w tygodniku „Nie”, albo w „Faktach i Mitach”. To jest świetne miejsce dla pana Wrzodaka. (Jarosław Kaczyński)
Boję się, że gdy poseł Zawisza pójdzie na plażę, wszyscy będziemy musieli opalać się w pantalonach. (Katarzyna Piekarska, SLD)
Ja widzę premiera wszędzie; zamknę oczy, to widzę premiera, zasypiam, widzę premiera. (Jolanta Szczypińska, PiS)
U was w Platformie seks jest zakazany? To skąd wyście się wzięli? (Janusz Maksymiuk)
Nie uważam, żeby czy kobieta, czy mężczyzna byli powołani do seksu. (...) [Seks] jest zły, bo nie rozwija człowieka, nie przynosi dobra, nie daje bliskości z drugą osobą. (Anna Sobecka)
Posłem chciałbym być dwie, trzy kadencje, a potem z żoną otworzyć gospodarstwo agroturystyczne, mieć gromadkę dzieci, może nie ośmioro, jak u nas, ale ile Bozia da, i żyć sobie spokojnie (...). (Jarosław Wałęsa)
Tylko Kościół ma zapewnienie, że będzie trwał wiecznie. (o. Krzysztof Dyrek SJ)
Jeżeli patologią III RP była korupcja, to patologią IV RP jest Centralne Biuro Antykorupcyjne. (Aleksander Kwaśniewski)
Im mniej posłów Samoobrony i LPR w Sejmie, tym lepiej dla Sejmu. Może należałoby stworzyć nowy program: „Taniec z posłami”? Wtedy w Sejmie zostaliby tylko ci, którym rzeczywiście chce się coś robić. No i te resztki, które nie potrafią tańczyć. (Paweł Śpiewak, PO)
W naszej partii sprawa jest prosta; klamka jest tylko z jednej strony. (Andrzej Lepper)
Łyżwiński nigdy nie pytał, czy mam ochotę na seks z nim. On po prostu podchodził, kazał podciągać spódnicę albo zdjąć spodnie. (Aneta Krawczyk)
W Sejmie toczy się walka polityczna i w związku z tym każdy kij jest dobry, żeby uderzyć Sabę i mnie. (Ludwik Dorn)
Nie chcę sobie kpić i robić żartów, ale oni od najmłodszych lat nauczeni byli kombinacji. Chcieli ukraść księżyc. Powiedzieli, że ukradli księżyc, a księżyc jest przecież, ukraść go nie mogli. To teraz kradną co tylko mogą. (Andrzej Lepper)
Premier Jarosław Kaczyński zbzikował.
(Roman Giertych)
Nie ma w Europie drugiego takiego państwa, gdzie pobocza dróg przypominają cmentarze. (...) Mamy drogi jak w Mongolii, a ruch jak w Niemczech. (Donald Tusk) Wybrała OH
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r.
NA KLĘCZKACH
LĘKAMY SIĘ! W projekcie przyszłorocznego budżetu dla Małopolski jest bardzo mało pieniędzy dla szpitali. Niektórym z nich grozi zamknięcie oddziałów lub nawet bankructwo. Zrozpaczony dyrektor Szpitala im. Żeromskiego w Krakowie apeluje, że zagrożone są oddziały: noworodkowy, ginekologiczno-położniczy i urazowo-ortopedyczny. W innych szpitalach też nie jest lepiej. Tymczasem Marek Nawara, współrządzący z PO marszałek województwa, jako jedną z głównych i prestiżowych inwestycji w regionie wymienia budowę Centrum Jana Pawła II ,,Nie lękajcie się” . Do ukończenia tej współczesnej piramidy zbytku i próżności brakuje ok. 200 milionów złotych, o które marszałek usilnie zabiega. Cóż, kiedyś Henryk Goryszewski przekonywał z trybuny sejmowej, że Polska może być biedna, ale musi być katolicka. Teraz widzimy, że Polska może także wymierać... I jak tu mamy się nie lękać?! PP
BOŻONARODZENIOWE DELIRIUM WÓDKA „PRAŁACKA” Prezes Instytutu im. Prałata Henryka Jankowskiego, Mariusz Olchowik, ogłosił, że już wkrótce pojawią się na rynku nowe wódki: ,,Prałacka” i „Starka”, sygnowane marką Henryk Jankowski.
OCIEMNIALI
ODPRAWA KAPELANA W styczniu 2007 r. urzędujący wówczas PiS-owski wojewoda wielkopolski Tadeusz Dziuba poprosił metropolitę poznańskiego o wyznaczenie kapelana, który zadbałby o stan ducha pracowników Urzędu Wojewódzkiego. No i kapelanem został ksiądz Rafał Pajszczyk. Nie tylko poznaniacy, ale i część pracowników Urzędu Wojewódzkiego nie kryła oburzenia. W lokalnych mediach ukazały się kpiące artykuły na ten temat. Z czasem sprawa ucichła i tylko od czasu do czasu kapelan pojawiał się na korytarzach urzędu. W październiku br. wybory wygrała PO i wiadomym się stało, że dni wojewody są policzone. A co z kapelanem? PiS-owski kapelan też będzie musiał odejść, lecz za swoją „ciężką pracę” w urzędzie otrzyma odprawę – podobno 12 tys. zł. Rzecznik wojewody nabrał w tej sprawie wody w usta. Aj
WYROKI BOSKIE W 1957 roku szkoła baletowa wprowadziła się do budynków przy ul. Gołębiej w Poznaniu. Stan prawny jest taki, że działka, na terenie której stoi budynek szkoły, jest własnością Kościoła, a konkretnie – parafii farnej, która od kilku lat próbuje na drodze sądowej odzyskać swoją własność. Z różnym skutkiem. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, któremu szkoła formalnie podlega, wnioskowało w sądzie o przyznanie terenu szkole na zasadzie zasiedzenia. Sąd w pierwszej instancji przyznał rację ministerstwu, ale w drugiej instancji wyrok był na korzyść Kościoła i ten wyrok teraz obowiązuje. Aj
(woj. małopolskie) i przyozdobiono świecidełkami. JPII ma spoglądać na swoją choinkę z portretu umieszczonego w słynnym papieskim oknie przy ul. Franciszkańskiej. Na huczne „odpalenie” jodły postanowiono ściągnąć 1000 przedszkolaków. Oprócz nich przyjdą mohery – wypatrywać łezki w oku Papy... BS
W mediach rozpętała się istna burza. Polmos Józefów, który, według Olchowika, miał produkować trunek, odciął się od tego projektu. Strapiony Olchowik przyznał, że rozważane są różne opcje i że wejście na rynek „Prałackiej” nie jest jeszcze przesądzone. Kolejnym hitem rzutkiego staruszka ma być produkcja plastikowych kart, które wierni będą nosić przy sobie. Na awersie znajdzie się tekst specjalnej modlitwy, a na rewersie – informacja: ,,Jestem katolikiem, w razie zagrożenia mojego życia wezwij księdza”. O lekarzu nie ma na karcie ani słowa. Internauci twórczo rozwinęli myśl prałata i podpowiedzieli pomysły na rozwinięcie biznesu. Oczekują powstania sieci agencji towarzyskich „Brygida”. W końcu to nic nowego w Kościele – wszak wielki udział w wybudowaniu np. Kaplicy Sykstyńskiej w Watykanie miały podatki od rzymskich prostytutek. Wspomnijmy też Marię Magdalenę i św. Pelagię – nierządnicę. Papieże zadbali, by i w niebie nie było nudno. Dla katolików usługa, oczywiście, bez prezerwatywy, zgodnie z „nauką” Kościoła. Gratis dodatkowa dawka adrenaliny – taka watykańska ruletka. PP, LV
O, CHOINKA! Czego to ludzie nie wymyślą! Choć JPII nie żyje już od kilku lat, krakusy stawiają mu potężną choinkę przed siedzibą krakowskiej kurii. 16-metrowe drzewko ścięto uroczyście w lesie niedaleko Spytkowic
Nietypowy prezent gwiazdkowy chcą dostać mieszkańcy osiedla w Rejowcu. Wymarzyli sobie, żeby wójt gminy zainstalował światło przy kapliczce Matki Boskiej. Nie wystarczy im, że na renowację przydrożnej figurki gmina wyłożyła 7 tys. zł (wykonując też zadaszenie). Teraz kapliczkowi adoratorzy chcą, żeby Matka Boska była widoczna z daleka. A najlepiej, aby zakład energetyczny zainstalował przy „świętej” czujnik zmierzchowy, tak by w długie jesienno-zimowe wieczory Maryi było raźniej. Wójt już wprawdzie dawno obiecał sfinansowanie światła dla Matki Boskiej, ale wciąż nie doszło to do skutku, bo zawsze, bezbożnik, ma jakieś pilniejsze sprawy, np. bezsensowne ogrodzenie szkoły. AK
SZOPKA KONTROLOWANA Po raz pierwszy na zamojskim rynku oprócz choinki pojawiła się szopka ufundowana przez Zamojską Korporację Energetyczną SA (ok. 10 tys. zł). Nad tym, żeby „stajence lichej” ani figurom Świętej Rodziny nie przytrafiło się nic złego, oprócz monitorujących rynek kamer na trzy zmiany czuwać będą strażnicy miejscy. SK
OBGRYZACZ KOŚCI W średniowieczu, gdy kult świętych relikwii w Kościele katolickim przeżywał swój największy rozkwit, oprócz ich zakupu, nierzadko za niesamowicie wysokie kwoty, nie mniej popularnym sposobem pozyskania świętości była kradzież. Na wyjątkowo bezczelny sposób zdobywania świętych relikwii wpadł jeden z francuskich biskupów – Hugo z Lincoln (ok. 1140–1200). Przybywszy swego czasu do klasztoru Fecamp nad Sekwaną, zażyczył sobie pokazania relikwii kości ramienia Marii Magdaleny, a następnie, udając, że nabożnie je całuje, „podstępnie odgryzł kawałek świętej kości!”. Posługując się tak wyrafinowanym fortelem, biskup Hugo zdołał zgromadzić aż trzydzieści osobiście odgryzionych fragmentów przeróżnych relikwii, które nosił zawsze przy sobie w wielkim pierścieniu. SK
Jeden z belgijskich browarów, którego sztandarowym produktem jest mocne piwo „Delirium Tremens” (z charakterystycznym różowym słoniem na niebieskiej etykiecie), tradycyjnie z okazji świąt, podobnie jak większość zachodnioeuropejskich browarów, przygotowuje specjalną edycję piwa. Świąteczna wersja tego kultowego ciemnobrunatnego trunku zwie się Delirium Noël – czyli „Bożonarodzeniowe Delirium” – i sprzedawana jest w butelkach ze słynnym różowym słoniem na etykiecie, tyle że na sankach i w mikołajkowej czapce. Bożonarodzeniowe delirium ma aż 10 proc. alkoholu, królewski smak i natychmiast wprawia w doskonały nastrój. AK
5
ZASADY KATOLICKIE W tym roku katolicką Nagrodę Giuseppe Sciacca w kategorii „solidarność społeczna” otrzymał popierany przez PO prezydent Kielc – Wojciech Lubawski. Lubawskiego nagrodzono za wspieranie programu pomocy niepełnosprawnym, ale prezydent Kielc jest znany przede wszystkim ze słynnego pogromu strajkujących pracowników MPK, na których nasłał firmę ochroniarską. Jest to, trzeba przyznać, dosyć oryginalnie pojęta „solidarność społeczna”... Kapituła włoskiej nagrody uznała także zasługi Marka Jurka w „wysokim zaangażowaniu moralnym i pełnym poszanowaniu zasad katolickich”. Chodzi o próbę wpisania do konstytucji zakazu aborcji. Oto kolejne dowody na to, że „zasady katolickie” mało mają wspólnego ze zwykłym poczuciem przyzwoitości. AC
PASTOR Z SS Pewien turysta z Niemiec, który zwiedzał obóz koncentracyjny w Oświęcimiu, przeżył szok, gdy na jednej z fotografii zobaczył swojego ojca w mundurze esessmana, nadzorującego selekcję więźniów przeznaczonych do zamordowania w komorach gazowych. Zrozpaczony Niemiec mówił, że nie wiedział nic o zbrodniczej przeszłości swojego taty. Słyszał jedynie tyle, że był sanitariuszem w zakładzie dla umysłowo chorych, a następnie do 1947 r. przebywał w brytyjskim obozie jenieckim. Zapamiętał go jako wzorowego... pastora oraz przykładnego męża i ojca rodziny. 65-letni Niemiec nie mógł uwierzyć, że jego zmarły w 1988 roku ojciec mógł przez tyle lat żyć w kłamstwie, skrywać w sobie tak mroczną tajemnicę i w żaden sposób nie przeszkadzało mu to w kierowaniu zborem ewangelickim i głoszeniu Słowa Bożego. Mówił, iż jego ojciec od zawsze był osobą bardzo głęboko wierzącą, a religia była pasją jego życia. Jeszcze przed wojną wykształcił się na diakona w katolickim zgromadzeniu joannitów, a później zmienił wyznanie i zaraz po wyjściu z brytyjskiego więzienia – został pastorem. Jak się okazało, miał jeszcze inne pasje... PP
MODLITWA KARNA Sędzia w południowych Chile skazał katolickiego księdza na karę codziennego... odmawiania 7 psalmów przez okres 3 miesięcy. Duchowny został ukarany w ten sposób za uchylanie się od zapłacenia mandatu w wysokości 100 dolarów za złe parkowanie. Wykonanie wyroku będzie kontrolowane przez jednego z urzędników sądowych. Kara nie jest przypadkowa – sędzia przyznał, ze zainspirował go wyrok wydany na Galileusza przez inkwizycję. Tyle że włoskiemu astronomowi kazano modlić się przez 3 lata. MK
ŻYD MORDERCA W nowojorskim metrze grupa chrześcijan zaatakowała młodego Żyda. Napastnicy twierdzili, że mszczą się za zamordowanie Chrystusa. Zaatakowanego obronił student muzułmanin, który akurat znajdował się w pobliżu. Sensacyjna wiadomość o rzadkim przypadku żydowsko-islamskiej solidarności obiegła wnet miasto i trafiła na czołówki gazet. Tymczasem fakt, że wyznawcy „religii miłości” chcieli obić gębę Bogu ducha winnemu człowiekowi za domniemane krzywdy sprzed tysiącleci, nikogo specjalnie nie zdziwił. Bo to już normalka. AC
6
Papy ciągle za Mao P
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007– 3 I 2008 r.
POLSKA PARAFIALNA
osłuchajcie wieści ze Szczecina. To się już – jak powiada młodzież – w pale nie mieści.
Po szczecińskich szkołach... ponadgimnazjalnych krąży płótno pocięte na kawałki szerokości 1,7 metra. Na tych białych płachtach materiału każdy uczeń ma czytelnie i własnoręcznie przepisać cienkopisem jeden wiersz z 200-stronnicowej książki zawierającej encyklikę Evangelium Vitae. Owo dzieło Białego Papy to podstawa ideologiczna krzyżowej walki z aborcją i eutanazją. Wierszy dzieła JPII jest cztery tysiące i tylu licealistów do przepisywania chce zaangażować katecheta szczecińskiego Zespołu Szkół Samochodowych – ksiądz Tomasz Kancelarczyk. Jakbyśmy znali skądś podobną historię... Ależ tak: oto pewien Chińczyk analfabeta z maleńkiej wioski ręcznie przepisywał złote myśli Mao. Działo się to podczas Rewolucji Kulturalnej. Kopiował dzieła wodza w wielu egzemplarzach, ręcznie,
z ogromnym mozołem rysując na papierze jeszcze nieznane sobie chińskie „krzaczki”. I co to? Niedawny analfabeta, dzięki wielkiej chęci studiowania myśli Przewodniczącego, zdobył umiejętność pisania. Chińczyk maoista – jak podaje chińska legenda – zmarł przy przepisywaniu. Naszym dzieciakom to nie grozi, bo mają jeszcze inną robotę: kawałki zapisanego w szkołach płótna wrócą do księdza Kancelarczyka. Później zostaną zszyte w rulon, który 29 marca przyszłego roku (w Dniu Świętości Życia obchodzonego przez Kościół kat.) będzie rozwinięty na ulicy św. Wojciecha. Stamtąd ruszy marsz obrońców życia. Wielebnemu Koncelarczykowi przepowiadamy awans – ma chłopisko wyobraźnię i globus na karku. WOJCIECH JURCZAK
Diabeł Rydzyk katalogu diabłów polskich, oprócz powszechnie znanych piekielnych arystokratów jak Rokita czy Boruta, pośród diabelskiego plebsu natknąć się można na czarta... Rydzyka.
W
Jeśli ktoś ma wątpliwości, czyśmy sobie przypadkiem diabła Rydzyka sami nie wymyślili, odsyłamy do „Ludowych opowieści grozy” Zbigniewa W. Fronczka. Ów pośledniego gatunku diabełek szczególnie upodobał sobie zwodzenie niewiast zbierających grzyby. Przybierał, oczywiście, postać rydza. Wrzucony do koszyka Rydzyk stawał się ciężki jak głaz, w wyniku czego przestraszone grzybiarki natychmiast porzucały pełne grzybów kosze i umykały w popłochu. Poza straszeniem kobiet i okradaniem ich z grzybów, Rydzyk zabawiał się również rzucaniem wielkiego głazu na środek drogi, przed wejściem do domu lub wrotami stodoły. Wedle przekazów, panoszył się na prawym brzegu Wisły w okolicach Borowa, Opoki, Rachowa, Świeciechowa. Lud polski znalazł jednak
na niego bardzo prosty sposób. Rydzykowy kamień poświęcono i strącono z wysokiego brzegu do Wisły, skąd go diabeł już nie miał siły wyciągnąć. Tak ośmieszonego Rydzyka starszyzna piekielna za karę zesłała do Bełżec, gdzie miała się mieścić legendarna szkoła dla niezbyt rozgarniętych biesów. Pytamy: jak diabeł trafił z Bełżec do Torunia? I jak długo on jeszcze swawolić będzie? AK
Bronek potrafi
Bronisław Fidelus, proboszcz bazyliki Mariackiej w Krakowie, to wspaniały kapłan. Jeśli za miarę kapłaństwa przyjąć dryg do interesów. Za poprzedniego ustroju w kręgach SB nosił pseudonim tw. Przybysz. Dziś jego przełożeni nazywają go dobrym gospodarzem. Dobry gospodarz w slangu kościelnym to taki ksiądz, który krótko strzyże swoje owieczki. Akurat Fidelus ma we władaniu parafię, która jest jedną z bardziej dochodowych w Polsce, i wywiązuje się z tego zadania znakomicie. Wiadomą jest rzeczą, że kościół Mariacki
należy do żelaznych punktów turystycznych na mapie Krakowa i odwiedza go dziennie kilka tysięcy turystów. Ksiądz Bronek wpadł więc na genialny pomysł dodatkowego nabicia i tak pękatej parafialnej kiesy. Przedzielił kościół na dwie części – na przednią nawę reprezentacyjną, w której znajduje się wspaniały ołtarz Wita Stwosza, oraz tylną, która niczym szczególnym się nie wyróżnia. Aby wejść do tej piękniejszej części kościoła, należy kupić bilet w cenie 6 zł. Na pytanie o biblijny zakaz handlu w świątyni, pani bileterka odpowiedziała szorstko, że to nie moja sprawa, co oni tu robią. Wygląda więc na to, że ksiądz Bronek zrobił sobie z kościoła Mariackiego prywatne muzeum. O podatki z tego typu biznesowej działalności nawet nie warto pytać. W Polsce samorządy i urzędy są od tego, aby przekazywały dotacje i finansowały
Kościół, a nie mieszały się w jego interesy – czyli dawały, a nie brały. Kościół Mariacki to specyficzny obiekt. Jego wyższa wieża, z której co godzinę rozbrzmiewa słynny hejnał, jest wyłączona spod jurysdykcji kanonicznej. To wręcz genialny zabieg marketingowy, gdyż dzięki temu, nie łamiąc prawa kościelnego, uzyskano bezsprzecznie najlepszą i najdroższą w Krakowie powierzchnię reklamową, którą Fidelus swobodnie wynajmuje coraz to innej firmie. Kiedyś krakowianie, nie mogąc znieść widoku sympatycznego bernardyna reklamującego jedno z towarzystw emerytalnych, wdrapali się nocą na wieżę i zdarli baner. Jednak na drugi dzień reklama znów spokojnie sobie wisiała. I jak tu nie wierzyć w nadprzyrodzone talenty księdza Bronka? PAWEŁ PETRYKA Fot. Autor
Kardynał sprzedaje cegły Pomysł Dziwisza z budową Centrum JPII okazał się karkołomny. Entuzjazm w społeczeństwie dla inicjatyw ku czci JPII stygnie w zatrważającym tempie, a wybujałe pomysły zostają. Oligarchowie już tak ochoczo nie kwapią się do finansowania kościelnych inwestycji, gdyż skończyła się wspaniała reklama, jaką była audiencja i wspólne zdjęcia z Wojtyłą. Teraz Dziwisz stanął przed trudnym zadaniem zgromadzenia gigantycznych środków na ukończenie megainwestycji. Wpadł więc na pomysł sprzedaży wirtualnych (duchowych) cegiełek w cenie 1,5 tys. złotych za sztukę. Nabywca dostaje... dyskietkę ze zdjęciem cegły (z wpisanymi nań jego inicjałami) oraz obietnicę, że kiedyś takowa zostanie wmurowana w obiekt. Po prostu wyżyny marketingu! Pierwsza realna ściana wybudowana już z zaszczytnych ,,szamotek” zdobi część przyszłego gmachu muzeum i biblioteki papieża. Oczywiście, widnieją na niej tylko nazwiska biskupów i co lepszych księży – jako przykład i zachęta dla innych.
Jednak, mimo tych błyskotliwych zabiegów, wciąż brakuje funduszy. Organizatorzy do tej pory zebrali 5 mln zł, a cała budowa szacowana jest na około 200 mln zł. Więc aby ratować swój prestiż, wielki i dumny kardynał musi udać się w łaskę do tej ,,paskudnej”, żydowsko-masońskiej Unii Europejskiej. Ks. Jan Kabziński, kierownik papieskiego Centrum, już przygotowuje wniosek o unijne dotacje. Aby Ministerstwo Kultury wniosek przyjęło, księżulo zastosował sprawdzony wybieg – budowany kompleks będzie miał charakter kulturalno-edukacyjny, a nie religijny! Dobre sobie... To może Stadion Śląski ma profil gastronomiczny, bo na jego koronie serwują pyszne kiełbaski z rożna? Na razie po przyszłym mauzoleum Wojtyły jeżdżą dźwigi i spychacze, a wielebni mielą jęzorami, jak to społeczeństwu potrzebne jest kolejne muzeum, centrum myśli i zadumy oraz inne tego typu obiekty poświęcone kultowi jednego tylko człowieka. P.P.
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r.
Zawód – ksiądz. Stanowisko – sędzia Lubelskiego Sądu Metropolitalnego. Ulubione zajęcie – oglądanie nagich dzieci... Mieliśmy szczerą nadzieję, że już uda nam się zakończyć ten rok bez kolejnego pedofila w sutannie. Ba, próbowaliśmy nawet puścić mimo uszu sygnał, że jakiś kapelan ze Szpitala Miejskiego w Puławach (archidiecezja lubelska) wpadł na ściąganiu z internetu dziecięcej pornografii. Eee tam, zwykły kapelan... Sprawdziliśmy, o kogo chodzi. No i oniemieliśmy. ~~~ Pedofilem (wielebny przyznał się już do winy) okazał się ulubieniec biskupów i uznany specjalista w dziedzinach teologii oraz prawa kanonicznego, 41-letni ksiądz kanonik Krzysztof Cz. (na zdjęciu z przepaską), które-
POLSKA PARAFIALNA
Sędzia pod sąd I choć podczas przeszukania mieszkania ks. Cz. przez naszych policjantów nie znaleziono niczego podejrzanego, wielebny przyznał się do winy. Prawdę powiedziawszy, nie miał wyjścia, bowiem przekazane przez Niemców dowody były nie-
karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5”). Pytany przez śledczych, czy udostępniał te zdjęcia komuś innemu, przytomnie zaprzeczył (w przeciwnym wypadku zagrożenie wzrosłoby do 8 lat więzienia), a prokuratura nie
~~~ Ksiądz Krzysztof Cz. został wyświęcony w 1991 r. Krótko później został mianowany kapelanem Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Lublinie.
go kościelne dossier przedstawia się doprawdy imponująco... ~ Od 1994 r. do połowy grudnia 2007 r. sprawował nieprzerwanie funkcję sędziego Lubelskiego Sądu Metropolitalnego (ostatni dekret abpa Życińskiego o sędziowskiej nominacji ks. Cz. na kolejną 5-letnią kadencję nosi datę 22 września 2007 r., choć ten był już wówczas formalnie podejrzanym); ~ Z rekomendacji arcybiskupa jest też członkiem (od stycznia 2002 roku) Komisji Bioetycznej przy Okręgowej Radzie Lekarskiej (ekskluzywne gremium skupiające najwybitniejszych lubelskich medyków), a także asystentem Katolickiego Stowarzyszenia Pielęgniarek i Położnych w Lublinie oraz (od 1999 r.) archidiecezjalnym duszpasterzem pielęgniarek, położnych i pomocniczego personelu medycznego; ~ Jako działacz i honorowy kapelan Puławskiego Towarzystwa Przyjaciół Chorych „Hospicjum” jest stałym bywalcem salonów, częstym gościem okolicznościowych imprez, autorytetem dla artystycznej bohemy, cytowanym przez lokalną prasę komentatorem postaw etycznych. Namierzyła go specjalna jednostka niemieckiej policji, zajmująca się rozpracowywaniem bywalców pedofilskiego portalu internetowego.
7
podważalne: 12 czerwca 2006 r. ksiądz Krzysztof dwukrotnie odwiedził inkryminowaną stronę internetową i ściągnął z niej na domowy komputer 43 pliki ze zdjęciami nagich dzieci, wyczerpując w ten sposób znamiona przestępstwa z art. 202, par. 4a kodeksu karnego („Kto sprowadza, przechowuje lub posiada treści pornograficzne z udziałem małoletniego poniżej lat 15, podlega
zainteresowała się kręgiem przyjaciół oraz najbliższych znajomych kapłana pedofila, bo i po cóż...?
Decyzję w tej sprawie podjął ówczesny metropolita lubelski abp Bolesław Pylak, „mając na uwadze
duchowe dobro Małych Pacjentów i personelu medycznego”. – Krzysiek nie chciał iść na parafię, żeby użerać się z jakimś wścibskim bądź upierdliwym proboszczem. Wolał pozostać wolnym strzelcem, a że miał duże chody w kurii, bez trudu załatwił sobie tę nominację. Pamiętam, że zależało mu właśnie na szpitalu dziecięcym... – wspomina kolega kursowy księdza Krzysztofa. Pracował wśród dzieci 7,5 roku. Z dniem 31 grudnia 2001 r. abp Życiński odwołał go nagle z funkcji i mianował kapelanem „dorosłego” Szpitala MSWiA w Lublinie. – Krążyły wówczas pogłoski, że w powietrzu wisiał skandal, bo jakiś rodzic miał pretensje o nazbyt czułe zachowania Krzyśka wobec dzieci – dodaje nasz rozmówca. Ksiądz Cz. wytrwał w placówce MSWiA tylko półtora roku i 1 września 2003 r. został mianowany przez abpa Życińskiego kapelanem Szpitala Miejskiego w Puławach. – Tylko na pozór była to nic nieznacząca zmiana. Otóż przy naszym szpitalu funkcjonuje szkoła podstawowa dla małych pacjentów, którymi – jak nieoficjalnie ustaliliśmy – ksiądz Cz. bardzo chętnie się zajmował. Dlaczego nieoficjalnie? On jest na Lubelszczyźnie zbyt znanym człowiekiem i nie było klimatu, żeby drążyć tę sprawę... – mówi „FiM” policjant z Puław. ~~~ W przededniu procesu, który ma się rozpocząć 19 grudnia przed Sądem Rejonowym w Puławach, ksiądz Cz. złożył dyrekcji szpitala rezygnację z pracy. A jak zareagowała kuria metropolitalna? Nabrała wody w usta i... błyskawicznie usunęła ze swoich stron internetowych zapisy dokumentujące przebieg kościelnej kariery kapłana (skan). Byliśmy ciutkę szybsi. Gdyby trzeba było komuś odświeżyć pamięć, to mamy zapisaną w naszych komputerach starą wersję tych stron... ANNA TARCZYŃSKA
8
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r.
NASI OKUPANCI
Daj, daj, nie odmawiaj... Łomżyńscy księża oskarżają swojego ordynariusza o wymuszanie łapówek. Ale to wszystko furda, bowiem nakryliśmy biskupa na zdradzie powierzonych mu tajemnic i donosicielstwie. I to teraz, ponad 17 lat od rozwiązania bezpieki! W seminariach duchownych łapownictwa wprawdzie nie uczą, ale życie szybko doświadcza absolwentów tych uczelni i już po kilku latach kapłaństwa nabierają pewności, że za ich dalszą karierą kościelną stoi pieniądz. – Możecie mieć absolutną pewność, że we wszystkich polskich diecezjach znaczna część decyzji personalnych podejmowanych przez biskupów uzależniona jest od „koperty” i jej zawartości. Trzeba pasterzowi lub kanclerzowi kurii dać w łapę nie tylko za pierwsze probostwo, ale też za każde następne przeniesienie na lepszą parafię. Także za godność kanonika, prałata... Również wikariusze płacą haracz, żeby wydostać się z zapadłej wiochy do miasta, uwolnić od dokuczliwego proboszcza lub dostać zgodę na studia zagraniczne. Jeśli chodzi o stawki, to nie ma jakiegoś sztywnego cennika. Oczekiwana przez biskupa kwota zależy od szacunkowych korzyści, jakich jego decyzja personalna może dostarczyć beneficjantowi. Jak te korzyści szacują? Na oko, uwzględniając wielkość i zasobność parafii oraz stan jej infrastruktury, przewidywane wpływy z „pokropków”, czyli obroty przedsiębiorstw działających na danym terytorium, ale przede wszystkim – ofiarność wiernych. Jeśli zatem za parafię w jednej diecezji trzeba zapłacić pięć tysięcy haraczu, to w innej diecezji – przy podobnej wielkości placówce – biskup może żachnąć się, że dostał w łapę zaledwie pięćdziesiąt. Oczywiście, trudno to nazwać klasyczną łapówką, bo rzadko kiedy biskup czy kanclerz powiedzą wprost: jak nie dasz, to nie dostaniesz. To jest po prostu zmowa. Wszyscy wiedzą, o co chodzi, lecz nikt tego nie nazywa po imieniu – tłumaczy nam ów skomplikowany mechanizm korupcyjny doświadczony proboszcz spod Łowicza. ~~~ Ksiądz Stanisław (personalia znane redakcji) z diecezji łomżyńskiej przełamał tę zmowę milczenia i 19 listopada 2007 r. pofatygował się do Warszawy, żeby w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym osobiście złożyć wniosek o „zatrzymanie i przesłuchanie ks. biskupa Stanisława Stefanka, ordynariusza diecezji łomżyńskiej, jako równego obywatela Rzeczypospolitej Polskiej,
zobowiązanego do przestrzegania obowiązującego prawa, z racji wymuszonych ode mnie łapówek...” – czytamy z zawiadomieniu o przestępstwie (por. „Zupa wylana” – „FiM” 50/2007). Duchowny ujawnia dalej agentom CBA, że dwukrotnie uległ presji biskupa, płacąc mu za przyznanie pierwszej parafii 1000 dolarów, a za późniejsze z niej przeniesienie na nieco większą placówkę – 5 tys. zł. Oczywiście, nie jesteśmy na tyle naiwni, by uwierzyć, że jedyną intencją ks. Stanisława było – jak to określił w piśmie do CBA – pragnienie „oczyszczenia z łapownictwa Kościoła katolickiego w Polsce”. Więc cóż jeszcze: odwaga, desperacja, szaleństwo? Ano, przekonajmy się... ~~~ W dokumentacji łomżyńskiej kurii biskupiej czytamy, że „z dniem 14 maja 2004 r. ks. Stanisław(...) został zwolniony z urzędu proboszcza parafii B.” (za którą ks. Stanisław – jak twierdzi – zapłacił biskupowi 1000 dolarów). Duchowny ów został następnie „z dniem 28 lipca 2004 roku mianowany administratorem parafii K.”, by od 1 lutego 2005 r. (po wręczeniu szefowi 5 tys. zł – jak utrzymuje) uzyskać pełnoprawny status proboszcza w K. Kurialne papiery mówią nam dalej, że: ~ z dniem 3 marca 2007 r. bp Stefanek udzielił swojemu podwładnemu „bezterminowego urlopu”, ustanawiając administratorem parafii ks. Zbigniewa J. – dziekana i proboszcza sąsiedniej parafii w M.; ~ 25 sierpnia 2007 r. ordynariusz wydał dekret o „usunięciu ks. Stanisława (...) z urzędu proboszcza parafii K.”, dokonując jednocześnie zamiany na stanowisku administratora (został nim ks. Mirosław T. – wikariusz wspomnianej parafii w M.). Z gminnych zaś kronik dowiadujemy się, że jeszcze w maju 2006 roku: ~ gdy ks. Stanisław obchodził 25-lecie kapłaństwa, bp Stefanek przybył do K. na tę uroczystość i wynosił jubilata pod niebiosa, opowiadając zebranym w kościele o „prawdziwym skarbie, jakim ich obdarzył” swoją mądrą decyzją; ~ wspomniany wyżej ksiądz dziekan Zbigniew J. niczym echo wtórował ekscelencji w peanach pochwalnych; ~ wierni nie pozostawali dłużni i w niekończących się przemówieniach
dziękowali ordynariuszowi za „proboszcza o jakim marzyli” i „gospodarza, jakiego nigdy jeszcze w K. nie mieli”. A zatem już wiemy, że coś musiało się wydarzyć między majem 2006 r. a początkiem marca 2007 roku. Co? W oczekiwaniu na przesłuchanie w łomżyńskiej prokuraturze ks. Stanisław nie chce wypowiadać się publicznie i komentować sprawy. Ale udało nam się dotrzeć do ludzi, którzy wiedzą o niej prawie wszystko i do dokumentów tyleż samo mówiących...
~~~ – Tą maleńką wsią usiłuje rządzić grupka spokrewnionych ze sobą ludzi. Dwóch poprzednich proboszczów prowadzili na pasku i robili z nimi, co chcieli. Okradali – posuwając się nawet do napadów rabunkowych, upijali, poniewierali, zdarzało się, że pobili... Mówiąc otwarcie, traktowali ich czasem jak szmaty. Nowy proboszcz nie chciał z menelami pić ani dawać im pieniędzy na zakąskę, a że przy tym jest dosyć ostry i potrafi mocnym słowem rzucić, toteż zaczęli mu skakać da gardła, a nawet grozić śmiercią, jeśli się dobrowolnie z K. nie wyniesie. Ten wrzód nabrzmiewał, a że biskup w ogóle nie reagował, to i wreszcie pękł. Ściągnęli tu telewizję, która dała się wpuścić w kanał, nadając nieprawdopodobnie tendencyjny reportaż, a biskup Stefanek o mało nie zesrał się ze strachu przed kilkudziesięcioma krzykaczami z K., którzy odwiedzili go w kurii. Niewiele myśląc i, jak słyszałam, w ogóle z zainteresowanym
nie rozmawiając, wysłał go na ten bezterminowy urlop – mówi nam urzędniczka gminna z M., niezwiązana z żadną ze stron konfliktu. – We wsi K. zaczęło ostro „dymić” na początku stycznia. Sytuacja była nieciekawa, bo ksiądz Stanisław (...) ma legalną broń, a paru ludzi z K. też ją posiada. Proboszcz dwukrotnie zgłaszał na posterunku policji w M., że otrzymywał pogróżki. Obawialiśmy się, że może tam wreszcie dojść do strzelaniny. Sprawy zaszły już tak daleko, że wymagały pilnej interwencji biskupa. Ten jednak milczał, choć – według naszego operacyjnego rozeznania – wystar-
czyłoby, żeby przyjechał do K. i przemówił ludziom do rozumu albo po prostu przeniósł księdza – o co tenże prosił – na inną parafię. Nie rozumiem, czemu ordynariusz tego nie zrobił – zauważa oficer policji z komendy powiatowej w Ostrołęce. – Stasiu opowiadał mi, że dostawał z kurii czytelne sygnały: „przyjdź z odpowiednio grubą kopertą, to natychmiast dostaniesz przeniesienie”. No, ale nie poszedł. Nie wiem czemu, może się zawziął, a może po prostu nie miał już pieniędzy...? – mówi „FiM” jeden z księży zastanawiających się nad złożeniem zeznań obciążających biskupa Stefanka. – Dwukrotnie dałem mu „kopertę”... (w tym miejscu wymienia kwoty, które zatrzymujemy w dyskrecji, bo a nuż biorca wpisał je do kajecika – dop. red.), aby – oględnie rzecz ujmując – zachować swój status quo i pozostać na zajmowanym stanowisku – twierdzi kapłan, sypiący niczym z rękawa
nazwiskami kolejnych duchownych gotowych opowiedzieć „FiM”, ile i za co musieli płacić, a których relacje już wkrótce opublikujemy. – Ksiądz Stanisław był już po prostu zdesperowany, dlatego zawiadomił CBA. Szaleństwo? Nic z tych rzeczy: proszę, oto zaświadczenie z badań specjalistycznych, że na umyśle jest absolutnie zdrowy. Rzecz w tym, że parafia biedna, włożył w remonty kupę własnych oszczędności i już po prostu zabrakło mu na „ofiarę” za nową placówkę. A tu nagle biskup uniemożliwia odprawianie mszy, odcina od wszelkich dochodów i nie reaguje na błagania o przeniesienie z „odroczonym terminem płatności”. Został prawie bez grosza przy duszy, mieszka na plebanii w K. w poczuciu nieustannego i realnego, niestety, zagrożenia, przy czym nie ma dokąd się wynieść, bo przecież trudno traktować poważnie ofertę kurii, żeby zamieszkał w diecezjalnym domu starców. Zapytał biskupa, co ma zrobić ze swoimi dwoma psami, które wychowuje od szczeniaków. „Należy je rozstrzelać”, odparł biskup Stefanek. Dysponuję pisemnymi świadectwami trzech świadków... – okazuje nam dokumenty prawnik wspomagający byłego proboszcza z K. ~~~ A na zakończenie mamy – dzięki dobrym ludziom z Komendy Wojewódzkiej Policji w Radomiu – coś wręcz niewiarygodnego. Oto pismem z 12 lipca 2007 roku biskup łomżyński Stanisław Stefanek zwraca się do „Szanownego Pana Komendanta mł. insp. Igora Parafieniuka” z donosem, że: ~ ks. Stanisław „nie podporządkowując się władzy kościelnej, pozostaje w domu parafialnym w K.”; ~ „utracił zaufanie parafian do tego stopnia, że zmniejszyła się frekwencja w kościele – zwłaszcza dzieci, ponieważ boją się Księdza Proboszcza”. Mało tego: w rzeczonym piśmie bp Stefanek ujawnia policji nazwiska ludzi, którzy obdarzyli hierarchę zaufaniem i kapowali mu na ks. Stanisława „w prowadzonym procesie kościelnym”, przy czym „bardzo prosili o zachowanie tajemnicy”! Czyżby odezwała się u ordynariusza smykałka (por. „Pralnia samoobsługowa” – „FiM” 48/2007), od której odżegnywał się 16 listopada 2007 r. w „Słowie Biskupa Łomżyńskiego do wiernych w sprawie doniesień prasowych o rzekomej współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa”? ANNA TARCZYŃSKA
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r.
Wyrzekł się ojca i najbliższej rodziny, ale nigdy nie wyrzeknie się pieniędzy... Ojciec Tadeusz Rydzyk to jest taki artysta w zacieraniu śladów, że nawet Indianin nie dałby mu rady. Zwody, ucieczki, absolutnie hermetyczna banda wspólników... – doprawdy strach pomyśleć, jakich kłopotów przysporzyłby policji, gdyby kontynuował rzemiosło, którego posmakował podczas rozkręcania radiomaryjnego biznesu... ~~~ „Urodziłem się (3 maja 1945 r. w Olkuszu – dop. red.) w rodzinie robotniczej. Jestem przedostatni z sześciorga rodzeństwa. Rodzice ciężko pracowali, a my dbaliśmy o porządek w domu. Od strony materialnej było bardzo skromnie. Rodzice uczyli nas pracowitości, oszczędności i gospodarności” – wyznał o. Tadeusz w 2001 r. dwumiesięcznikowi „Posłaniec Ducha Świętego”, akcentując rolę obojga rodziców w odebranym przez siebie starannym wychowaniu. No cóż, człowiek ma tyle spraw na głowie, że mogło mu się pokićkać, jak tam z tymi rodzicami było, więc przypomnieliśmy onegdaj („Rydzyk development” – „FiM” 14/2007) świątobliwemu mężowi, że: ~ Franciszek Rydzyk – mąż Stanisławy oraz ojciec ich czwórki dzieci (starsze rodzeństwo Tadeusza), trafił do Konzentrazionslager Dachau i tamże zginął na długo przed... poczęciem przyszłego dyrektora Radia Maryja; ~ jego biologicznym ojcem i opiekunem był niejaki pan B., którego Tadek – tuż przed wstąpieniem do Wyższego Seminarium Duchownego Ojców Redemptorystów w Tuchowie – zmusił do odejścia z domu, a wtedy mężczyzna ów zamieszkał w Rybniku, gdzie zmarł w 1972 r. Oprócz ojca dyrektora nie pozostał dziś po nim żaden ślad, bowiem grób pana B. zaorano – z braku jakiegokolwiek zainteresowania syna – w latach 90. – Tadeusz Rydzyk zrodził się więc z grzechu ciężkiego, bowiem jest dzieckiem nieślubnym. Jako takiego nie chcieli go przyjąć do seminarium. Powiedział wtedy Stasi, że albo weźmie z ojcem ślub, albo ten musi jak najszybciej wynieść się z Olkusza. I że trzeba zatrzeć po nim wszelkie ślady. Rada w radę wygonili człowieka z domu – wspomina dzisiaj w rozmowie z „FiM” koleżanka zmarłej w 1988 r. mamy o. Tadeusza. Odświeżmy też o. Rydzykowi pamięć o kilku innych epizodach z dzieciństwa... – Chodziliśmy razem do szkoły podstawowej przy al. 1000-lecia. Do różnych klas, ale obaj byliśmy ministrantami w parafii Andrzeja Apostoła. To był wówczas jedyny kościół w mieście – z proboszczem księdzem prałatem Andrzejem Marchewką.
NASI OKUPANCI
Rydzyk nagusieńki
Rydzyk do „kotleta”... Tadkowi już wtedy odbijała szajba i „odprawiał” po łacinie msze, przebrany w wycięty z jakiejś szmaty ornat. Jeden z wikarych kiedyś mu nawet za to przylał. W domu Rydzyków faktycznie bida piszczała, bo Tadzinek chodził do szkoły z workiem zamiast tornistra. Ale często powtarzał, że on będzie bogaty, bo pójdzie na księdza. Pamiętam, jak opiekujący się ministrantami nieżyjący już ksiądz Janusz Chwast – wówczas jeszcze kleryk – powiedział mu: „Dla ciebie trudno będzie o miejsce w Kościele, ale jeżeli już, to najlepiej zostań misjonarzem i wyjedź do Afryki”. Prorocze słowa... Tadek był tu u nas w sierpniu na jakimś zlocie Radia Maryja i podszedłem, żeby się przywitać. Podobno mnie sobie przypomniał, ale nie chciał pogadać. Nie wiem czemu, ale wyglądał na bardzo spłoszonego. Może myślał, że oczekuję od niego jakiejś pomocy...? – zastanawia się pan M. z Olkusza, błagając o anonimowość, żeby mu – jak powiada – „mohery chałupy nie spaliły”. ~~~ O. Rydzyk unika także kontaktów z rodziną mieszkającą ciągle w Olkuszu i pobliskich Kluczach. Brat Zygmunt – ciężko chory i sparaliżowany, brat Mirosław – dorabia krawiectwem i przez okrągły dzień słucha audycji z Torunia... Ich potomkowie nie mają najlepszego zdania o wodzu Rodziny Radia Maryja: – Nie jesteśmy bogolami, ale też nie zaliczamy się do biedaków, więc nie musi się obawiać, że może oczekujemy od niego jakiegoś wsparcia finansowego. A jednak nas nie odwiedza. Nawet wtedy, gdy przyjeżdża do Olkusza. Najbardziej chyba nie lubi swojego bratanka Pawła (syn Zygmunta – dop. red.), który powiedział kiedyś w telewizji, że stryj to ostatnia szuja, bo jest zachłanny i wyrzekł się rodziny.
Chłopak musiał później uciekać z miasta. Wyjechał na roboty do Włoch i straciliśmy ze sobą kontakt – mówi nam pan Krzysztof, kuzyn Tadeusza. A co z rodziną w Kluczach? – Ojciec Rydzyk ma w naszym miasteczku przede wszystkim pana Mieczysława (...) i sporo nieco dalszej rodziny ze strony swojej matki, ale w ogóle się tu nie pokazuje. Nawet na cmentarzu. Może dlatego, że niektórzy z jego żyjących krewnych odrzucili katolicyzm i związali się ze świadkami Jehowy...? Państwo J., na przykład, to bardzo przyzwoici ludzie, ale dla
A jak trzeba, to nawet zatańczy...
fundamentalisty typu dyrektor Radia Maryja przyznanie, że łączą ich więzy krwi, wydaje się szalenie trudne i kłopotliwe, bo mogłoby mu zrujnować wizerunek. Nawiasem mówiąc, bardzo jestem ciekawa, jak by zareagował, gdyby spotkał przy grobie kogoś ze swoich licznych tutaj bliskich – zastanawia się nauczycielka miejscowego liceum ogólnokształcącego. ~~~ „Radio Maryja jest cudem i zaistniało z niczego. Dzięki kamykowi powstaje lawina. Wszelkie rozwiązania finansowe przychodziły w ostatniej chwili” – przekonywał o. Rydzyk w cytowanym wyżej „Posłańcu Ducha Świętego”, gdy zapytano, skąd wziął kasę na budowę swojego imperium medialnego. „Jestem zmuszony prosić o pomoc w uzyskaniu szczerej rozmowy z Ojcem Dyrektorem Radia Maryja, gdyż od maja 1997 r. takiej możliwości nie miałem. Ojciec Dyrektor nie chce ze mną rozmawiać o funduszach zebranych na ratowanie Stoczni Gdańskiej” – żalił się kpt. ż.w. Bolesław Hutyra (prezes Stowarzyszenia „Społeczny Komitet Ratowania Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego”) w liście z 19 października 1998 r. do ówczesnego prowincjała redemptorystów o. Edwarda Nocunia. O co chodziło? Hutyra, człowiek do bólu oddany Kościołowi, miał tę wadę, że był uczciwy, a „zachęcony przez Ojca Dyrektora” dał „publicznie słowo honoru, że ani jedna złotówka nie zginie z ofiar na ratowanie Stoczni”. Tymczasem z konta udostępnionego przez Radio Maryja na ratowanie stoczni wcięło – według różnych szacunków – od 160 do 250 milionów złotych. Hutyra był namolny i strasznie uparty, żeby dokładnie policzyć pieniądze
9
i wykorzystać je zgodnie z intencją darczyńców. Dostawał mnóstwo telefonów z pogróżkami, aż wreszcie 15 września 2000 r. zginął w wypadku samochodowym... A gdzie te setki milionów złotych? Okazuje się, że poszły na „inne, równie chwalebne cele”... „Od momentu przejęcia Stoczni Gdańskiej przez Stocznię Gdynia powstał problem, co zrobić z pieniędzmi zgromadzonymi na ratowanie stoczni. Każdy, kto miał dokument potwierdzający wpłatę, mógł otrzymać zwrot zdeponowanych pieniędzy. Wielu ludzi taki zwrot otrzymało. Kolejna część osób zadeklarowała przeznaczenie swoich pieniężnych darów na inne, równie chwalebne cele, upoważniając do tego Ojca Dyrektora. Ktokolwiek śmie więc posądzać toruńskiego kapłana, tak dziś poniewieranego, o jakieś szalbierstwa, jest po prostu człowiekiem niegodziwym” – zbilansował sprawę w lutym 2006 r. „Nasz Dziennik”. „Nie ma potrzeby ujawniać różnym hienom kwot, bo przecież ci, którzy dali, wiedzą, ile dali” – tłumaczył swoim radiosłuchaczom o. Rydzyk. ~~~ Zgroza nas w redakcji ogarnęła na samą myśl, że do wymienionej przez „Nasz Dziennik” „kolejnej części osób”, którym nie chciało się kopać z koniem, żeby odzyskać pieniądze wpłacone na stocznię, mógł przeniknąć jakiś ateista, lub – nie daj Boże – Żyd... Oto przemawiając 1 lipca 2007 r. do naszych rodaków z USA i Kanady, przybyłych do Doylestown (miasto zwane też „amerykańską Częstochową”) na IX Polonijną Pielgrzymkę Rodziny Radia Maryja, o. Rydzyk rzekł (cytat stenograficzny): „Katolik musi mieć swoją godność, żeby pieniędzy nie brać od wszystkich. Nam też proponowali pieniądze. Niejeden raz! Raz przyszedł ktoś i proponował dwadzieścia milionów dolarów, żebyśmy wzięli. To bardzo grzecznie powiedziałem: »ja tego nie słyszałem«. Pierwszy odruch we mnie był: proszę się wynosić. Wynoś się! A drugi, żebym ja wyszedł... Nie – myślę, ani jedno, ani drugie po katolicku. Mówię więc: »ja tego nie słyszałem«. No bo nie wolno brać od każdego i Radio Maryja właśnie tak istnieje. Dlaczego nas atakują? Bo chcą, żeby ludzie nie dawali pieniędzy na Radio Maryja. A jak nie dadzą, to nie zapłacimy i padnie wszystko! Zgadzacie się? No!”. I wzruszeni Polonusi natychmiast zaczęli wypisywać czeki, żeby tylko wzmocnić odporność o. Tadeusza na szatańskie pokusy... – Jego bezczelność nie zna granic. Gdy w kwietniu 2007 roku występował w Chicago, poszedłem zobaczyć, cóż to za indywiduum rządzi Polską. Dzisiaj nie mam wątpliwości, że Rydzyk potrafi nawet tańczyć i śpiewać ludziom „do kotleta”, jeśli tylko uda mu się w ten sposób wyszarpnąć od nich pieniądze – relacjonuje z Ameryki Andrzej K. DOMINIKA NAGEL
10
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r.
POLAK POTRAFI
W
laboratoriach polskich naukowców – mimo braku środków – powstają prawdziwe cuda. Wiele z nich to rynkowe przeboje. Na całym świecie – zaczynając od USA, a kończąc na Dalekim Wschodzie i Australii – w milionach domów stoją dekodery telewizji satelitarnej pochodzące z Polski. Tak, proszę państwa, w Polsce projektuje się te niewielkie skrzyneczki, wraz z oprogramowaniem. Nasi naukowcy zaprojektowali także procesory, dzięki którym one funkcjonują. To nie koniec. Nie ma też na świecie operatora telewizji kablowej, u którego nie znajdziemy produkowanego u nas sprzętu (modemy kablowe). A gdzie takie cudeńka powstają? Otóż w Zielonej Górze, w centrum badawczym Advanced Digital Broadcast. Wszystko zaczęło się od spotkania pracowników naukowych Politechniki Zielonogórskiej z Polakami pracującymi w centrach projektowych tajwańskich korporacji telekomunikacyjnych. Pierwsze zamówienia dotyczyły oprogramowania, które miało być jeszcze tańsze niż azjatyckie. Jedyną możliwością była oszczędność pamięci i układów scalonych. Efekt – kody, które w wydaniu azjatyckim zajmowały trzydzieści kilobajtów pamięci, zielonogórscy naukowcy potrafili zmieścić w dwóch. Za tym szły rozwiązania dotyczące nowych modeli układów scalonych. Gdy inni oferowali sprzęt, który musiał mieć
Cudze chwalicie... zainstalowane aż cztery tak zwane kości (układy scalone), kosztujące kilkadziesiąt dolarów – ADB oferowała układ Billi I, którego cena nie przekraczała 5 dolarów (i to już w roku 2002!). To dzięki pomysłom pracowników zielonogórskiej firmy możemy już przeglądać strony internetowe na ekranie telewizora, nie posiadając komputera, odbierać i wysyłać e-maile, robić zakupy. Kino na żądanie, czyli wypożyczalnia filmów bez potrzeby wychodzenia z domu, to także ich dzieło. Co ciekawe, wiele z tych rozwiązań powstało w laboratoriach, zanim zapotrzebowanie na takie usługi zgłosiły telewizje
kablowe czy satelitarne. Tak było także z dekoderami z opcją magnetowidu. Przez kilka lat żaden właściciel płatnej telewizji nie wyobrażał sobie sytuacji, aby jego abonenci mogli w domu bezkarnie rejestrować programy TV, i to bez żadnego zabezpieczenia przed dalszym kopiowaniem. Dzisiaj opcja cyfrowego magnetowidu jest powszechna. Sprzęt ADB to nie tylko domowa elektronika, lecz także w pełni profesjonalne urządzenia dla stacji telewizyjnych i instytucji finansowych. Tajwańskie banki dostały z Zielonej Góry sprzęt i oprogramowanie, które uniemożliwia przechwycenie przez złodzieja numeru karty kredytowej. Po prostu autoryzacja
operacji dokonuje się bez konieczności przesyłania jej numeru.
Lekki samolocik Cudeńkiem, dzięki któremu może wzrosnąć nasze bezpieczeństwo, jest opracowany w laboratorium firmy „Margański & Mysłowski Zakłady Lotnicze” z Bielska-Białej samolot EM-11R Orka. Na początku, w 1986 roku, firma zajmowała się przeglądami i naprawami szybowców drewnianych, potem jeszcze motoszybowców, a także kosztowną odbudową
(jedyną w Europie) zabytkowych samolotów. Ich dziełem są rekonstruowane eksponaty w Muzeum Lotnictwa w Krakowie (PO-2, RWD-13). Już po czterech latach doświadczeń firma była w stanie przygotować pierwszą własną konstrukcję. Dla szwajcarskiej korporacji opracowano i wdrożono produkcję ultralekkiego szybowca akrobacyjnego „SWIFT”. Kolejny etap rozwoju lotniczego biznesu to samolot dyspozycyjny EM-11 Orka. Wcześniej Margański & Mysłowski zaoferowali armii samolot przeznaczony do szkolenia pilotów, wyposażony w elektroniczne symulatory systemów obserwacji, celowania i użycia uzbrojenia. Model „Bielik” powstał w cztery lata, bez rządowych dotacji. Podobny sprzęt amerykansko-izraelskie konsorcjum budowało siedem lat, otrzymując na prace badawcze kilkadziesiąt milionów dolarów. W 2008 r. do seryjnej produkcji trafi ultralekki samolot dyspozycyjny EM 11C Orka (na zdjęciu). Na świecie może z nim konkurować jedynie dzieło amerykańskiej firmy Diamond. O samolociku Orka marzą nie tylko firmy transportowe, ale także policjanci. Jest to idealny sprzęt do patrolowania ruchu drogowego z powietrza – zamiast drogich, ciężkich i głośnych śmigłowców. Od roku 2008 będzie on na stanie policji. Specjalną ofertę (jedyną w Europie) bielscy inżynierowie skierowali także do firm energetycznych, paliwowych. Zamiast kosztownego naocznego
Polak znów w kosmosie?
Rozmowa z prof. dr. hab. Zbigniewem Kłosem z Centrum Badań Kosmicznych Polskiej Akademii Nauk
– Zanim pierwszy Polak poleciał w kosmos, przez stulecia zadzieraliśmy głowę do góry i oglądaliśmy na niebie odległe światełka. I to nam chyba wyszło na dobre... – To prawda, jesteśmy krajem Kopernika, a to w świecie znaczy dużo i procentuje do dziś. Od kilkudziesięciu lat aktywnie uczestniczymy w badaniach kosmosu, w przestrzeń kosmiczną powędrowało już
ponad 70 skomplikowanych polskich konstrukcji. Mamy też swojego Hermaszewskiego. – Niewiele brakowało, a wyprzedziłby go kosmonauta niemiecki... – To śmieszna historia z lat 70. Amerykanie właśnie zdecydowali o budowie promów kosmicznych i dla podkreślenia zasług Niemców podjęli decyzję, by pierwszym takim pojazdem kosmicznym poleciał obywatel Niemiec Zachodnich. Gdy wiadomość o tym dotarła do NRD, jej przedstawiciele natychmiast pojechali do Rosjan i zaproponowali, by pierwszym kosmonautą z bloku socjalistycznego był mieszkaniec Niemiec Wschodnich. Ale podczas narady w Związku Radzieckim, gdy zakomunikowano o locie Niemca w kosmos, Polacy powiedzieli zdecydowanie: NIE, podobnie zresztą jak Rumuni. Niemcy wyjechali rozgoryczeni. – Ostatecznie jako pierwszy obywatel obozu socjalistycznego na pokładzie radzieckiego statku
kosmicznego „Sojus 28” znalazł się... Czech Vladimir Remek, a kilka miesięcy później w „Sojuzie 30” poleciał Polak, Mirosław Hermaszewski. – Droga Polaka w kosmos nie była łatwa. Jak wielu znakomitych pilotów wojskowych musiał przejść skomplikowane badania i treningi. W pewnym sensie Hermaszewskiego wykreowaliśmy właśnie w Centrum Badań Kosmicznych, bo tu stworzyliśmy naukowy program jego lotu. Osobiście kierowałem zespołem fachowców, którzy stworzyli propozycje badań dla niego. – Jakie to były badania? – Nie zapominajmy, że był to rok 1978 i Polska raczkowała dopiero w tego typu programach. Hermaszewski realizował między innymi moje badania dotyczące zórz polarnych. Był wówczas 89 człowiekiem w kosmosie, a dziś ludzi oglądających Ziemię z wysokości kilkuset kilometrów mamy ponad 400. – Od tamtego czasu sporo się zmieniło i w ciągu kilkudziesięciu
lat zrealizowaliśmy wiele skomplikowanych zadań. Jaki zatem jest nasz wkład w badanie kosmosu? – Zaprojektowaliśmy wiele przyrządów badawczych i aparatury pomiarowej, opracowaliśmy też program „Kopernik 500” do badań promieniowania radiowego słońca. Polskie anteny znalazły się ostatnio w europejskim laboratorium Columbus na pokładzie promu „Atlantis”. Jeśli idzie o inne badania wykonywane za pomocą polskich przyrządów, szczególnie cenię doświadczenia fizyków Słońca, którzy odkryli nowe pierwiastki w widmie słonecznym. W przypadku misji na Marsa warto wspomnieć o przyrządzie, który odkrył ślady metanu na tej planecie. W sondzie „Cassini” lecącej na Saturna to właśnie nasz przyrząd służył do mierzenia właściwości termicznych atmosfery. – Mamy więc znakomitych fachowców i świetne pomysły, ale nie udało nam się dotąd
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r. odnajdywania miejsc awarii (zerwanych sieci, włamań do ropociągów, uszkodzeń ciepłociągów), które wiążą się z rozkopywaniem ulic, wystarczy jeden lot z radarem. Ci sami inżynierowie w 2003 r. przedstawili unikalny na świecie system kładek dla pieszych i podjazdów dla niepełnosprawnych wykonanych z tworzyw sztucznych, wzmacnianych włóknem szklanym. Funkcjonują one w takich miastach jak Ryga, Tallin czy Madryt.
Lasery Nie ma dziedziny, w której ta technologia nie miałaby zastosowania. Ot, choćby w czasie wizyt w gabinecie lekarskim. Wykorzystujemy lasery, kiedy nagrywamy film na płytę DVD i gdy robimy codzienne zakupy (czytnik kodów paskowych). Dzięki laserowi powstają książki i czasopisma; służy też do precyzyjnego cięcia metali; nawet tak powszechne wykorzystywane etykiety powstają dzięki technice laserowej. Wykorzystuje je także armia i policja, np. do rozpoznawania samolotów i pojazdów. Od dziesięciu lat trwa na świecie rywalizacja, kto szybciej na skalę przemysłową wykorzysta nowy typ lasera – tak zwanego niebieskiego. Nowość polega na tym, że wytwarzane przez niego światło ma bardzo dużo energii. Pozwala to na wytworzenie urządzeń o wielkiej mocy (i o niewielkich rozmiarach), a do jej osiągnięcia wykorzystuje się kryształy tlenku galu. Pierwszą placówką na świecie, która już na początku lat 80. ubiegłego stulecia rozpoczęła badania nad tym syntetycznym
zbudować ani własnej rakiety, ani choćby satelity... – ...bo potrzebne są na to olbrzymie pieniądze. Warto przy okazji wspomnieć, że nasze badania i wspomniane przyrządy, które poleciały w kosmos, kosztowały raczej niewiele. – To znaczy? – 5 milionów euro rocznie. – Początkowo w badaniach kosmosu współpracowaliśmy tylko z Rosjanami, ale potem także z Amerykanami... – W 1990 roku zaczęliśmy współpracować z NASA. Już rok później stworzyłem jeden z przyrządów dla Amerykanów. To nie przypadek, że w tym czasie zainteresowała się nami także Europejska Agencja Kosmiczna i zaproponowała budowę małego satelity, który miał być wyniesiony w przestrzeń kosmiczną przez rakietę Ariane. Niestety, ta inicjatywa upadła... – Jak zresztą jeszcze kilka innych dotyczących polskich satelitów. – Potem wspólnie z Włochami mieliśmy stworzyć kolejnego satelitę, ale i z tego nic nie wyszło, podobnie zresztą jak z satelitą telekomunikacyjnym, którego nie poparło nasze Ministerstwo Łączności.
związkiem, było Centrum Badań Wysokociśnieniowych Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Dopiero w 1992 roku badania nad jego gospodarczym wykorzystaniem rozpoczął japoński inżynier Shuij Nakamura. Do dnia dzisiejszego jego zespołowi nie udało się wyprodukować kryształów tlenku galu o czystości oferowanej przez polskie laboratorium. Tylko dzięki niej niebieski laser nadaje się do gospodarczego zastosowania. To urządzenie wkrótce pozwoli na rewolucję w przetwarzaniu informacji, bo dzięki niemu na płytach DVD zmieścimy znacznie więcej i precyzyjniej zapisanych danych. Będziemy także w stanie znacznie szybciej zdiagnozować próchnicę zębów u dzieci. Umożliwi także walkę z rakiem, zanim ten zaatakuje organizm. Niebieski laser to także rewolucja w systemach ostrzegania przed ogniem, promieniowaniem UV (ultrafioletowe). Pozwoli na znacznie szybsze wykrywanie szkodliwych gazów (na przykład azotków). Dzięki niemu obniżą się znacznie koszty dostarczania wody pitnej – spadną bowiem wydatki na systemy monitoringu jej jakości. Jak wynika z szacunków naukowców, w ciągu najbliższych 15 lat biznesowe wykorzystanie tego wynalazku przebije obroty i zyski światowego przemysłu samochodowego!!! I pomyśleć, co jeszcze mogliby wynaleźć Polacy, gdyby – jak wynalazcy z innych krajów – mieli do dyspozycji miliony dolarów i gdyby nie straszono ich (jak do niedawna) lustracją i zwolnieniami... MiC współpraca DP Fot. www.marganski.com.pl
– Nie mamy zatem szans na własnego satelitę? – Wprost przeciwnie, wracamy do pomysłu sprzed lat i wiele wskazuje na powodzenie polskich starań. – No to może pora wreszcie pomyśleć o locie w kosmos kolejnego Polaka... – Kooperujemy z Europejską Agencją Kosmiczną, która opracowała program lotów na międzynarodową stację kosmiczną. Z planów wynika, że każdorazowo na pokładzie „Columbusa” ma się znajdować jakiś Europejczyk. Czy do tego korpusu przyszłych kosmonautów trafi także Polak? Z pewnością tak, choć może się to nieco opóźnić, bo nie jesteśmy jeszcze członkiem Agencji. RYSZARD PORADOWSKI Fot. Autor
Prof. dr hab. Zbigniew Kłos – rocznik 1944, współtwórca i długoletni dyrektor Centrum Badań Kosmicznych PAN, autor pionierskich badań Słońca.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
11
Gwiazdy i gwiazdki 2007 Niebo w roku 2007 było dziwne. Co prawda rozbłysło wiele gwiazd, ale niektóre świeciły tylko chwilę. Inne, niestety, spadły i zniknęły. Ot, kosmos! Zacznijmy od polityki, którą z racji kryzysów i wyborów żyliśmy przez cały rok. U progu 2007 r. nic jeszcze nie zapowiadało klęski PiS oraz jego prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Choć już od dawna widać było, że pseudorząd powiązany jest sznurkami, szef partii buńczucznie oświadczył, że będzie rządził 91 lat. Wkrótce okazało się, że PiS musiało zadowolić się zaledwie 776 dniami rządów. Jaki jest zawód Kaczyńskiego? – pytaliśmy. Do niedawna Kaczmarek, a potem Sikorski, Mężydło... Mijający rok nie był też dobry dla drugiego bliźniaka – prezydenta. Stracił sporo punktów, jeśli idzie o poparcie społeczne. Jego autorytet naraziły na szwank nie tylko niemieckie media, ale i najbliższy sojusznik – ojciec Rydzyk. Czarne chmury przesłoniły także gwiazdy Leppera i Giertycha. Lepperowi zaszkodziła seksafera, ale i współrządzenie z PiS-em nie wyszło Samoobronie na dobre. Również przystawkowy Giertych ze swoimi pomysłami więcej przynosił szkody niż pożytku dryfującej już koalicji. Nawet takie gwiazdki PiS-u jak Jolanta Szczypińska czy Ludwik Dorn nie były już w stanie uleczyć zawału tej partii. Uchodzący za „mózgowca” wicepremier Dorn tracił punkty z powodu walki z mediami i lansowaniem swojej suki Saby. Również Gosiewski, wierny pracuś Kaczyńskiego, obśmiewany za aferę z dworcem we Włoszczowie i wmawianie Polakom, że białe jest czarne, przestał świecić. Choć za wierność otrzymał stołek wicepremiera, wiadomo było, że jego dni są policzone. Przez cały rok Kaczyńscy na zmianę próbowali strzec przed krytyką inną swą wierną służkę – Fotygę. Ta świeciła (i świeci) tylko w gronie rodzin K. Po prawej stronie sceny politycznej w 2007 r. wciąż jeszcze świeciła gwiazda Kazimierza Marcinkiewicza – dobrego piarowca i znacznie słabszego premiera. Na początku roku ogłosił on, że ma już dość polityki, ale właściwie cały czas bacznie wypatrywał miejsca dla siebie. Przed październikowymi wyborami wyraźnie już lokował swoje
sympatie polityczne i wydawało się nawet, że zaprocentuje to jakimś wysokim stanowiskiem w rządzie Tuska. Choć po wyborach trochę zniknął, wszystko wskazuje na to, że z wiosną 2008 r. znów pojawi się niczym meteor. Prawdopodobnie tak samo będzie z Janem Rokitą, który z powodu konfliktu z Tuskiem i swoją małżonką na razie przygasł. Wyjątkowo szybko pękł nadmuchany krzykliwy balonik, czyli Nelly Arnold-Rokita, porównywany tylko z „gwiazdą” Krzysztofa Kononowicza.
Rok 2007 okazał się fatalny dla wielu innych polityków. Zgasła całkowicie sława niegdysiejszego ministra i posła Andrzeja Pęczaka, a swoją paplaniną z Gudzowatym skompromitował się do cna Józef Oleksy. Nawet wielka (i czerwona) twarz lewicy, Aleksander Kwaśniewski, przyniosła kolegom więcej wstydu niż pożytku. 2007 rok okazał się szczęśliwy dla Donalda Tuska i jego ekipy. Pomiatany długo przez braci K. i ośmieszany przez ich pretorian Tusk okazał się ostatecznie zwycięzcą. Jego gwiazda świeci dziś bardzo jasno i wysoko, czy jednak będzie tak zawsze? Raczej nie, bo szef rządu ucieka od trudnych tematów i zamiast budować autostrady czy rozwiązywać problemy służby zdrowia, woli ugadywać się z biskupami. Mijający rok przyniósł także sporo goryczy i... szczęścia Radkowi Sikorskiemu. Brytyjska prasa
nazywa go „wschodzącą gwiazdą środkowoeuropejskiej polityki” i ma zapewne rację. Zajaśniały ostatnio także inne gwiazdy na politycznym niebie. Coraz głośniej o ministrach: Schetynie (według Tuska, ma wszystkie zalety, ale na żonę się nie nadaje) czy Grabarczyku, a także doradcy Nowaku. Wyraźnie pnie się również Julia Pitera. Miniony rok przyniósł również widoczne zmiany na kościelnej scenie. Stojący na czele polskiego Kościoła abp Kazimierz Nycz, choć miał wnieść zupełnie nową jakość, znalazł się w cieniu abp. Dziwisza, Głódzia, a nawet prymasa emeryta – Glempa. Jednak sławę wszystkich przyćmił Tadeusz Rydzyk, którego gwiazda świeci dziś jeszcze jaśniej niż przed rokiem. Okazało się bowiem, że wielu biskupów da się pokroić za Rydzyka, podobnie zresztą jak jego zakonni przełożeni. Tylko papież mógłby zrobić porządek w Toruniu, ale i jemu chyba nie bardzo na tym zależy. A teraz inne gwiazdy. Nie pozwolił o sobie zapomnieć król kiczu, piosenkarz Michał Wiśniewski, który wiosną w Las Vegas wziął ślub z kolejną wybranką – Anną Świątczak. W jakim obrządku? – tego nie potrafili wyjaśnić nawet najbardziej wścibscy dziennikarze. Co jeszcze wymyśli zielonowłosy gwiazdor, by publiczność przychodziła na jego koncerty i płaciła za kolejne płyty? W 2007 r. na dobre rozbłysła gwiazda innej królowej estradowej szmiry, niejakiej Dody Elektrody, która sama o sobie mówi, że jest zaprogramowana na sukces. Czyżby rozwód z mężem też wkalkulowała w swój życiowy sukces? Gwiazdą sportu okazał się Ebi Smolarek. Także Małysz, choć szybuje już jakby niżej nad ziemią, to spaść zupełnie ani myśli. Czekamy na przebłyski jego kariery. I wszelkie inne polskie gwiazdy przywitamy radośnie w przyszłym 2008 roku. Byle tylko świeciły ciepłym światłem. BARBARA SAWA
12
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007– 3 I 2008 r.
NASI MILUSIŃSCY
o roku przed Wigilią „FiM” mówią „ludzkim głosem”, przedstawiając sylwetki dobrych księży. Bo polskie duchowieństwo to nie tylko Rydzyk i Jankowski czy chorzy na władzę absolutną biskupi...
C
Pani Joanna z Kielecczyzny – nasza wierna od lat Czytelniczka – ma kilkadziesiąt głęboko zakorzenionych powodów, żeby darzyć funkcjonariuszy kat. Kościoła niechęcią najszczerszą, i uważa, że
I. Ksiądz kanonik Piotr Sadkiewicz (na zdjęciu) jest proboszczem parafii św. Michała Archanioła w Leśnej k. Żywca – jedynej w kraju dysponującej bankiem szpiku kostnego prawie 300 wiernych. Ks. Piotr był jego założycielem i sam dokonał pierwszej „wpłaty”. Wcześniej, jeszcze jako kleryk krakowskiego seminarium duchownego, oddał szpik swojej siostrze... Przypomnieć należy, że cały Krk nawołuje do oddawania orga-
w kwietniu – 123 osoby oddały ponad 55 l krwi; w lipcu – 104 i prawie 47 l; w październiku – 90 osób oddało 40,5 l. – Ja tylko powtarzam ludziom, że dzięki nim biją inne ludzkie serca – odżegnuje się od przypisywanych mu zasług ks. Piotr. Jest niesłychanie popularny i lubiany na Żywiecczyźnie, ale niekoniecznie przez kolegów po fachu, którym bardzo wysoko zawiesił poprzeczkę. Między innymi poprzez wprowadzenie pełnej jawności fi-
i na organizowanie bezpłatnych wakacji dla dzieci i młodzieży. – Latem przyjeżdżają tu dzieciaki – często z rodzin dysfunkcyjnych – na obozy. Dzieci są typowane zarówno przez Caritas, jak i Miejskie Ośrodki Pomocy Społecznej. Mieszkają w namiotach, pracują przy koniach i uczą się jeździć. Wielu chętnie wraca – opowiada zakonnik. Na rzecz dzieci pracuje też w pocie czoła 11-letni ogier Eutin. Ten koń, syn Etograma (czempion Polski, Szwecji, Norwegii
nów do przeszczepów. Ks. Piotr zaraził całą okolicę tą ideą, a deklarację o gotowości oddania organów do transplantacji nosi już stale przy sobie co drugi parafianin z Leśnej. Ok. 5 tys. takich deklaracji ksiądz kanonik rozprowadził na terenie Żywiecczyzny. Proboszcz Sadkiewicz znalazł sponsora, który w listopadzie kupił wsi defibrylator. To zmyślne urządzenie przywracające pracę serca wisi w zakrystii i zanim karetka pogotowia dojedzie, może uratować życie zawałowcom, bo szkolenie z obsługi przechodzą już nie tylko miejscowi księża i kościelny z organistą, lecz także nauczyciele, strażacy oraz młodzież.
nansów (na koniec roku przedstawia sprawozdanie i właściwie każdy zainteresowany może je zweryfikować z dokumentacją wpływów i wydatków parafii). I cóż tu jeszcze dodać...? Ręce same składają się do braw! II. Ksiądz Andrzej Majchrzak jest przełożonym domu zakonnego pallotynów we wsi Celiny k. Łuko-
– Od momentu objęcia przeze mnie parafii zasłabły w kościele i zmarły cztery osoby. Jestem przekonany, że gdyby defibrylator był tu wcześniej, ci ludzie mieliby szansę przeżycia – mówi ks. Piotr. Zaraził też Leśną honorowym krwiodawstwem. Działający przy parafii klub już od siedmiu lat organizuje 3–4 akcje krwiodawstwa w roku. W sumie zebrano już ponad tysiąc litrów krwi. Tegoroczny efekt:
wa (diecezja siedlecka) i proboszczem tamtejszej parafii św. Józefa. Niespełna 600 dusz biedoty, z której grzechem byłoby zdzierać jakiekolwiek pieniądze. Zdobył kiedyś uprawnienia do prowadzenia ośrodków wypoczynkowych, jest również trenerem jeździeckim. Wymyślił, żeby w sąsiedniej wsi Rogale wybudować stajnie i – kontynuując tradycje rodzinne – zająć się hodowlą koni. Teraz wystarcza mu nie tylko na życie, ale
oraz Skandynawii) i Euzebii, po każdej randce z młodą klaczą wzbogaca stadninę o 800 zł. – Jak „czarnych” nie lubię, tak muszę przyznać, że ten nie przepuszcza pieniędzy na gorzałkę czy kobiety. Wciąż inwestuje w konie, ale też bardzo chętnie pomaga ludziom – zapewniał nas jeden z tubylców. Ks. Majchrzak nie wyrywa się do udzielania wywiadów i sesji fotograficznych: – Teraz jest okres roboczy, a klacze się źrebią, więc potrzebują spokoju. Po prostu przyjedźcie tu latem i zobaczycie, jak dobrze dzieci się czują. Przepraszam, ale nie mam już czasu, bo jestem umówiony z ministrantami na piłkę nożną... – rzucił na pożegnanie i pobiegł na trening. III. Wieś Trzęsiny na skraju Puszczy Solskiej to raptem kilkanaście gospodarstw, a cała tamtejsza parafia św. Jana Chrzciciela (diecezja zamojska) liczy około 300 rodzin. Będący tam od 11 lat proboszczem ks. Julian Brzezicki tchnął w zapadłą wieś ożywczego ducha. Zamieszkał w skromnym budynku po byłej szkole, a zrezygnowawszy z planów budowy plebanii, zgromadzone na ten cel pieniądze zainwestował w budowę ośrodka dla dzieci i młodzieży w leśniczówce, tzw. ordynackiej. Małolaty z Trzęsin mają w niej bezpłatną kawiarenkę internetową i czytelnię prasy, a tuż
Ksiądz, że do rany przyłóż! w porywach „może co setny z nich nadaje się na duchownego”. Kobieta jest nieskora do pisania listów, ale chwyciła za pióro, żeby podzielić się z nami swoim zdumieniem. Oto bawiąc u przyjaciół nieopodal Ostródy, natknęła się na tego „setnego”: księdza Zbigniewa Żabińskiego, proboszcza parafii Przenajświętszej Trójcy w maleńkiej wsi Stębark (archidiecezja warmińska). „Wyobraźcie sobie, że wielebny, jako jeden z pierwszych i – nie da się ukryć: z narażeniem życia – ratował miejscowym biedakom dobytek podczas pożaru!” – napisała zszokowana pani Joanna. Jako rzekliśmy, jest wobec „czarnych” nieufna, więc gdy już pożar ugaszono, dyskretnie sprawdziła, czy ks. Zbigniew nie należy przypadkiem do grona „ochotników”, co to sami podpalą, żeby później wypinać pierś do odznaczeń... Okazało się, że nic z tych rzeczy, bo on po prostu tak ma, że lubi pomagać. Co więcej: „(...) z niego jest jakiś nieprawdopodobny dziwoląg. Nie zdziera od ludzi kasy, a gdy potrzeba środków na jakieś remonty czy drobne inwestycje, organizuje zbiórki złomu i sam wozi żelastwo do punktu skupu!” – pisze pani Joanna już po powrocie do równowagi psychicznej, czyli swojej osobistej parafii pod Włoszczową, „z proboszczem łajdakiem i babiarzem, a przy tym nienasyconym chciwcem” – ks. Stanisławem. Jak zwykle przed świętami – rozesłaliśmy po kraju listy gończe w poszukiwaniu dziwolągów podobnych do tego spod Ostródy. Księży wyraźnie odbiegających postawami od nieustannie demaskowanych na łamach „FiM” pedofilsko-złodziejskich standardów. Nie było łatwo, ale kilku wyłowiliśmy...
obok boiska i korty tenisowe, natomiast turyści z głębi Polski – tanie schronisko, będące doskonałą bazą wypadową na Roztocze. Ks. Julian jest zapalonym sportowcem, więc każdego roku Trzęsiny są miejscem Diecezjalnej Olimpiady Sportowej. – Proboszcz nie liczy się z pieniędzmi w najlepszym tych słów znaczeniu. Sobie zostawia na skromne przeżycie, a reszta idzie na pożytek naszych najbiedniejszych dzieci. Gdy czasem zwracaliśmy mu uwagę na zbytnią hojność, odpowiadał, że ma dla siebie tylko tyle, żeby nie bać się pozostawiać plebanii otwartej – dzieli się z „FiM” wrażeniami nauczycielka z pobliskiego Czarnegostoku. Grupująca znanych lubelskich naukowców i społeczników kapituła medalu „Ludziom Gorących Serc” uhonorowała ks. Brzezickiego tym szczególnym odznaczeniem, ale nie uprawnia ono choćby do najskromniejszych dotacji. Tadeusz Rydzyk najwidoczniej zasłużył się stokroć bardziej, skoro nasze państwo wspiera go dziesiątkami milionów. IV. Oprócz rzeczonego o. Rydzyka i operetkowego ks. Henryka Jankowskiego mamy w Polsce jeszcze kilku innych duchownych, którzy rozsławiają (bez żadnego cudzysłowu!) nasz kraj na tzw. arenie międzynarodowej, a ściślej rzecz ujmując: na europejskich boiskach, i to w nad wyraz sympatyczny sposób. Kto zacz? To reprezentacja polskich księży w piłce nożnej (na zdjęciu), która w niedawnych halowych mistrzostwach Europy zdobyła złoty medal po dramatycznych pojedynkach z wielebnymi dziewięciu innych potęg katolickich. Nasi chłopcy nie dość, że mieli najzgrabniejsze łydki i żadnych obwisłych brzuchów, to jeszcze dokopali m.in. Włochom oraz Hiszpanom, a w finale wytrzymali wojnę nerwów i rzutami karnymi pokonali Chorwatów – 4:3. Ci herosi to księża: Wiesław Wołoszyn z Sandomierza (kapitan drużyny), Dariusz Sieradzy z Pińczowa (grający selekcjoner), Marek Łosak (Busko), Mirosław Błoniarz (Świniary), Edward Giemza (Biechów), Wacław Gieniec (Chodków), Sławomir Szyszka (Szczepanów), Piotr Cichoń (Brzesko), Dariusz Gałek (Radom) i Marcin Olszewski (Pilice). Ten ostatni z 6 celnymi trafieniami został królem strzelców Euro 2007. Jakby im było mało, wybrali się jeszcze do Brukseli, gdzie – przy wypełnionych po brzegi trybunach – jedną nogą powalili na kolana Parlament Europejski, wygrywając z reprezentacją tegoż gremium 6:2. „Z waszym episkopatem poszłoby nam znacznie lepiej” – pocieszali się europosłowie przez spływające im po twarzach łzy potu. WIKTORIA ZIMIŃSKA
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r.
GLOBTROTERZY
13
Życie jak podróż K
tóż z nas nie marzył o wspaniałych podróżach i zwiedzaniu świata? Co zrobić, by pójść w ślady słynnych podróżników? – pytam Elżbietę Dzikowską, znaną autorkę książek o świecie, która wraz z mężem, Tonym Halikiem, zrealizowała około 300 filmów dokumentalnych ze wszystkich kontynentów. – Trzeba mieć marzenia i potrafić je urzeczywistniać – wyjaśniła moja rozmówczyni, gdy już usiedliśmy w wygodnych fotelach, w jej domu w Międzylesiu. – I nie zrażać się przeszkodami, tym, że przecież podróże kosztują i nie zawsze nas stać na wyprawę w odległy zakątek świata. Jeśli bardzo chcemy zobaczyć, co znajduje się za horyzontem, zrealizujemy każde swoje marzenie. Gospodyni urokliwego domu o podróżach opowiadać może godzinami. W obszernym salonie nie brakuje pamiątek z licznych wypraw – kolorowych muszli, rzeźb, masek, fotografii i książek. A ze ściany patrzą na nas dwa oryginalne portrety niezapomnianego Tony’ego Halika i jego uroczej małżonki, namalowane przez Edwarda Dwurnika. Gospodyni właśnie wróciła z kolejnej zagranicznej wyprawy. Bezustannie dzwonią telefony, dziennikarze umawiają się na wywiady i gratulują ostatniej prestiżowej nagrody National Geographic. – Jak to podróżowanie zaczęło się u mnie? Skromnie... Pochodzę z Podlasia. Gdy miałam 16 lat, wyjechałam na studia do Warszawy. Pasjonowała mnie sinologia. Po czwartym roku studiów, w 1957 roku, a więc już po naszym Październiku, pojechałam z Uniwersytetu Warszawskiego do Chin. Państwo Mao Tse-tunga było wówczas zupełnie inne niż dziś. Nas, studentów, przyjmowano niczym oficjalną delegację rządową zaprzyjaźnionego
kraju, na dworcach witały nas miejscowe władze, spełniano nasze życzenia. Miesiąc przed tą nietypową wyprawą moja rozmówczyni wyszła za mąż za Andrzeja Dzikowskiego, wówczas studenta polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Niedługo po powrocie z Chin ukończyła studia, ale nie mogła znaleźć pracy. Zatrudniła się więc w jakiejś bibliotece, zajmowała się dziećmi w warszawskim Parku Kultury, a nawet była portierem. – Zniechęciłam się tym wszystkim i postanowiłam zdobyć prawdziwy zawód – historyka sztuki. Kiedy już podjęłam decyzję, niespodziewanie otrzymałam propozycję pracy w nowo otwartej redakcji miesięcznika „Chiny”. Na szczęście redakcja wyraziła zgodę na moje studiowanie. Gdy rozwiązano „Chiny”, trafiłam do działu Ameryki Łacińskiej nowego pisma „Kontynenty”, w którym pracowałam do 1981 roku. Tu nauczyłam się hiszpańskiego i rozpoczęły się moje wyprawy, między innymi do Meksyku, Wenezueli, Kolumbii, Ekwadoru, Peru, Boliwii i Chile. Praca w „Kontynentach” przybliżyła Elżbietę Dzikowską do fotografii, która stała się kolejną pasją jej życia. Mogła teraz nie tylko oglądać cuda tego świata, ale i uwieczniać je. Pani Elżbieta położyła przede mną najnowszy album fotograficzny „Ziemia z bliska”. Oryginalne zdjęcia pokazują to, czego przeciętny śmiertelnik nie zauważa nad rzeką czy na plaży – np. ziarenka piasku tworzące niepowtarzalne kompozycje czy fantastyczną fakturę błota. Zwiedzanie świata z kamerą i aparatem fotograficznym stanowi wielką przygodę. Jednak z roli operatorki filmowej Dzikowska zrezygnowała w 1974 r., gdy poznała w Meksyku Tony’ego Halika, który stał się jej „nadwornym” operatorem. – Poznanie Tony’ego i stypendium zagraniczne zmieniło wówczas całe
moje życie – opowiada podróżniczka. W 1976 roku właśnie z Halikiem byli pierwszymi Polakami, którzy dotarli do ruin zaginionego miasta Vilcabamba, ostatniej stolicy Inków. Do tej wyprawy doszło w nietypowy sposób... – Z Meksyku wracałam do Warszawy przez Limę, gdzie spotkałam profesora Edmundo Guillena, historyka. W Archiwum Indiańskim w Sewilli odnalazł on listy żołnierzy, którzy brali udział w podboju Vilcabamby i opisali trasę wyprawy. Dzięki temu opisowi – twierdził profesor – można odnaleźć to miasto. Zafascynowała mnie ta historia, namówiłam więc Tony’ego, a on zdobył pieniądze z NBC. Maczetami wycinaliśmy drzewa, by wreszcie trafić na mury z charakterystycznymi oknami i niszami w kształcie trapezu. Profesor Guillen odkrył osmalone dachówki dawnego pałacu Inki, znaleźliśmy też Świątynię Słońca z ogromnym rytualnym kamieniem w środku, symbolizującym wieczność, a także całkiem dobrze zachowany klasztor tzw. dziewic słońca, który nazwaliśmy Polonią. Wielką przygodę w życiu podróżniczki stanowił też Meksyk. Tu poznała wspaniałych ludzi, m.in. znakomitego grafika Jose Luisa Cuevasa (wystawiał w naszej „Zachęcie”), a także ówczesnego prezydenta kraju – Luisa Echeverrię Alvareza. – Podczas obiadu w domu mojego przyjaciela Cuevasa rozmawiałam z Alvarezem o Polsce. Nagle prezydent zapytał mnie o moje plany. Zamierzałam jechać na roczne stypendium do Peru, ale właśnie dostałam telegram, że minister kultury, która mi je przyznała, została zdymisjonowana i muszę wracać do Polski. „W takim razie my damy pani stypendium” – powiedział prezydent. Dzięki temu przez rok podróżowałam po Meksyku, towarzysząc wraz z innymi dziennikarzami prezydentowi. To właśnie wtedy poznałam Tony’ego, mojego drugiego męża, który był korespondentem amerykańskiej sieci NBC i prezesem Meksykańskiego Związku Dziennikarzy Zagranicznych. Po roku prezydent zaproponował Polce pracę i obywatelstwo, o które można się było ubiegać dopiero po... 25 latach pobytu. – W Polsce w tym czasie (druga połowa lat 70.) nie żyło się najlepiej, ale czekało na mnie stanowisko kierownika działu Ameryki Łacińskiej w „Kontynentach”. Zdecydowałam się wracać do ojczyzny. Prezydent podarował mi piękną kolekcję strojów meksykańskich, którą
ofiarowałam Muzeum Podróżników im. Tony’ego Halika w Toruniu. Potem były kolejne wyprawy i powroty, najczęściej do krajów Ameryki Łacińskiej. I odkrywanie tropów wielkich Polaków, m.in. inżyniera Ernesta Malinowskiego, twórcy najwyżej położonej wówczas kolei. – Malinowski w 1856 roku ukończył szkoły w Paryżu i wyjechał do Peru, w którym pozostał do końca życia. Powszechnie mówiono, że wspomnianą kolej zbudował kto inny, zapominając o Polaku, dlatego na przełęczy Ticlio, 4818 metrów nad poziomem morza, postanowiliśmy postawić pomnik ku czci Polaka. Odsłonięto go w 1999 roku w 100 rocznicę śmierci wielkiego rodaka. Największa przygoda podróżniczki? – Jest jeszcze przede mną – mówi z uśmiechem pani Elżbieta i opowiada jednocześnie o swoich kłopotach z podróżowaniem. Nie lubi samolotów i pociągów. Czasami tym podróżom towarzyszą mrożące krew w żyłach sceny, jak choćby ta związana z napadem uzbrojonego w nóż Indianina. W ostatnich latach Elżbieta Dzikowska z pasją odkrywa Polskę i jej nieznane zakątki. Niedługo ukaże się drukiem czwarty tom z serii „Groch i kapusta, czyli podróżuj po Polsce”. – Polska zasługuje na to, by ją poznawać, by zaliczyć np. szlak piastowski, poznać jeziora mazurskie. Pani Elżbieta wyraźnie się ożywia, gdy wspomina o swoich ukochanych Bieszczadach, a szczególnie Ustrzykach Górnych, które po domu w Międzylesiu są jej drugim miejscem na ziemi. W Ustrzykach, w hotelu, ma swój pokój z niezapomnianym widokiem na góry. – A weźmy choćby taki Dolny Śląsk z 2 tysiącami pałaców – przecież
jest ich tu więcej niż nad Loarą! Mamy też cudowne budownictwo drewniane. Odkryłam niedawno Wielkopolskę ze wspaniałymi okolicami Leszna i Gostynia. Rozmawiając z panią Elżbietą o podróżach, filmach i książkach, nie mogę nie wspomnieć o Tonym Haliku, którego uwielbiały pokolenia Polaków. Jego opowieści o cudach natury i przygodach z serii „Pieprz i wanilia”, pokazywane przed laty w telewizji, gromadziły olbrzymią widownię. Aż dziw, że TVP nie wznawia tych interesujących programów. – Tony kochał ludzi i swoją pracę. Miał charyzmę, zapewne dlatego uwielbiała go młodzież. Aż 12 szkół w Polsce nosi jego imię, są regaty poświęcone pamięci Tony’ego (był wspaniałym żeglarzem). Pochodził z Torunia, ale był obywatelem świata. Zmarł w 1998 roku. Na kamiennym krzyżu znajduje się plecak, nieodłączny element wyposażenia każdego podróżnika. Halik – w przeciwieństwie do małżonki – był człowiekiem wierzącym. – Nie przeszkadzało nam to wcale w szczęśliwym życiu. Gdy trzeba było, woziłam Tony’ego do kościoła – wspomina Dzikowska. – Podczas podróży po świecie poznała Pani zapewne wierzenia wielu ludów i sporo bogów... – Jeśli Bóg istnieje, zapewne jest jeden – odpowiada moja rozmówczyni. Najbliższe plany? – Przygotowuję książkę „Sztuka na papierze”, poświęconą polskim artystom, a już w lutym wybieram się do Meksyku i Gwatemali, tuż po wykurowaniu się. Bo podróże, choć dostarczają wielu niezapomnianych przygód, obfitują także w różnorodne choróbska. RYSZARD PORADOWSKI
14
NIEPOBOŻNE ŻYCZENIA
Noworoczne słowo specjalnie do Czytelników „Faktów i Mitów”:
Grzegorz Napieralski, poseł, sekretarz generalny Sojuszu Lewicy Demokratycznej: „W prezencie składam obietnicę, że w przyszłym roku będziemy bardzo mocno walczyć o te sprawy, które łączą się z wizją lewicowości, a Czytelnikom „FiM” obiecuję przede wszystkim to, że będziemy walczyć o neutralność światopoglądową naszego państwa. Nasze projekty prawne niech na razie pozostaną niespodzianką, ale obiecuję, że nie spoczniemy”.
Jarosław Kalinowski, wicemarszałek sejmu, Polskie Stronnictwo Ludowe: „Największym pragnieniem, może nie wszystkich, ale zdecydowanej większości Polaków przed ostatnimi wyborami było pragnienie spokoju, normalności i pragnienie, żeby parlament zajął się naprawdę takimi problemami, z którymi borykają się Polacy, a nie ciągle wiecznymi tematami zastępczymi i awanturami – lustracją, dekomunizacją itd. Nie mówię, że to nie są ważne rzeczy, ale w taki sposób, jak to było czynione, zostało ocenione. Życzę, żeby spełniły się nadzieje pokładane w tej koalicji, która została zawiązana. My czujemy tę odpowiedzialność związaną z tym zaufaniem. Takiego przyrostu nie było od 18 lat i oby tego nie zmarnować. Naszym obowiązkiem jest zrobić wszystko, aby tak się właśnie nie stało”.
Jerzy Szmajdziński, wicemarszałek sejmu, Lewica i Demokraci: „Na Nowy Rok życzę, żeby można było w Polsce jak najszybciej uchwalić Kartę praw podstawowych. Są już wnioski w Trybunale Konstytucyjnym,
Krystyna Szumilas, wiceminister edukacji w rządzie PO-PSL, Platforma Obywatelska: „Życzę, aby w 2008 roku panowała atmosfera wolności. Wolność jest wartością, o którą warto zabiegać, pamiętając również o tym, że zbyt duża wolność też jest niebezpieczna. Ważne jest, aby myśląc o wolności, myśleć o innych ludziach i dzielić się z innymi tym, co mamy. W 2008 roku w ramach prac Ministerstwa Edukacji Narodowej będziemy realizować program »Bezpieczna i przyjazna szkoła«, który będzie przeciwieństwem programu pana ministra Giertycha. Chcemy postawić przede wszystkim na zapobieganie”.
Maria Szyszkowska, przewodnicząca RACJI Polskiej Lewicy: „RACJA PL nie ma, jak dotychczas, swoich posłów i senatorów, przez co na razie nie ma siły wykonawczej, możliwości tworzenia prawa oraz bezpośredniego wpływania na decyzje władz. Mimo to deklarujemy w nadchodzącym 2008 r. kontynuację swoich dotychczasowych działań. Skoncentrujemy się na organizowaniu protestów wobec proamerykańskiej polityki naszego rządu oraz działaniach na rzecz wyzwalania świadomości Polaków z mitów, które osłabiają odwagę jednostek i zamieniają Polskę w państwo kościelne. Życzymy wszystkim antyklerykalnego zwrotu w Nowym Roku”.
dotyczące Świątyni Opatrzności Bożej, wydziałów teologicznych, wliczenia oceny z religii do średniej itd. Będziemy podejmować inicjatywy, które wynikają wprost z naszego programu i które są skierowane przeciwko brakowi tolerancji”.
Krystyna Łybacka, posłanka, minister edukacji w rządzie SLD: „Wszystkim osobom, które cenią sobie prawdę i autentyczną wolność człowieka, wolność, której granice wyznacza jedynie nienaruszanie wolności drugich, życzyłabym, żeby rządzący mieli wystarczająco dużo determinacji i odwagi, by również dążyć do prawdy i zapisywać gwarancje tej wolności w prawie”. Opracowanie DANIEL PTASZEK
W
raz z zapoczątkowanym w średniowieczu kultem Dzieciątka Jezus na jego potrzeby rozwinęła się niemal na masową skalę produkcja relikwii związanych z dzieciństwem Chrystusa.
należeć kryształowe fiolki z... mlekiem, którym Matka Boska miała karmić Dzieciątko. Ich posiadaniem do dnia dzisiejszego szczyci się wiele kościołów w całej Europie, głównie we Włoszech, Francji i Hiszpanii. Podobno posiadał je również kościół św. Trójcy w Krakowie. Inne relikwie Dzieciątka Jezus nie mają już jednak tak wielkiego wzięcia u wiernych jak za starych „dobrych czasów”. Dawno na przykład podupadł cieszący się niegdyś oszałamiającą wprost popularnością kult świętego napletka. I pomyśleć, że jeszcze na początku XX wieku posiadaniem „autentycznego obrzezka” chwaliło się aż trzynaście świątyń, m.in. Santiago de Compostela w Hiszpanii i Bazylika św. Jana na Lateranie w Rzymie. Nie mniej modne były zęby mleczne i włosy z głowy małego Jezuska oraz źdźbła z betlejemskiej stajenki, ale trafiały się nawet „w stu procentach prawdziwe” odciski stópek Dzieciątka... Popyt zwyczajnie nakręcał podaż, a producentom relikwii nie brakowało fantazji. AK
Relikwie Dzieciątka Najsłynniejszą i uchodzącą za najcenniejszą jest relikwia żłóbka, w którym rzekomo miał leżeć mały Jezusek. Posiadaniem aż pięciu fragmentów drewna z „autentycznej” kołyski szczyci się Santa Maria Maggiore w Rzymie, która z tego powodu co roku w okresie świąt Bożego Narodzenia od stuleci przeżywa rekordowe oblężenie. Nie mniej legendarnym skarbem jest wchodzący w skład tzw. wielkich relikwii akwizgrańskich skrawek pieluszki Jezusa, w którą tuż po narodzeniu zostało zawinięte Dzieciątko, przechowywany w katedrze w Akwizgranie (Aachen). Do najbardziej rozpowszechnionych niemowlęcych relikwii Jezusa bezwzględnie jednak zdają się
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r. Grupa pasjonatów chce sprowadzić do kraju prochy wielkiego, ale przeklętego króla. Jeśli przedsięwzięcie się powiedzie, także „Fakty i Mity” przejdą do historii. Jeśli się nie uda... Nie, nie może się nie udać! Oto mamy w historii Polski dwie postacie: świętego Stanisława, biskupa, patrona Polski (a faktycznie Watykanu), oraz króla Bolesława Śmiałego – znakomitego, mądrego władcę, scalającego rozbity kraj. Ten pierwszy jest, paradoksalnie, uosobieniem cnót, drugi – synonimem bezprawia, gwałtu i krwawego mordu. Stanisław leży od niemal 1000 lat na wawelskim wzgórzu, w rzeźbionym w srebrze sarkofagu, Bolesław... jest pochowany gdzieś na wygnaniu. Gdzie? W tym sęk. Aby przybliżyć cel i sens naszych poszukiwań, potrzebna jest szczypta historii. ~ ~ ~ Jak doszło do ucieczki z kraju króla Bolesława Śmiałego i dlaczego w ogóle musiał on uciekać? Gdzie spoczywają jego szczątki? Aby odpowiedzieć na te pytania, trzeba cofnąć się do XI stulecia i rządów ambitnego i... śmiałego władcy. Bolesław, jak wynika z zapisów Galla Anonima i późniejszych kronikarzy, był mężem odważnym i wojowniczym, ale też porywczym. Król nie mógł się pogodzić z opozycją, której przewodził biskup krakowski Stanisław. Mało, że przewodził, to jeszcze kolaborował z wrogami: Niemcami i Czechami czyhającymi na polskie rubieże. Wstydliwie przemilczany dokument na ten temat do tej pory można odnaleźć w Archiwum Państwowym w Pradze. Wynika z niego niezbicie, że biskup Stanisław był na stałym, wysokim żołdzie wrogiego Polsce czeskiego monarchy Wratysława. A to już była jawna zdrada stanu, o której dowiedział się i której nie mógł darować Bolesław. No i podjął decyzję drastyczną (z punktu widzenia dzisiejszych – uczciwych – historyków, jedynie słuszną) – kazał zabić zdrajcę. Był rok 1079. Wbrew hagiograficznym, malowniczym opisom kościelnych kronikarzy – Stanisław nie zginął na stopniach ołtarza, lecz został osądzony i pozbawiony życia tak jak wielu współczesnych mu skazańców zdrajców. Kościołowi, który jak wszędzie walczył o wpływy na dworze, klecha męczennik spadł wprost z nieba. Wymyślona bałamutna legenda o zamordowaniu biskupa na stopniach ołtarza przez samego króla i rozczłonkowaniu ciała hierarchy kościelnego powtarzana jest
15
POWRÓT KRÓLA do dziś. Ofiara wypełniła po śmierci przeznaczoną jej rolę: Stanisław został kanonizowany w 1253 roku i później po wielekroć używany do zastraszania władców Rzeczypospolitej. Śmierć biskupa – sprytnie wykorzystywana przez hierarchów kościelnych jako karta przeciw królowi – doprowadziła do buntu możnych w 1079 roku, wypowiedzenia przez nich posłuszeństwa monarsze i ucieczce tegoż za granicę. Oczywiście, współcześni Bolesława wcale nie uważali go za zbrodniarza. Czarny PR zapoczątkowany został dopiero w XIII wieku. Po opuszczeniu kraju Bolesław schronił się na Węgrzech u zaprzyjaźnionego króla Władysława, a na polskim tronie zasiadł jego młodszy brat – Władysław Herman. Wygnaniec ukrył się za klasztornymi murami w miejscowości Ossiach w Karyntii (Austria) Przed śmiercią odbył jeszcze podobno pielgrzymkę do papieża i otrzymał odpuszczenie grzechów. Nic dziwnego – egzekucja biskupa zdrajcy dokonana została podobno za papieskim przyzwoleniem... Zanim król skonał (1082 r.), miał wezwać opata klasztoru i wyjawić tajemnice swego życia. Gdzie naprawdę spoczywają szczątki polskiego władcy? Wszystko wskazuje na to, że w dawnym benedyktyńskim klasztorze w Ossiach, choć nie brak też konkurencyjnej wersji o pochowaniu go w Tyńcu. Na potwierdzenie tej ostatniej tezy – lansowanej przez Kościół – nie ma jednak żadnych dowodów. Zdecydowanie lepiej udokumentowana jest wersja o austriackim pochówku króla. Wiadomo, że w XI stuleciu opat Tuecho przyjął do klasztoru przybysza pokutnika. W zakonnych kronikach pojawia się nawet imię Bolesława. Pierwsze wykopaliska archeologiczne w Ossiach przeprowadzono już w 1839 roku, jednakże przy ówczesnych metodach badawczych nie mogły one dostarczyć dowodów na potwierdzenie pochówku polskiego króla. Dopiero kolejne austriackie badania przeprowadzone w 1960 r. ujawniły sensację. Znaleziono kości mężczyzny, pozostałości zbroi rycerza i kosztowności pochodzenia polskiego z XI wieku!!! Istniejący do dziś w Ossiach grób posiada kamienną tablicę z wyrytym wizerunkiem osiodłanego konia w uprzęży (bez jeźdźca) i napis: „Rex Boleslaus Poloniae occisor sancti
Stanislaviae Cracoviensis” (Bolesław król Polski, zabójca świętego Stanisława, biskupa krakowskiego). Tak więc nie ma raczej wątpliwości. A skąd ten dziwny koń? W roku 1894 w klasztornych kronikach natrafiono na zapis, że „Bolesław leży pod koniem, bo koń to symbol Polski”. Tyle rys historyczny. Czytelników zainteresowanych szczegółami odsyłamy do licznych stron internetowych na ten temat.
z największych polskich królów”. Następnie przedstawił historię poniewierki monarchy. Słuchaliśmy z życzliwym zainteresowaniem, ale i pewną pobłażliwością: Ot, pięknoduch. Fantasta. Sprowadzić króla, który zamordował patrona Polski? To se neda... Nawet po 1000 lat. Na koniec gość zapytał po gierkowsku: „Pomożecie?”. „Pomożemy” – obiecał Jonasz przy naszym wtórze. Koniec końców stanęło na tym, że jak już wrocław-
~ ~ ~ Król Bolesław Śmiały upomniał się o rehabilitację niemal 1000 lat później, pukając do drzwi naszej redakcji. Jego „wysłannik” nazywał się Piotr Wojnar. Osoba to znana już Czytelnikom „FiM”. Przypomnijmy: Wojnar stoi na czele polskiego ruchu prasłowiańskiego, grupy pasjonatów kultywujących prawierzenia naszych praojców. Pisaliśmy o tym etnicznym ruchu kilkakrotnie na naszych łamach. No więc Piotr zapukał do „FiM” na początku maja i niemal od progu wypalił: „Chcemy sprowadzić do Polski i uroczyście pochować prochy jednego
sko-opolskie Stowarzyszenie Inicjatyw Lokalnych UNISON (które Wojnar reprezentował) podejmie stosowne działania, włączymy się do projektu. Wojnar ponownie pojawił się w redakcji. Z korespondencją. Oto grupa wybitnych polskich historyków zapowiedziała udział w projekcie „ŚMIAŁY”. Pozytywnie odpowiedzieli też archeolodzy, a nawet jeden antropolog – specjalista od badania czaszek. – No a forsa na to wszystko? – wyjąkaliśmy oniemiali. – Też już jest. Na razie 25 tysięcy. Potrzeba trzy razy tyle, ale znajdziemy – oznajmił Piotr.
– No a co na to rząd Austrii (gdzie się wkrótce wybierzemy), któremu będziemy wiercić dziurę w ziemi? – zadaliśmy ostatnie pytanie. – Nie widzi przeszkód. Rzeczywiście. Attaché kulturalny ambasady Austrii, Walter Stojan, zapewnił „FiM”, że strona austriacka będzie służyła wszelką pomocą przy realizacji projektu. ~ ~ ~ No więc co nam pozostało? Wykopiemy z Ossiech w Austrii to, co pozostało z króla Bolesława, przywieziemy do Polski i z wielką pompą pochowamy. Kiedy? W ciągu najbliższych 12 miesięcy. Gdzie? Stowarzyszenie UNISON nie marzy o Wawelu. Na razie mówi się o Gieczu (przypadkowo, o historyczna ironio, niedaleko Bramy-Ryby) – pradawnej stolicy Piastów. A co na to władze Polski? W tym sęk. Pomimo upływu dziesięciu wieków sprawa jest nadal delikatna, bo polityczna. Nawet wymienieni wcześniej naukowcy na razie chcą pozostać anonimowi. „Dlaczego?” – zapytaliśmy jednego z nich. „Bo Bolesław Śmiały to sprawa nadal (i nader) śliska” – usłyszeliśmy w odpowiedzi. Jaki będzie udział „FiM” w przedsięwzięciu? Jonasz oddał do dyspozycji UNISON-u redakcyjną kancelarię prawną, jeden z firmowych samochodów i pewne środki finansowe. Także biegłego tłumacza z niemieckiego. A wszystko po to, żeby udowodnić Polakom, że polski król Bolesław Śmiały ważniejszy jest od watykańskiego świętego – zdrajcy ojczyzny. ~ ~ ~ No to, królu Bolesławie! Jedziemy po waszeci! MAREK SZENBORN RYSZARD PORADOWSKI PS Każdy, kto chciałby wspomóc ŚMIAŁY projekt choć drobnym datkiem (i tym samym znaleźć swoją sygnaturkę na cokole przyszłego nagrobnego pomnika monarchy), proszony jest o dokonanie wpłaty na konto: PKO BP Oddział Wrocław 19102052260000640202563153. Z dopiskiem „Powrót króla”. Macie pytania, wątpliwości lub własne pomysły? Możecie pomóc? Dzwońcie do Piotra Wojnara. Tel.: 602794255
16
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r.
ŚWIĘTA, ŚWIĘTA...
G
rudniowe święto Bożego Narodzenia i styczniowe święto Trzech Króli miały swój początek w IV wieku n.e. Przerobiono je z saturnaliów, które pogańscy Rzymianie obchodzili od 17 do 24 grudnia, oraz kalend noworocznych. Zamiana dnia 25 grudnia ze święta Słońca Niezwyciężonego na Boże Narodzenie i kalend na Trzech Króli nie zmieniła rzymskich zwyczajów. W czasie saturnaliów (święta
zgromadzeni w kościele „pokorni” zaczynali wrzeszczeć deposuit (złożył). O tym, co wtedy działo się w kościele, może świadczyć fakt, że w 1199 roku władze kościelne nakazały ograniczyć deposuit „do pięciu ryków”. Z czasem wszystkie te obrzędy zostały wzbogacone oślim rykiem. Jak napisał Jerzy Kędzierski, w dokumencie z Beauvais z roku 1222 jest mowa, że do kościoła wjeżdżała na ośle młoda dziewczyna z dziecięciem w ramionach,
Święto Głupców zimy) – jak pisał w „Dziejach Anglii” Jerzy Kędzierski – panował wesoły chaos. Panowie i niewolnicy bratali się ze sobą wśród powszechnego opilstwa, a wybrany król – Rex Saturnalitus – wydawał absurdalne rozkazy, które musiały być spełnione. Podobnie bawiono się przez trzy dni kalend. Mimo pełnego zwycięstwa chrześcijaństwa te zwyczaje przetrwały, choć w częściowo zmienionej formie, aż do XV wieku. Wzmianka o Święcie Głupców, czyli święcie tzw. subdiakonów (kapłani o najniższych święceniach uprawniających do pełnienia kapłańskiej posługi – przyp. aut.) mających ustaloną reputację głupców, pojawiła się w 1190 roku. Urządzali je w kościołach subdiakoni po Bożym Narodzeniu. W 1234 roku Grzegorz IX wydał kanon potępiający te pogańskie zabawy. Prócz subdiakonów swoje święto obchodzili także chłopcy chórzyści. Obchody te przypadały w Dzień Młodzianków, zaraz po Bożym Narodzeniu. Wybierano biskupa, który wraz z rówieśnikami odprawiał nabożeństwa. Początkowo Święto Głupców i tripudium chórzystów odbywały się niezależnie od siebie, potem różnice zaczęły się zacierać i subdiakoni, wśród których (jak napisał Jerzy Kędzierski) nie brakowało homoseksualistów, używali sobie w czasie tych obrzędów w kościołach ile wlezie. Najpoważniejsze bodaj skargi na ludi dishonesti dochodzą z Exester i pobliskich kościołów, gdzie obchody trwały jeszcze trzy dni po Bożym Narodzeniu. W tym czasie nie tylko parodiowano jutrznię, nieszpory, a nawet mszę, lecz jeszcze darto szaty liturgiczne i niszczono ozdoby! Symbolem tych zabaw obrzędowych była laska, którą przekazywano „Królowi Bałaganu” (dawniejszy Rex Saturnalitus) w czasie nieszporów, podczas Magnificat, przy słowach: „Złożył z tronu potężnych i wyniósł pokornych”. Wtedy
wyobrażająca Dziewicę uciekającą z Dzieciątkiem do Egiptu. Osioł zatrzymywał się przy ołtarzu, mszę odprawiano dalej, a każdą część liturgii obecni kończyli oślim rykiem. Na koniec celebrant zamiast missa est ryczał trzykrotnie jak osioł ter hinhannabit, a kongregacja odpowiadała ogłuszającym rykiem. Samych obrzędów nie udało się wyrugować, ale próbowano utrzymać je w karbach i przepisy regulujące poszczególne obrzędy powtarzały się często. W Mszale Błaznów (Missel de Fous) pochodzącym z Sens można znaleźć rytuał obrzezania. Ceremonie często zaczynały się od pijaństwa. „Króla Bałaganu” wnoszono do kościoła na plecach, chrzczono go i na niby obrzezywano. Teologowie paryscy upatrywali w tych praktykach rękę diabła. Znany jest list dziekana fakultetu teologii w Paryżu z roku 1445, żądający bezwzględnego zniesienia różnych niemoralnych przedstawień w kościele: „Kto, pytam się, czujący po chrześcijańsku nie potępi tego wszystkiego, widząc kapłanów i kleryków w maskach i o twarzach potwornych podczas nabożeństw, tańczących na chórze, poprzebieranych za kobiety, rajfurów, aktorów, śpiewających rozwiązłe piosenki? Jedzą czarną kiszkę na boku ołtarza tuż przy celebrancie, grają na ołtarzu w kości, kadzą śmierdzącym dymem z zelówek starych butów i biegają, a skaczą po całym kościele z bezczelną i bezwstydną niegodziwością”. Dopiero z reformacją tego rodzaju obrzędy wycofały się z kościołów, częściowo znajdując schronienie na uniwersytetach, gdzie w różnych formach przetrwały do dziś. JERZY RZEP
Pieluchy Jezusa Podczas gdy Polacy nie wyobrażają sobie wigilijnego stołu bez karpia czy barszczu z uszkami, dla Niemców jednym z kanonów bożonarodzeniowego menu są... pieluszki Chrystusa. Jest to drożdżowa strucla z bakaliami, kształtem mająca przypominać zawinięte w becik dzieciątko Jezus. Najstarsza pisemna wzmianka o pieluchach Jezusa pochodzi z 1329 roku z Naumburga, jednak swoją wielką sławę bożonarodzeniowego ciasta strucla zawdzięcza drezdeńskim cukiernikom, którzy po raz pierwszy upiekli ją w 1450 roku. Pieluchy będące pierwotnie prostym klasztornym pieczywem adwentowym, zgodnie z kościelną recepturą wypiekanym wyłącznie z mąki, drożdży, wody i oleju (dawniej w adwencie obowiązywał post), jako wykwintny bożonarodzeniowy smakołyk trafiły pod strzechy dopiero po wykupieniu w 1467 roku u papieża przez wielkiego łasucha elektora saskiego tzw. listu maślanego. Odtąd zgodnie z watykańskim pozwoleniem, po złożeniu stosownej ofiary pieniężnej na rzecz Kościoła do pieluch Jezusa wolno było „z czystym sumieniem i błogosławieństwem bożym” dodawać masło i mleko. Żadna z chrześcijańskich nacji nie ma jednak najmniejszych szans konkurowania w zakresie kuchni dewocyjnej z Włochami. Specjalnością włoskiej tradycji kulinarnej jest bowiem
N
całe mnóstwo ciast, ciastek i ciasteczek dedykowanych przeróżnym świętym. Nadziewane słodkim twarożkiem pierożki świętego Józefa, migdałowo-cynamonowe pierniczki świętej Katarzyny z Sieny, chrupiące rurki z kremem świętego Błażeja, migdałowo-orzechowe ciasto Świętego Mikołaja, herbatniki świętego Marcina do maczania w winie, półsłodkie obwarzanki świętego Wita, fantazyjnie dekorowane ciasto świętego Pawła czy sezamowe ciasteczka świętego Antoniego – lista świętych łakoci jest bardzo długa, nie ma bowiem tygodnia, by gdzieś we Włoszech nie odbywała się jakaś sagra, czyli religijny festyn na cześć świętego patrona. Dawniej wypiekano je wyłącznie z okazji fiest poświęconych danemu patronowi, obecnie w wielu włoskich cukierniach serwowane są przez cały rok, nierzadko w kilku wariantach. Szczególny wymiar kulinarna dewocja przybiera jednak dopiero na terenie Sycylii. Najsłynniejsze z sycylijskich przysmaków to oczka świętej Łucji z Syrakuz (occhi di Santa Lucia) – w kształcie litery „S”, z mąki, białego
ajbardziej znana i najstarsza z „oficjalnych” siedzib Świętego Mikołaja mieści się za kołem podbiegunowym w pobliżu miejscowości Rovaniemi w Finlandii. Odkąd w 1985 roku minister spraw zagranicznych Finlandii dokonał „uroczystego przekazania ziemi Świętemu Mikołajowi”, szeroko reklamowana całoroczna wioska Świętego Mikołaja jest masowo odwiedzana przez turystów i stanowi wyjątkowo dochodową atrakcję. W ciągu roku poczta w Rovaniemi otrzymuje prawie milion listów nadsyłanych z całego świata, adresowanych do Mikołaja z prośbami o prezenty. Najwięcej ślą ich Finowie, po nich Japończycy, a za nimi... Polacy. Przeciwko fińskiej lokalizacji siedziby Świętego Mikołaja stanowczo protestuje konkurencja, czyli Szwedzi, którzy również wybudowali mikołajowy park rozrywki i organizują wycieczki do „prawdziwego”, tj. szwedzkiego Mikołaja. Twierdzą przy tym bardzo poważnie, że ten „prawdziwy” mieszkać może jedynie na północy Szwecji, bo tylko tam żyje dostatecznie dużo reniferów, mogących zaciągnąć jego zaprzęg w najodleglejszy zakątek świata. I jako niezbity dowód przytaczają pierwszy list do Świętego Mikołaja, który szwedzka poczta otrzymała już w 1890 roku, czyli wiele lat wcześniej niż fińska wioska mikołajowa.
wina i oliwy – oraz kusząco ponętne piersi świętej Agaty z Katanii (mammelle di Sant’Agata). Te ostatnie dostępne są co najmniej w dwóch wariantach: jako lukrowane babeczki z budyniowym nadzieniem, starannie wymodelowane w kształcie piersi, lub równie ponętne ciastko typu pasta reale (odpowiednio formowany marcepan, robiony z mielonych migdałów, cukru i białek) z dodatkiem owoców kandyzowanych, stosownie przyozdobione wisienką. Oczka dawniej przygotowywano wyłącznie 13 grudnia z okazji Dnia Świętej Łucji, a piersi – 5 lutego na wspomnienie św. Agaty; współcześnie można je kupić przez cały rok w hipermarketach. Mając jednak na uwadze fakt, że – wedle kościelnych przekazów – święta Łucja, aby uniknąć grzechu, wykuła sobie oczy, które urzekły pewnego pogańskiego adoratora, i następnie przesłała mu je w prezencie, a święta Agata, odmówiwszy swojej ręki rzymskiemu namiestnikowi, została przez niego skazana na tortury, w tym na obcięcie piersi – delektowanie się łakociami wypiekanymi na pamiątkę wyłupionych oczu czy uciętej piersi wydaje się dość osobliwym przejawem kulinarnej perwersji. AK
Faktem jest jednak, że szwedzki Mikołaj dostaje „zaledwie” ponad 200 tysięcy listów. O miano siedziby Świętego Mikołaja zabiegają także polskie miasta. W 2004 roku jako jego „oficjalne” centrum zaczęło się lansować najsłynniejsze polskie uzdrowisko dziecięce – Rabka-Zdrój. Świętemu Mikołajowi wystawiono nawet pomnik przed zabytkowym dworcem PKP (pomnik – pobłogosławiony przez papieża Jana Pawła II – wkrótce okazał się samowolą budowlaną). Po Rabce pomysł na ustanowienie kwatery terenowej Świętego Mikołaja szybko podchwyciły Suwałki – uchodzące za polski biegun zimna. Wielkie otwarcie suwalskiego zimowego pałacyku Świętego Mikołaja i mikołajkowej poczty odbyło się w 2005 roku. Jednak najbardziej profesjonalnie do zagospodarowania Mikołaja zabrał się Toruń. Nie tylko bowiem ustanowił kancelarię Mikołaja, ale proponuje też wędrówkę turystycznym szlakiem świętego. Na mikołajkowej trasie oprócz toruńskich zabytków związanych ze świętym patronem oraz muzeów (Kopernika, Piernika i Podróżników) nie brakuje miejsc, w których można zaopatrzyć się w oryginalne prezenty – mydlarni, winiarni, pracowni złotników czy sklepu z piernikami. Finał wędrówki stanowi zapiecek Mikołaja, gdzie również działa mikołajowa poczta. SK
Gdzie mieszka Święty Mikołaj?
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r. CHOINKA KONTRA MENORA Z nadejściem okresu świątecznego w USA rozpoczęły się tradycyjne boje na tle wyznaniowym. Czy choinka jako symbol religijny może być eksponowana w publicznym miejscu, czy pozdrowienia i życzenia z okazji chrześcijańskiego Bożego Narodzenia ranią lub obrażają uczucia żydów i muzułmanów? W Long Beach na przedmieściach Nowego Jorku konflikt wybuchł o wielkość. W hallu ratusza postawiono 7-metrowej wielkości menorę dla uczczenia żydowskiego święta Hanukka i (o zgrozo!) trzy razy niższą choinkę. Natychmiast wybuchły protesty, urząd miejski zasypano listami, urywały się telefony. Burmistrz tłumaczył, że większego drzewka nie był w stanie znaleźć, choć szukał nawet w Kanadzie. Chrześcijanie z Long Beach sprężyli się i natychmiast takowe znaleźli: dokładnie siedmiometrową jodłę. JF
KUP MI GÓWNO Coraz trudniej o naprawdę oryginalny, unikalny prezent pod choinkę. Na szczęście istnieje The International Rhino Foundation.
LEPSZY CYC NIŻ NIC Kalifornijska gwiazda filmów porno Mary Carey zdobyła sławę. Nie kreacjami w filmach, lecz tym, że w roku 2003 starła się w boju o stanowisko gubernatora stanu, które chciała wyjąć jeszcze bardziej sławnemu z powodu ciała Schwarzeneggerowi.
DAJE I ROZDAJE Pracownica seksualna z Chile zaofiarowała dochód z 27 godzin pracy zawodowej na cele dobroczynne. W konserwatywnym, katolickim kraju Maria Carolina z dnia na dzień zdobyła sławę. Mówi się o niej w wiadomościach, występuje w talk-show. Jak dotąd na potrzeby biednych przekazała 4 tys. dolarów. Prostytucja w Chile jest legalna. Organizatorzy zbiórki na cele społeczne oświadczyli, że nie popierają „niemoralnej działalności”, ale pieniądze (pecunia non olet) wzięli. „Ludzie, którzy oferują dotacje na cele charytatywne, robią o wiele gorsze rzeczy niż ja – stwierdziła Maria Carolina. – Ale tylko ja mówię o tym głośno”. JF
WIEKOWY KOCIAK Nie udało się. Obecnie Carey usiłuje odzyskać część minionego rozgłosu. Ogłosiła, że po operacji wymiany silikonowych implantów piersiowych (model 36-D zastępuje monstrualnym 36-DDD) stare wkłady do biustu zamierza sprzedać po opatrzeniu ich autografem. Motywem nie jest jednak chciwość, lecz filantropia. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży plastikowych poduszek zamierza przeznaczyć na fundusz walki z rakiem piersi. 27-letnia pornogwiazda ujawnia, że skłonności charytatywne naszły ją, gdy uniezależniła się od narkotyków i alkoholu. ST
ŻURAWINA TO JEST TO
Międzynarodowa fundacja chroni nosorożce przed wyginięciem. Na to, jak wiadomo, potrzebne są fundusze, które znajdują się w kieszeniach ludzi. By je stamtąd przetransferować na swe konto, fundacja trafnie spostrzegła, że przed świętami ludzie – po desperackich poszukiwaniach prezentu – kupią nawet gówno. Ale nie byle gówno. Jeśli rzadkie (nie w sensie konsystencji), to tym lepiej. Na aukcji internetowej eBay fundacja wystawiła cztery rodzaje kup nosorożców: białego, czarnego, indyjskiego i sumatrzańskiego. Najlepiej idzie licytacja łajna rodem z Sumatry – cenę wywindowano już do 500 dolarów za placek. Notowania innych rodzajów odchodów są niższe, ale też niezłe: 255 dol. (nosorożca czarnego), 250 (indyjskiego) i 122,50 (białego). Kał nosorożca jak najbardziej kwalifikuje się na prezent pod choinkę, bo jest pozbawiony fetoru, wysuszony i umieszczony w estetycznej, przezroczystej kasetce. Podarek to tym bardziej atrakcyjny, że jego producentów pozostało niewielu: tylko 17 500 nosorożców żyje w stanie dzikim i 1200 w zoo. PZ
ZE ŚWIATA
Naukowcy z licznych uniwersytetów w USA doszli do zgodnego przekonania, co jest najzdrowsze na świecie. Okazuje się, że tytuł ów przysługuje dość pospolitej żurawinie. Na Uniwersytecie w Scranton stwierdzono, że ma ona największą koncentrację antyutleniaczy i redukuje ryzyko raka, udaru mózgu i chorób wieńcowych. Zdaniem specjalistów z University of Massachusetts, żurawina zawiera składnik przeciwdziałający przerzutom nowotworów, poprawia też skuteczność chemioterapii, zwłaszcza w przypadku raka jajników. Według naukowców z St. Francis College, czerwone borówki zmniejszają zagrożenie infekcji moczowych i trawiennych, a w University of Rochester wykryto, że zwalczają bakterie powodujące psucie zębów. Żurawina zmniejsza także rozmiary szkód po wylewie krwi do mózgu (to efekt dociekań w University of Massachusetts), a Worcester Polytechnik Institute ogłosił, że działa ona jak antybiotyk na bakterie coli, powodujące infekcje trawienne i nerkowe. Na jakiej zasadzie i z jakiego powodu żurawina ma tak cudowne właściwości, na razie dokładnie nie wiadomo. Ale już ludzie w XVII wieku stosowali ją jako środek leczniczy. CS
Kalendarze z kociakami w stroju topless są już nudnym przeżytkiem. Nie odnosi się to jednak do tego konkretnego brytyjskiego kalendarza – miss listopada jest tu bowiem Nora Hardwick, której stuknęło... 101 lat. Pozowania podjęła się nie z powodu starczego ekshibicjonizmu, ale z pobudek filantropijnych. Dochód ze sprzedaży kalendarzy ma zasilić konto dziecięcego zespołu sportowego w wiosce Lincolnshire. „Sprawiło mi to przyjemność, choć nie zdecydowałabym się na to ponownie” – wyznała Hardwick, która, rozbierając się przed kamerą, była nieco stremowana. W ubiegłym roku klub sportowy Ancaster Athletic wzbogacił się o 1000 funtów ze sprzedaży kalendarza, do którego pozowali goli panowie, jednak nieco młodsi od Nory Hardwick. JF
KOSMICZNE ORGAZMY W związku z apetytami kosmicznymi na podbój Marsa powraca problem seksu w nieważkości.
dotyczące stosunków płciowych w przestrzeni kosmicznej, ale oficjalnie stanowią one tabu. „Temat seksu jest poważną sprawą – stwierdza Kohler. – Prowadzi się eksperymenty dotyczące planowanych misji par małżeńskich w Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Naukowcy chcą wiedzieć, na ile stosunki seksualne bez siły ciążenia są możliwe”. Kohler powołuje się na tajny raport NASA z roku 1996, opatrzony kodem STS-XX. Celem testu komputerowego, symulującego sytuację na pokładzie promu kosmicznego, było sprawdzenie, jakie pozycje są możliwe w stanie nieważkości. Testowano 20 różnych w celu wytypowania 10 najlepszych. Okazało się, że bez „mechanicznych środków wspomagania” możliwe są tylko 4. Inne wymagały zastosowania elastycznych pasów podtrzymujących oraz dmuchanych tuneli przypominających śpiwory. „Jednym z kluczowych odkryć – pisze Kohler – było stwierdzenie, że pozycja klasyczna, czyli »misjonarska«, tak łatwa do praktykowania w warunkach ciężkości, w przestrzeni kosmicznej jest po prostu niemożliwa”. Najważniejsze jednak, że ze wzwodem nie ma podobno żadnych problemów. CS
ELVIS ŻYJE... ...w opinii mocno w to wierzących. Przez 30 lat. To dłużej niż okołogrobowe życie Anny Jantar. Historia drugiego (dalszego? nowego?) żywota Presleya wkroczyła w nowy etap: 38-letni Andy Kay (w momencie śmierci – rzekomej – Mistrza miał 8 lat) kupił na giełdzie eBay muzeum „Elvis is Alive” (Elvis żyje). Za 8 tys. dolarów stał się właścicielem kolekcji fotografii, książek, analiz DNA, raportów FBI itp., mających świadczyć o tym, że król rock and rolla jest wciąż wśród żywych. Dotychczasowy właściciel, Bill Beeney, sprzedał muzeum, bo stuknął mu 81 krzyżyk. Przedtem muzeum mieściło się w lokalu byłej publicznej pralni nieopodal St. Louis. Kay przenosi je do miejsca urodzin Elvisa – Tupelo w stanie Missisipi. Liczy na zwiedzających i dochody. TN
YETI WIECZNIE ŻYWY
W kilkuletnią podróż tony książek zabrać nie pozwolą, spacery wykluczone (chyba że na linie wokół statku), picie odpada (zwłaszcza po ujawnieniu trunkowości amerykańskich astronautów), a jakoś się przecież w długie, kosmiczne wieczory rozerwać trzeba. Szanowany francuski pisarz popularnonaukowy Pierre Kohler twierdzi w swej książce, że zarówno w NASA, jak i w rosyjskim ośrodku kosmicznym prowadzi się badania
Co nowego u yeti? Jak zawsze coś. Tym razem po piętach nieuchwytnemu małpoludowi górskiemu depce wyprawa amerykańskiej telewizji NBC. Są wyniki: tropiciele odkryli ślady. Po tygodniu poszukiwań w rejonie lodowca Khumbu nieopodal Mount Everestu, nad rzeką Manju, na wysokości 2850 metrów znaleziono trzy zupełnie świeże odbicia stóp wielkości 30 cm. Przypominają one ślady odnajdywane wcześniej, a przypisywane yeti. „Są bardzo, bardzo podobne – ekscytuje się uczestniczący w wyprawie antropolog Josh Gates. – Nie sądzę, by należały do niedźwiedzia. Wyglądają zagadkowo”. Opowieści o tajemniczym małpoludzie opowiadają od lat 20.
17
minionego wieku Szerpowie i himalaiści. Na jego ślady natykano się już kilkakrotnie. ST
STULATEK ZA MILIONY Tytuł najdroższego auta świata przyznano najstarszemu znajdującemu się na chodzie rolls-royce’owi, który wyprodukowany został w roku 1904.
Obecnie sprzedany został na londyńskiej giełdzie Bonham za 7 mln 275 tys. dolarów. Nowym właścicielem został prywatny brytyjski kolekcjoner, który przebił dwu innych licytujących przez telefon. Rekordowy rolls-royce jest dwuosobowym pojazdem o mocy silnika 10 KM, który zaprezentowano po raz pierwszy w Paryżu w roku 1904. Poprzednio najdroższym motoryzacyjnym antykiem świata był sprzedany za 1,76 mln funtów de dion bouton z 1884 roku. Drugi na liście był rolls-royce silver ghost pullman limousine z roku 1912 – osiągnął cenę 1,48 mln funtów. TN
TA WYKLĘTA NIEDZIELA Kiedy w USA w roku 1933 zniesiono prohibicję, władze stanowe i miejskie na własną rękę wprowadzały zakaz sprzedaży alkoholu w niedziele. W 16 stanach wciąż obowiązuje on do dziś. Ale narasta presja na jego zniesienie. Stanowe legislatury występują z takimi postulatami, wskazując, że przysporzy to dochodów z podatków. Poza tym jaki jest sens zabraniać sprzedaży, skoro alkohol można kupić w restauracji? Czasy się zmieniły – argumentują. Konserwatyści religijni bronią rygoru jak mogą. W co najmniej 10 stanach zakusy na zniesienie zakazu sprzedaży zostały odparte. Richard Land, prezes komisji etycznej południowych baptystów, twierdzi, że niedziela powinna być dniem nabożeństwa, a nie opilstwa. W Georgii konserwatywny senator stanowy ostrzegał przed anulowaniem zakazu, twierdząc: „Wszyscy pójdziemy do piekła, jeśli zaczniemy sprzedawać alkohol”. Niedzielne zakazy dotyczą nie tylko napojów wyskokowych. W stanie Rhode Island udało się właśnie, po długich bojach, zezwolić na sprzedaż samochodów w niedziele. W Minnesocie podobna próba nie powiodła się. W niektórych pobożnych stanach obowiązuje zakaz niedzielnego polowania. PZ
18
STAJENKI LICHE
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r.
Wigilia w pałacu
1
Któż z nas nie chciałby spędzić Świąt w prawdziwym pałacu – zasiąść przy „Ludwiku” z epoki, kosztować ze srebrnej zastawy jesiotra, kawioru, przepiórki, delektować się najdroższymi winami i innymi trunkami... Jest na to, Kochani, jedyna szansa – wigilia w pałacu biskupa! Oni z pewnością przyjmą bliźniego pod swój dach i ugoszczą po chrześcijańsku. Wszak są to uczniowie Jezusa, Jego wierni naśladowcy, którzy dobrze znają powiedzenie Mistrza: „Ktokolwiek przyjmuje jednego z tych maluczkich, mnie przyjmuje”; albo „Byłem głodny, a daliście mi jeść...”. Biskupi, których udziałem jest doskonałe kapłaństwo Chrystusa, doskonale pamiętają biblijną przypowieść o bogaczu, który nie przyjął pod swój dach Łazarza, za co został strącony w czeluście piekła. Są z pochodzenia Polakami, więc znają przysłowie: „Gość w dom, Bóg w dom”; wiedzą też o jednym wolnym nakryciu dla potrzebującego. W dodatku pałace i wszystko, co ich otacza, dostali od ludzi, a Biblia mówi: „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie”. Życzymy więc Wam wszystkim smacznego i miłej zabawy. Oby tylko nie do rana... Aha, wigilia wigilią, a kultura nakazuje zapowiedzieć swoją wizytę. Dla ułatwienia podajemy telefony do wybranych biskupich siedzib: Katowice – (0-32) 251 21 60, 251 70 13, 251 32 74, 251 06 68; Kielce
2
– (0-41) 344 54 25, 344 30 71; Legnica – (0-76) 72 44 100; Łomża – (0-86) 216 28 26, 216 60 21; Łowicz – (0-46) 837 47 90; Olsztyn – (0-89) 527 22 80; Pelplin – (0-58) 536 12 21, 536 12 22. J
3
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r.
STAJENKI LICHE
19 5
4
7
Pałace biskupie: 1. Katowice, 2. Łódź, 3. Włocławek, 4. Olsztyn, 5. Pelplin, 6. Kielce (nowy), 7. Łomża, 8. Legnica, 9. Sosnowiec
6
8
9
Te fotografie to owoc wojaży dziennikarzy „FiM”. Ale każdy z Was też może wystartować w konkursie „Stajenki liche”. Wystarczy zrobić zdjęcie dużej, wypasionej plebanii i przesłać na adres redakcji (ze stopki, str. 28). Najlepsze 5 prac opublikujemy oraz nagrodzimy wierszówkami i 5 rocznymi prenumeratami naszego tygodnika. Na Wasze fotki czekamy do połowy marca 2008 r. – rozstrzygnięcie konkursu w numerze wielkanocnym.
20
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Opowieść wigilijna Początek szkoły podstawowej. Lekcja religii w sali na parterze w jednym z toruńskich kościołów. Ksiądz mówił coś o miłości... W pewnej chwili dziewczynka siedząca blisko drzwi usłyszała jakiś cichy głos. Podbiegła do drewnianych ciężkich drzwi i otworzyła je... Nagle między nogami przeleciał jej mały kotek, który szybko przebiegł przez salę katechetyczną i położył się w kącie blisko kaloryfera. Ksiądz natychmiast krzyknął: Wyrzućcie to zwierzę! Nie wierzyłem własnym uszom... Człowiek, który wydawał mi się uosobieniem wszelkich cnót, dodał po chwili: To dom boży, a nie podwórko! Na dworze była potwornie mroźna zima. Dzieci, szczególnie dziewczynki, zaczęły wołać: Proszę księdza, ten kotek chce się ogrzać, niech on zostanie, prooosimy! Ksiądz wrzasnął: Wyrzuć go! Ta mała dziewczynka, która przyszła na lekcję posłuchać o miłości, ze łzami i błaganiem w oczach wyniosła kotka przed „dom boży”. Ta lekcja religii pozostanie mi w pamięci na całe życie. Była dopiero początkiem tego, co miało nadejść. Pamiętam to jak dziś – była ciepła wiosna, trzecia klasa toruńskiego gastronomika. Usłyszałem w szkole, że idziemy na wycieczkę po zakładach produkcji żywności. Za bramą rzeźni stało kilka dużych ciężarówek wypełnionych zwierzętami. Krowy i świnie czekały na śmierć z rąk człowieka. Głos tych przerażonych istot do dzisiejszego dnia dudni mi w uszach. Patrzące błagalnie oczy, proszące o pomoc. Niektóre zwierzęta schodziły z samochodów, inne stały w przerażeniu, z drżącymi nogami, zapierały się, nie chciały zejść, a może były zbyt słabe po wyczerpującej podróży. Kilku mężczyzn wskoczyło na samochody. Pchali zwierzęta. Niewiele to dało. Ktoś przyniósł metalowe pręty; zaczęło się kopanie i bicie.
H
Weszliśmy do środka. W powietrzu czuć było strach i przerażenie, słychać odgłosy zwierząt. Zaczęliśmy oglądać kolejne tzw. etapy produkcji zwierzęcej. Nigdy w życiu nie zapomnę stojących w rogu zwierząt, które widziały śmierć w męczarniach zwierząt stojących przed nimi. Przerażenie, rozpacz, wielkie oczy krów – to było wstrząsające. Żadne zwierzę nie chciało być zabite, widać to było doskonale. Nie miały wyboru. Masywni pracownicy (rzeźnicy) mieli swoje sposoby, aby zwierzęta się poddały. Na siłę przepychali je, bijąc czym popadło. Przewracające się zwierzęta były łapane za nogi i przesuwane dalej. Nie zapomnę widoku krów – jeszcze żywych, a wiszących już głowami w dół – gdy nóż rzeźnicki przecinał ich żyły. Krew tryskała wszędzie. Wycie zwierząt, które jeszcze prosiły o pomoc, lejąca się czerwona „farba” po ścianach, ubraniach. Szczytem wszystkiego był widok dogorywającej krowy, z której sączyła się krew – człowiek oprawca podstawił pod jej żyły metalowy kubek, odczekał chwilę, aż napełni się jej krwią, i... wypił zawartość, stojąc przy jeszcze żyjącym, umierającym zwierzęciu. Dla wszystkich pracujących tam ludzi, cierpienie, jakie zadawano żywym zwierzętom, nie było niczym szczególnym. Po prostu praca. Moje zdanie? – największą sadystyczną kanalią tego świata jest człowiek. Sam szatan nie wymyśliłby już nic bardziej perfidnego od tego, co homo sapiens zgotował innym mieszkańcom naszej planety. Wiem jedno i zdania w tej kwestii nie zmienię. Nie ma czegoś takiego jak humanitarne warunki uboju. To są tylko ładne słowa. Zwierzęta zawsze będą się bały i zawsze
ierarchia Kościoła katolickiego uważa się za spadkobiercę Jezusa i nazywa chrześcijańską. Twierdzi, że jest pośrednikiem między nami a Bogiem. Ale nie chce pośredniczyć w sprawie poprawy losu zwierząt. A tymczasem w Polsce kilkadziesiąt tysięcy psów i kotów rocznie jest wyrzucanych na bruk. Mamy zaś w kraju tylko ok. 150 schronisk, które są przepełnione, a mieszczą łącznie jedynie kilkanaście tysięcy zwierząt – w ogromnej większości psów. Co się zatem dzieje z pozostałymi wyrzucanymi zwierzętami? Jak podają myśliwi (!), w lasach samego tylko okręgu kieleckiego błąka się 5 tysięcy psów. Szacuje się, że w całym kraju może być takich psów ponad 200 tysięcy. Za jakiś czas zimno, głód, choroby i myśliwi zrobią swoje i odeślą je do Krainy Wiecznej Szczęśliwości. Lecz ich miejsce zajmą nowe. Co pewien czas w schroniskach wybuchają afery.
będą czuć, że mają być zabite! Nie zmieni tego wszelkie gadanie o humanitaryzmie. Ta wycieczka na zawsze odmieniła moje życie. Postanowiłem, że nigdy więcej nie wezmę do ust mięsa. Poszedłem do lokalnego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Na początku zajmowałem się papierkową robotą, aż do dnia, kiedy zadzwonił telefon i głos w słuchawce poprosił o interwencję. Z informacji wynikało, iż dość zamożny człowiek trzyma na łańcuchu przy swoim nowo budowanym domu małego pieska. Pojechałem sprawdzić tę infor-
Ta interwencja dokonana była jeszcze długo przed tym, zanim została uchwalona polska ustawa o ochronie zwierząt. Po tej interwencji wiedziałem już, że właśnie bezpośrednia pomoc zwierzętom, nawet w sytuacjach, gdy grozi mi niebezpieczeństwo, jest tym, co chcę robić. I tak od 15 lat staram się – na tyle, ile mogę – pomóc zwierzętom... Kiedyś zadzwonił mój telefon komórkowy. Zapłakana kobieta drżącym głosem mówiła, że ktoś zabił jej psa. Pojechałem tam. Widok był przerażający. Pies leżał na mokrym śniegu, wokół było pełno krwi kapiącej z głowy i nóg zwierzęcia. Widać było gołym okiem, że zwierzę musiało być potwornie katowane przed śmiercią. Sprawcą okazała się sąsiadka, która zabiła biednego psiaka z premedytacją. Była to kobieta
„Zabawa” w katolickim kraju
mację. Po przybyciu pod wskazany adres zobaczyłem kilkumiesięcznego małego pieska, któremu z szyi kapała krew. Zwierzę miało wrośnięty w ciało drut, który służył zamiast obroży. Do druta przymocowany był metrowej długości łańcuch, przymocowany do dziurawej budy. Niewiele się zastanawiając, obciąłem łańcuch i wziąłem psa na ręce. Nagle za moimi plecami zobaczyłem barczystego mężczyznę, który biegł do mnie z siekierą i wołał, że to nie moja sprawa. Zaczął machać siekierą. Uciekłem ze skomlącym z bólu psem. Piesek przeżył, choć rany goiły się dość długo.
w średnim wieku. W jej domu wisiały obrazy o treści religijnej, mnóstwo różańców i krzyży. Chyba ta „wiara” nijak się miała do prawdziwej miłości. Jak wykazały badania lekarza weterynarii, psu zadano 17 ran, zmiażdżono podstawę czaszki oraz wydłubano oko. Pewnego dnia otrzymałem informację, że w położonym w lesie gospodarstwie są zaniedbane zwierzęta. Krowy były wychudzone do granic możliwości. Tylko ich duże błagalne oczy widać było z daleka. Zwierzęta wiele mówiły swoim spojrzeniem i prosiły o pomoc. W oborze
Lobbujmy za kicią Tu odkryto ledwo żywe psy, zagłodzone i chore, tam znowu przerabiano psy na smalec (zabijając je siekierą na pniu). Gdzieś mordowano psy (np. młotkiem), aby zgarniać za nie kasę od gminy, a nie utrzymywać ich. Jeszcze gdzie indziej weterynarz usypiał w schronisku psy hurtowo w ten sposób, że żywe zwierzęta chodziły po martwych. Sąd go uniewinnił, twierdząc, że weterynarz działał w trudnych warunkach. I tak dalej... Sytuacja stała się tak zła, że jedna z fundacji („Emir”) zainicjowała akcję „Stop okrucieństwu w schroniskach”. Nazwa sama w sobie stanowi fenomen, bo w normalnych państwach „schronisko” oznacza bezpieczne schronienie. Ale nie u nas.
Internetowe oraz schroniskowe zapiski pękają w szwach od przykładów okrutnego traktowania i zabijania zwierząt domowych przez prywatne osoby. Większości polityków klęczących przed ołtarzem nie przeszkadza ani taki los bezdomnych mniejszych braci, ani fatalne warunki, w jakich przetrzymuje psy część osób handlujących zwierzętami, ani to, że w polskich laboratoriach uśmierca się rocznie 3 miliony zwierząt (najwięcej na świecie!). Nawet to, że ustawa o ochronie zwierząt chroni je, ale... nie do końca. Gdzie te „wartości chrześcijańskie” w katolickiej Polsce?! Co robić? Kościół uczy nas, że aby coś osiągnąć, należy płacić na tacę i czekać na cud... Dzięki różnym głośnym wydarzeniom
stało ich kilkanaście i tonęły we własnych odchodach. Za oborą biegały świnie; niektóre z nich przychodziły do krów i tuliły się do nich. Krowy zaś lizały je. Każde z tych zwierząt pomagało drugiemu przeżyć koszmar. Okazało się, iż właścicielka gospodarstwa wyjechała i nie karmiła ich od kilku tygodni, a wcześniej też za bardzo się nimi nie interesowała. Zwierzęta, jakby czując, że przychodzę im z pomocą, podbiegały do mnie i wpatrywały się... prosto w moje oczy! Prosiły wzrokiem: Pomóż nam! Za „dziękuję” też wystarczy spojrzenie zwierzęcia, które swoimi oczami przekazuje podziękowanie. Nigdy nie zapomnę konia, którego oprawca przez około 2 tygodnie bił i nie dawał pożywienia. Aby przeżyć, zwierzak gryzł drewniane belki w stajni. Był tak chudy, że nie miał siły wstać o własnych nogach. Leżał w gnoju i błocie. Pewnie marzył już o niebie dla zwierząt – nie dla ludzi, bo człowiek mógł kojarzyć mu się tylko z szatanem. Gdy zobaczyłem tego biednego konika, zawstydziłem się (już nie wiem, po raz który), że jestem człowiekiem i należę do tego podłego gatunku. Postanowiłem pomóc zwierzęciu jak tylko się da. Udało się zebrać pieniądze na leczenie. Niestety, mimo pomocy, jakiej mu udzielono, zwierzę umarło przy mnie. Pamiętam oczy tego konia – był już szczęśliwy, że odchodzi z tego świata. Patrzył na mnie tak wyrazistym i oddającym uczucia wzrokiem. Położyłem się przy nim, żeby czuć jego oddech, żeby nie czuł się już zagrożony. Łzy ciekły mi po policzkach, gdy zwierzę odchodziło, ale zarazem byłem szczęśliwy, że już nie cierpi. Pytają mnie nieraz ludzie, czy trudno być wegetarianinem. Jakby bycie wegetarianinem było jakąś pokutą lub cierpieniem. Odpowiadam, że to sposób patrzenia na świat i nie wyobrażam sobie, że mógłbym żyć inaczej. Wszystko to, co widzę, pomagając katowanym zwierzakom, jeszcze bardziej upewnia mnie w tym, iż słuszną drogę obrałem wiele lat temu, tam w rzeźni. Nie mogło być inaczej... FB
z udziałem ważnych osób, urzędników i lobbystów możemy przekonać się, że ten mechanizm działa. Politycy, urzędnicy, którzy najpierw nie chcą czegoś zrobić, po kontaktach z lobbystami nagle „cudownie”, czyli chętnie to czynią. Istnieje zatem sposób, aby pomóc zwierzętom bez pośrednictwa Kościoła. Dlatego niech już teraz rządzący przemówią ludzkim głosem. Wszak sami mogą uczynić cud! Dysponują przecież pieniędzmi oraz ludźmi świadczącymi usługi serwilistyczne. Czego jeszcze trzeba? Minimum dobrej woli. Niech zatem bogate grupy interesu obdzielą biedne zwierzęta... lobbystami. Lobbyści! Do władz! Do urzędów i w teren! Spotkania, prezenty, obiadki – dla VIP-ów, urzędników, kontrolerów, weterynarzy. Zlobbujcie, przekonajcie, osiągnijcie, pozyskajcie, ponaciskajcie, przechytrzcie... Uczyńcie niemożliwe możliwym. Niech odpowiedzialni za los zwierząt dostrzegą w ich ochronie swój interes. Magda Wróbel
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r.
LISTY Świąteczny plagiat Jeśli mieliście do tej pory wątpliwości, czy wypada Wam – antyklerykałom lub niedowiarkom – brać czynny udział w świętowaniu Bożego Narodzenia, to uwierzcie mi, że warto świętować. Święta te są bowiem tak stare, jak stara jest rozumna ludzkość, o czym zresztą „FiM” wielokrotnie pisały. Odkąd człowiek zaczął obserwować wędrówki Słońca po nieboskłonie, zaczął nadawać poszczególnym grupom gwiazd nazwy zwierząt i ludzi. Tak powstały konstelacje i dwanaście znaków zodiaku. W centrum znalazło się Słońce jako bóg adorowany przez wszystkich. Oto 22 grudnia Słońce, w swej wędrówce na południe, dobiega kresu swej wędrówki i „umiera”. Przez trzy najkrótsze dni w roku stoi „martwe” w bezruchu. Trzeciego dnia „zmartwychwstaje” i zaczyna swą radosną wędrówkę na północ, wydłużając każdy kolejny dzień. Przez owe trzy dni bezruchu Słońce znajduje się na południowej półkuli w konstelacji Krzyż Południa. I dlatego mówi się że: Syn (Słońce po ang. czyta się jak Syn) umarł na krzyżu i był martwy trzy dni po to, by zmartwychwstać czy narodzić się ponownie. Oto dlaczego Jezusa i inne solarne bóstwa łączy koncepcja ukrzyżowania i zmartwychwstania. Trzej Królowie to trzy jasne gwiazdy pasa Oriona (ustawione w jednym rzędzie z najjaśniejszą gwiazdą – Syriuszem), wskazujące miejsce wschodu (narodzin) Słońca 25 grudnia. Właśnie tego dnia, 25 grudnia, wszyscy znani bogowie obchodzą swoje urodziny: Horus z Egiptu (3000 lat p.n.e.), zrodzony z dziewicy, której zwiastował cudowne poczęcie Tot, a Nef – Duch Święty – zapłodnił (dalsza część życia i śmierci Horusa jest identyczna z życiem Jezusa, łącznie z dwunastoma uczniami, uzdrawianiem, chodzeniem po wodzie, cudami, ukrzyżowaniem i zmartwychwstaniem!); Kriszna z Indii, urodzony przez dziewicę Devaki, robiący cuda i po śmierci zmartwychwstały; grecki Dionizos (500 lat p.n.e.) zamieniający wodę w wino, także urodzony 25 grudnia i nazywany Alfą i Omegą oraz Synem Bożym; Mitra z Persji (1200 lat p.n.e.) urodzony z dziewicy 25 grudnia, mający dwunastu uczniów, czyniący cuda i ukrzyżowany, po trzech dniach zmartwychwstały... Nie chcę obrażać kogokolwiek, ale muszę stwierdzić jednoznacznie, że historia Jezusa ma też źródła staroegipskie. Religia chrześcijańska postawiła osobę Chrystusa w miejsce Słońca i oddaje mu cześć pierwotnie oddawaną Słońcu. Sądzę, że Jezus jest postacią mityczną, tak jak wszystkie poprzednie postacie bóstw, na których był wzorowany. Nie opiera się na prawdzie historycznej, jest jedynie rzymskim lub żydowskim
LISTY OD CZYTELNIKÓW
mitem, rozkręconym politycznie i opracowanym w celu uzyskania wymiaru historycznego. Boskie mity są potężnym orężem sprawowania kontroli nad społeczeństwem. Wmówiono nam grzech i poczucie winy, a wszystko po to, by nas kontrolować i trzymać w jarzmie poddaństwa. Ale my, czytelnicy „FiM”, o tym wiemy i nie traktujemy mitów dosłownie. Gdyby faktycznie bogowie mieli nam coś do powiedzenia, to przy swych cudownych przymiotach zrobiliby to już dawno, w sposób bardziej przekonujący niż wojny religijne.
już to samo kilkaset razy, więc jeśli oszołomy czegoś chcą, to niech sobie przeczytają jego zeznania, zamiast robić kolejną wycieczkę za państwowe pieniądze. Powszechnie wiadomo, że IPN pragnie wmieszać w całą sprawę PRL i Jaruzelskiego. IPN pragnie sukcesu, no i w końcu nadarza się prawdziwa okazja dokopać komunie. Ktoś powie, że w podejrzeniach o udział w tym jest źdźbło prawdy, gdyż w dniu zamachu byli tam polscy agenci. Tyle że polscy agenci byli w Rzymie i Watykanie gośćmi codziennymi. Więc
Świętujmy zatem dzień „narodzin” Słońca – narodzin wszystkich znaczących bogów. Bawmy się i radujmy każdą chwilą, bo życie jest piękne i jedyne w swym rodzaju. A jak ono przebiegać będzie dalej, to już zależy tylko i wyłącznie od nas samych. Zbigniew Kosiński
jeśli na podstawie tego oszołomy chcą rozpoczynać, to niech się szanowni prokuratorzy w czoła popukają. Jak chcą, to niech watykańskie sprawy załatwiają za swoje pieniądze. Zastanawia mnie, dlaczego te pasożyty grzebiące tylko w papierach i organizujące śmieszne wystawy i inscenizacje pokroju „ZOMO w tramwaju” zarabiają więcej niż prokuratorzy normalnych prokuratur. Prokuratur, które na co dzień walczą z mordercami, gwałcicielami, a nie zajmują się przeglądaniem kilometrów pożółkłych akt. PJ, Gorzów Wlkp.
List do premiera Szanowny Panie Premierze W swoim exposé nie wspomniał Pan o stosunkach państwo–Kościół. Czy to oznacza, że kler, jak za czasów rządów ziemniaczanych, będzie traktowany jak święta krowa? Czy nadal z naszych podatków będą budowane świątynie i pomniki? Czy nadal zatrudniać będziecie katechetów i kapelanów? Czy nadal kapelani wałęsać się będą we wszystkich urzędach i instytucjach państwowych? Czy nadal będziecie klerowi oddawać za grosze ziemie i zabudowania? Czy nadal będziecie odrywać od pracy pracowników i opłacać ich wycieczki do Watykanu, na Jasną Górę itp.? Czy nie powinniście zerwać konkordatu bezprawnie zawartego przez Hannę Suchocką? Stefan Waligórski Pomorskie Stowarzyszenie Ofiar Odmiany Oblicza Tej Ziemi
Oszołomy z IPN-u... ...postanowiły, że wybiorą się do Turcji w celu przesłuchania Alego Agcy. Zamachowca, który chciał zabić naszego największego rodaka. Zastanawia mnie, co oni chcą od Agcy usłyszeć. Przecież ten zeznawał
Rocznica 13 grudnia minęła kolejna rocznica ogłoszenia ,,stanu wojennego” i jak co roku pod domem Pana Generała zebrali się zarówno jego przeciwnicy, jak i sympatycy. Pojawiła się też skromna delegacja RACJI. Dziwię się młodym przeciwnikom. Przecież tych młodych ludzi przy wprowadzaniu stanu wojennego jeszcze nie było na świecie albo byli za młodzi, aby pamiętać tamte czasy! Dużo mówi się o podwyżkach, które miały być przyczyną strajków – teraz wprowadza się dużo większe i nie ma rekompensaty pieniężnej za ich wprowadzenie. Minęło 26 lat i mówi się o skutkach, a nie przyczynach. Oceniając Pana Generała, należy Go traktować jak bohatera narodowego, bo nie dopuścił do rozlewu krwi, jak np. w Rumunii. Pan Generał zasługuje na postawienie mu pomnika. Obecny Pan Premier obiecał odszkodowania dla internowanych, a ja pytam, kto wyrówna kobietom, które w tamtych czasach były na niepłatnych urlopach wychowawczych? Kobiety te są obecnie na zaniżonych
emeryturach, ponieważ wliczono im lata nieskładkowe za wychowywanie dzieci. Ale prawica zajmuje się przecież dziećmi nienarodzonymi – narodzone już ich nie obchodzą. MiniStrant, Siedlce
Bicie piany No i zaczęło się... Już tylko patrzeć, jak wypadki grudniowe na Wybrzeżu z 1970 roku przysporzą obecnemu Sejmowi (który wreszcie powinien zająć się tworzeniem dobrego prawa, na co cała Polska czeka od 1989 roku) tematu zastępczego. Koniunkturalizm, zamiast wyhamować, po każdej zmianie ekipy rządzącej staje się jej kołem napędowym i nie wiadomo, kiedy się to wreszcie zmieni. Obchody 37 rocznicy tych wypadków już wywołały kontrowersje pomiędzy PO i PiS. Aktywiści tych partii prześcigają się (i spektakl ten pewnie jeszcze jakiś czas potrwa) w przedstawianiu dowodów – która z nich bardziej przyczyniła się do rzucenia ochłapów poszkodowanym oraz rodzinom poległych. Przy okazji trzeba będzie, oczywiście, kogoś postawić pod murem i niewątpliwie na czele tej listy znów zobaczymy gen. Jaruzelskiego, który stał się po 1989 roku najtragiczniejszą postacią polskiej historii. A o co w tym wszystkim przede wszystkim chodzi?! Oczywiście o narodziny nowych kombatantów, którym Lech Kaczyński z ogromną pompą (on to bowiem uwielbia) będzie mógł przypiąć do piersi jakieś blachy, wybite (a może już wybijane) na tę okoliczność. Na szczęście jeszcze tylko trzy lata, a po Kaczyńskich pozostaną mętne wspomnienia, a bardziej pamiętliwi spluną jedynie z niesmakiem. Witold Pater
Oto Słowo Boże Serdecznie ubawił mnie list pana Edwarda Zytki z Wrocławia, wzywający Was w imieniu Boga Ojca do zakończenia działalności. Proponuję odpisać następująco: W związku z listem pana Edwarda Zytki, wzywającym Księdza Romana Kotlińskiego do zamknięcia redakcji „FiM” (które czytuję regularnie), informuję, że żadnych związanych z tym działań podjąć nie zamierzam. Podpisane: Bóg Ojciec Ryszard Nanke
21
Zaścianek Notatka o ciąży 13-latki z Jawora („FiM” 50/2007) jest doskonałą ilustracją mojego artykułu o nieznajomości ustawy antyaborcyjnej („FiM” 48/2007). Ciąża 13-latki, jak każda ciąża dziewczynki przed 15 rokiem życia, jest traktowana przez ustawę jak przestępstwo, nawet gdy doszło do stosunku bez przemocy, i może być usunięta – zgodnie z ustawą – także w prywatnym gabinecie lekarza. O co więc jest oskarżona matka 13-latki, Jolanta S., która skłoniła ją do aborcji u prywatnego ginekologa? Pani Jolanta miała pecha, bo nacięła się na niedouczonego lekarza i prokuratora. Miejmy nadzieję, że chociaż sędzia w Legnicy przeczyta ustawę i wniosek prokuratury oddali. Podejrzewam, że z oskarżenia ostanie się być może tylko niezachowanie przez Jolantę S. obowiązujących procedur, czyli zwrócenia się do prokuratora celem wystawienia dla lekarza ginekologa zaświadczenia o popełnionym przestępstwie. Tyle że taki proces spowodowałby na pewno przekroczenie 12-tygodniowego granicznego terminu. Ale przecież właśnie o to chodzi, żeby nie dopuścić do usunięcia ciąży nawet zgodnie z ustawą. Tylko dlatego Alicja Tysiąc wygrała w Strasburgu proces przeciwko Polsce. W Polsce lepiej złamać życie 13-letniemu dziecku, niż postąpić zgodnie z prawem. Także oskarżenie 16-letniego sprawcy (tego, który współżył z ww. dziewczyną) nasuwa poważne wątpliwości, skoro w szkole nie ma edukacji seksualnej, do której Ministerstwo Edukacji i szkoły są zobowiązane przez ustawę. Jednym słowem, wymaga się znajomości ustawy od 16-latka, podczas gdy nie znają jej nawet lekarze, o prokuratorach nie wspominając. Pani Jolanto, jeżeli nawet sąd w Legnicy nie oddali obu wniosków prokuratury, to proszę pamiętać, że są jeszcze sądy wyższej instancji i Strasburg. Teresa Jakubowska PS Panią Jolantę S. proszę o kontakt:
[email protected]
Kolejny numer „FiM” – 4 stycznia! Informujemy, że kolejne wydanie „Faktów i Mitów” ukaże się w piątek, 4 stycznia 2008 roku. Redakcja
22
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r.
OKIEM BIBLISTY
Mesjasz z dziewicy twoi bracia będą wychwalać (…). Pośród twoich potomków będzie król Dawid (…), król Szlomo [Salomon], Zerubawel [Zorobabel] i Maszijach [Mesjasz]” (Tora, Księga Pierwsza, Edycja Pardes Lauder). Proroctwo to zapowiadało więc nadejście ,,władcy” – Mesjasza – który miał przyjść przed utratą politycznego przywództwa Judy. Jak wiadomo, Jezus narodził się w czasach Heroda, gdy istniała jeszcze kontynuacja politycznego przywództwa (kraj
większym od proroków, ponieważ żył w doskonałej jedności z Ojcem. Mógł więc powiedzieć: ,,Kto mnie widział, widział Ojca” (J 14. 9) oraz: ,,Nauka moja nie jest moja, lecz tego, który mnie posłał” (J 7. 16, por. Pwt 18. 18; Dz 3. 20–22). Oto dlaczego Mojżesz powiedział: ,,Proroka takiego jak ja jestem, wzbudzi ci Pan, Bóg twój, spośród ciebie, spośród twoich braci” (Pwt 18. 15). Biblia bowiem obydwu nazywa wybawcami, obydwu przedstawia jako najpokorniejszych i obydwaj otrzymali i wypełnili szczególne powołanie prorockie. Ale Jezus nie tylko był prorokiem – był również potomkiem Dawida, zarówno ze strony Marii (Łk 3. 31), jak i Józefa (Tm 1.1, 6, 16),
Idźmy jednak dalej. Z Biblii wiadomo bowiem również, gdzie Mesjasz miał się narodzić. Miało do tego dojść w mieście Dawidowym, w Betlejem. Prorok Micheasz napisał o tym tak: ,,Ale ty, Betlejemie Efrata, najmniejszy z okręgów judzkich, z ciebie mi wyjdzie ten, który będzie władcą Izraela. Początki jego od prawieku, od dni zamierzchłych” (Mi 5. 1). Niektórzy co prawda twierdzą, że ewangeliści zniekształcili tekst z Księgi Micheasza, pisząc o Betlejemie Judzkim (np. Mt 2. 1) jako miejscu narodzin Jezusa. Twierdzą, że prorok Micheasz mówił o Betjemie Efrata, które leży około 100 km na północ od Jerozolimy. Zarzut ten jednak jest bezpodstawny. Prorok bowiem sprecyzował, że chodzi
nadal nazywany był Judeą), która później zanikła. Dlatego też z tego powodu m.in. Nowy Testament głosi, że to Jezus jest owym ,,zwycięskim lwem z pokolenia Judy” (Ap 5. 5, por. Mt 1. 1–2). Inną znaczącą postacią, wskazującą na Mesjasza, był Mojżesz. Choć nie był on potomkiem Judy, lecz Lewiego, wskazywał na Mesjasza co najmniej z trzech powodów: był wyzwolicielem Izraela z niewoli egipskiej, był najskromniejszym z ludzi i największym z proroków (por. Lb 12. 3, 6–8; Wj 33. 11), ,,(…) z którym Pan obcował bezpośrednio” (Pwt 34. 10). W przypadku Jezusa Chrystusa te trzy aspekty zrealizowały się jednak w sposób daleko większy: Jego wyzwolenie dotyczy bowiem samej istoty – grzesznej natury człowieka (por. J 1. 29; 8. 36); również cechowała go niespotykana pokora (por. Mt 11. 29; J 5. 41), a ponadto był prorokiem, a nawet
czyli pochodził z królewskiego rodu Dawida (por. 1 Krn 17. 11–14; Łk 1. 32–33; 2. 11). W Księdze Izajasza czytamy: ,,I wyrośnie różdżka z pnia Isajego [ojca Dawida], a pęd z jego korzeni wyda owoc. I spocznie na nim Duch Pana; Duch mądrości i rozumu, Duch rady i mocy, Duch poznania i bojaźni Pana” (Iz 11. 1–2, por. Jr 23. 5–6). Cały ten rozdział wskazuje więc na przyszłe panowanie Mesjasza, który jest nie tylko ,,różdżką”, ale również ,,korzeniem” Isajego, o czym mówi poniższy wiersz: ,,I stanie się w owym dniu, że narody będą szukać korzenia Isajego, który załopocze jako sztandar ludów; a miejsce jego pobytu będzie sławne” (Iz 11. 10). Oznacza to, że ten, który ,,według ciała” miał być potomkiem Dawida (Rz 1. 3), będzie jednocześnie jego Panem (por. Mt 22. 42–46). Jak czytamy w Apokalipsie: ,,Jam jest korzeń i ród Dawidowy” (Ap 22. 16).
o Betlejem w okręgu judzkim, a nie o inną miejscowość o tej nazwie. Efrata była po prostu inną nazwą Betlejem (por. Rt 4. 11), co potwierdza też nazywanie ojca Dawida Efratejczykiem z Betlejemu judzkiego (1 Sm 7. 12), podobnie jak Efratejczykami z Betlejem judzkiego nazwano synów Elimelecha i Noemi (Rt 1. 1–2). Ale to nie wszystko, Biblia bowiem nie tylko mówi o miejscu narodzin Mesjasza, ale w przybliżeniu określa również czas Jego pierwszego przyjścia. O wydarzeniu tym czytamy w następującym fragmencie Księgi Daniela: ,,Siedemdziesiąt tygodni wyznaczono twojemu ludowi i twojemu miastu świętemu, aż dopełni się zbrodnia, przypieczętowany będzie grzech i zmazana wina, i przywrócona będzie wieczna sprawiedliwość, i potwierdzi się widzenie i prorok i Najświętsze będzie namaszczone. Przeto wiedz i zrozum: Odkąd
Jezus Chrystus, w mniemaniu wielu krytyków, jest niczym egipski bóg słońca Horus, frygijski Attis, grecki Dionizos lub perski Mitra, których urodzenie obchodzono 25 grudnia. Jest tak m.in. dlatego, że Kościół katolicki przejął tę datę oraz wiele innych zwyczajów związanych z kultem wymienionych bóstw. Utożsamianie więc Chrystusa z nimi jest wielkim nieporozumieniem. Jest tak co najmniej z jednego powodu: Horus, Attis, Dionizos i Mitra – w przeciwieństwie do Jezusa z Nazaretu – to postacie wyłącznie mityczne. Mówiąc o nadejściu Jezusa Chrystusa, mówimy więc o historycznej osobie i historycznym wydarzeniu, zapowiadanym od pierwszych stronic Biblii. Prześledźmy zatem niektóre zapowiedzi mesjańskie. O pierwszej czytamy już na samym początku Księgi Rodzaju: ,,I ustanowię nieprzyjaźń między tobą [wężem] a kobietą, między twoim potomstwem a jej potomstwem; ono zdepcze ci głowę, a ty ukąsisz je w piętę” (Rdz 3. 15). Zdaniem wielu żydowskich komentatorów, powyższy tekst dotyczy zbawienia ludzkości przez Mesjasza. Twierdzą oni, że nasienie Mesjaszowe musiało pochodzić bezpośrednio od Ewy, poprzez Seta i jego następców (zob. np. Rachmiel Frydland, ,,Co rabini wiedzą o Mesjaszu?”; J.W. Etheridge, ,,Targum Jonatana Ben Uzziela” i ,,Midrasz Rabbah Genezis” 23, 5). Ogólnie rzecz biorąc, tekst ten zawiera więc pierwszą obietnicę zwycięstwa nad ,,wężem”, która – według pism Nowego Testamentu – znalazła swoje wypełnienie w Jezusie Chrystusie. Nawiązując zapewne do tego wydarzenia, apostoł Paweł tak o tym napisał: ,,Gdy nadeszło wypełnienie czasu, zesłał Bóg Syna swego, który się narodził z niewiasty (…), aby wykupił tych, którzy byli pod zakonem, abyśmy usynowienia dostąpili” (Ga 4. 4–5). W innym zaś miejscu czytamy: ,,A Syn Boży na to się objawił, aby zniweczyć dzieła diabelskie” (1 J 3. 8). Kolejne znamienne postacie linii genealogicznej Mesjasza to Abraham (Rdz 22. 18), Izaak (Rdz 21. 12), Jakub (Rdz 28. 14) i Juda, do którego powiedziano: ,,Juda – ciebie będą sławić bracia twoi (…). Szczenię lwie, Juda (…). Nie oddali się berło od Judy ani buława od nóg jego, aż przyjdzie władca jego, i jemu będą posłuszne narody” (Rdz 49. 8–10). Zdaniem zarówno biblistów, jak i komentatorów żydowskich, słowa te są proroctwem dotyczącym przyjścia Mesjasza. Oto żydowski komentarz do tego tekstu: ,,Jehudo: ciebie
objawiło się słowo o ponownej odbudowie Jeruzalemu aż do Pomazańca-Księcia jest siedem tygodni, w ciągu sześćdziesięciu dwu tygodni znowu będzie odbudowane z rynkiem i rowami miejskimi; a będą to ciężkie czasy. A po sześćdziesięciu dwu tygodniach Pomazaniec będzie zabity i nie będzie go; lud księcia, który wkroczy, zniszczy miasto i świątynię, potem nadejdzie jego koniec w powodzi i aż do końca będzie wojna i postanowione spustoszenie. I zawrze ścisłe przymierze z wieloma na jeden tydzień, w połowie tygodnia zniesie ofiary krwawe i z pokarmów. A w świątyni stanie obraz obrzydliwości, który sprawi spustoszenie, dopóki nie nadejdzie wyznaczony kres spustoszenia” (Dn 9. 24–27). Jak widać, powyższy tekst zawiera zarówno wyjaśnienie czasu, jak i istoty przyjścia Mesjasza. Mówi on o trzech okresach, które, aby były właściwie zrozumiane, wymagają zastosowania proroczej zasady ,,dzień za rok” (Ez 4. 6; Lb 14. 34), co oznacza, że ,,70 tygodni” to 490 lat. Przyjrzyjmy się pokrótce tym okresom. Pierwszy okres miał trwać symboliczne ,,siedem tygodni”, czyli 49 dni-lat, kiedy to Jeruzalem ,,znowu będzie odbudowane z rynkiem i rowami miejskimi” (w. 25). Zazwyczaj uważa się, że doszło do tego na skutek zarządzenia Artakserksesa I (Ezd 7. 1, 7, 11–27), czyli w 457 roku p.n.e., kiedy to ,,objawiło się słowo o ponownej odbudowie Jeruzalemu” (w. 25). Niektórzy jednak wskazują na rok 455 p.n.e., kiedy to Nehemiasz jako namiestnik rozpoczął pierwszy etap swoich rządów w Juruzalem (Ne 2. 1; 13. 6). Drugi okres to połączenie ,,siedmiu tygodni” z czasem ,,sześćdziesięciu dwu tygodni”, czyli okres sześćdziesięciu dziewięciu tygodni proroczych, a więc 483 lat, po upływie których miał się pojawić i rozpocząć swą działalność ,,Pomazaniec-Książę” (w. 25). Zapowiedziany okres dotyczy zatem wystąpienia Mesjasza, jego namaszczenia, a nie jego narodzin. Przypomnijmy, że hebr. słowo Masziah, odpowiada gr. Christos i oznacza ,,namaszczony” lub ,,pomazany”. W przypadku Jezusa ,,namaszczenie” to miało miejsce w dniu Jego chrztu i namaszczenia Duchem Świętym, o czym czytamy w wielu miejscach Nowego Testamentu (Mt 3. 16; Łk 3. 21–22; 4. 18–21; Dz 10. 37–38). Biorąc więc pod uwagę, że punktem wyjściowym proroctwa jest zarządzenie Artakserksesa I z 457 r. p.n.e., wystąpienie Mesjasza prawdopodobnie miało miejsce w 27 lub w 29 roku n.e. Warto w tym miejscu przytoczyć też krótki fragment z Talmudu, który mówi: ,,Nauczano
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r. w szkole Elijahu, że świat ma istnieć lat sześć tysięcy. Przez pierwsze dwa tysiące było spustoszenie, przez dwa tysiące lat Tora kwitła, a następne dwa tysiące lat to Era Mesjańska”. Z tekstu tego wynika, podobnie jak z pism Nowego Testamentu, że Żydzi spodziewali się przyjścia Mesjasza na początku ostatniego okresu, gdy nadeszło wypełnienie czasu (por. Mk 1. 15; Łk 3. 15; J 1. 19–20; Ga 4. 4). Wracając do proroctwa z Księgi Daniela, zauważmy, że zapowiadało ono nie tylko czas wystąpienia Mesjasza, ale również okres jego działalności, śmierci i jej skutki. Zgodnie z tą proroczą zapowiedzią, służba Mesjasza miała trwać około trzech i pół lat. Następnie, w połowie ostatniego tygodnia, czyli na wiosnę 31 lub 33 roku n.e. Mesjasz miał zostać zabity, a jego śmierć miała położyć kres ,,ofiarom krwawym i z pokarmów” (Dn 9. 27). I tak też dokładnie się stało. Ponieważ Jezus Chrystus ,,nie przyszedł, aby mu służono, lecz aby służył i oddał życie swoje na okup za wielu” (Mt 20. 28). Jego śmierć zniosła więc ceremonialny system ofiarniczy, tak jak to zapowiedział Daniel. Zastąpiła je jedyna w swoim rodzaju ofiara ,,Baranka Bożego, który gładzi grzech świata” (J 1. 29, por. Hbr 7. 27; 10. 12–14). Przyszedł On bowiem nie po to, aby obchodzono Jego narodziny – tym bardziej że dokładnej daty nie znamy – lecz by ,,zbawić lud swój od grzechów jego” (Mt 1. 21), ,,aby [wierzący] obumarłszy grzechom, dla sprawiedliwości żyli” (1 P 2. 24). Niezależnie więc od tego, jaki jest nasz stosunek do tzw. świąt Bożego Narodzenia i kiedy dokładnie urodził się Jezus, jedno nie ulega wątpliwości – proroctwa biblijne zasługują na naszą szczególną uwagę. Świadczą one bowiem, że Jezus Chrystus to prawdziwy Mesjasz, potomek niewiasty, ,,lew z pokolenia Judy”, pochodzący z rodu Abrahama i z pokolenia Dawida (por. Mt 1. 1–17; Łk 3. 23–38). Biblia mówi więc prawdę. Mesjasz nadszedł, tak jak został zapowiedziany. Przyszedł, ,,gdy nadeszło wypełnienie czasu” (Ga 4. 4, por. Mk 1. 15), zanim ,,lud księcia, który wkroczy, zniszczy miasto i świątynię” (Dn 9. 26), czyli przed zburzeniem świątyni. A zatem proroctwo z Księgi Daniela, jak i każde inne proroctwo, doskonale pasuje do czasu i kolejności wydarzeń związanych z osobą Jezusa z Nazaretu. Oto dlaczego proroctwo to zalecił czytać Jezus, mówiąc: ,,Gdy ujrzycie na miejscu świętym ohydę spustoszenia, którą przepowiedział prorok Daniel – kto czyta, niech uważa” (Mt 24. 15). Proroctwo to mówi bowiem nie tylko o Jego pierwszym przyjściu, aby ,,zmazać winę i przywrócić wieczną sprawiedliwość” (Dn 9. 24), ale również o Jego nadejściu w chwale, aby ustanowić swe wieczne Królestwo (Dn 2. 34, 44; 7. 13–14, 27). BOLESŁAW PARMA
najstarszych pismach Nowego Testamentu – Ewangelii Marka i Listach ap. Pawła – dzieje historycznego Jezusa nie sięgają wcześniej niż do jego chrztu w Jordanie. Nie ma w nich mowy o okolicznościach narodzin Jezusa, zaś ap. Paweł – uważany przez wielu za głównego twórcę chrystianizmu – niemal zupełnie zignorował postać Jezusa historycznego („Jezusa według ciała”) na rzecz Chrystusa wiary. Zdaniem wielu badaczy, ap. Paweł w ogóle nie słyszał opowieści
W
MITY KOŚCIOŁA Łk 1. 26–52). W swoim dziele Formgeschichte des Evangelismus („Historia form ewangelicznych”), mającym fundamentalne znaczenie dla nowoczesnej krytyki ewangelii, M. Dibelius rozróżnił trzy gatunki poszczególnych opowieści: przypowieść, nowelę i legendę. Historię narodzin i dzieciństwa Jezusa zaliczył do tych biograficznych legend nowotestamentowych, których wartość historyczna jest najmniejsza. Legendy, które Dibelius podzielił w NT na biograficzne i etiologiczne, były jedynie „pobożnymi opowieściami”,
Według Bultmanna, to, co można by uznać za historyczną prawdę o Jezusie, streszcza się mniej więcej w ten sposób: Jezus z Galilei sam nie uważał się ani za Mesjasza, ani za Syna Bożego, lecz był we własnym przekonaniu co najwyżej prorokiem głoszącym bliski koniec świata. Przez pewien czas prowadził działalność, o której jednak nic dokładniejszego i pewnego nie da się powiedzieć. Jego wystąpienie zakończyło się haniebną śmiercią na krzyżu.
23
gwałcili lub zapładniali podstępnie. Nie tylko Jezus, ale również faraon Amenhotep III, prorok Zaratusztra, herosi Perseusz i Herakles, Budda i filozof Platon – wszyscy oni, według swoich czcicieli, zostali spłodzeni w wyniku niepokalanego poczęcia i narodzili się z dziewic. Oczywiście, nie ulega wątpliwości, że głównie w ST szukano wskazówek dla zrekonstruowania zagubionej historii narodzin i dzieciństwa Jezusa. Dla liberalnej krytyki biblijnej jest rzeczą jasną, że opowieść o przyjściu na świat Jezusa
Legenda betlejemska o cudownych okolicznościach narodzenia Jezusa. Na jakiej podstawie formułuje się ten wniosek? Otóż w Liście do Galacjan napisał Paweł w odniesieniu do Jezusa, iż „zesłał Bóg Syna swego, który się narodził z niewiasty” (Ga 4. 4). Ktoś mógłby zapytać: i cóż w tym dziwnego? Przecież Jezusa urodziła de facto kobieta, niewiasta o imieniu Miriam. To prawda. Jednak to, że ap. Paweł mianował matkę Jezusa „niewiastą” (po grecku gyne), a nie „dziewicą” (parthenos), daje wiele do myślenia. Dla Pawła dziewictwo jako takie nie było przecież kwestią drugorzędną. Wręcz przeciwnie – wychwalał je przy każdej okazji pod niebiosa (1 List do Koryntian 7.). Gdyby ten faryzejski piewca dziewictwa wiedział o cudownych narodzinach Jezusa z dziewicy Miriam, na pewno wspomniałby o tym i ukułby z tego argument na rzecz głoszonych przez siebie poglądów. Refleksja nad okolicznościami narodzin Jezusa pojawiła się dopiero w Ewangeliach Mateusza i Łukasza. A więc w pismach, które powstały późno, bo około 80 lat od tego wydarzenia. Każdy musi przyznać, że po takim czasie nietrudno o ludzkie naleciałości i nadinterpretacje. Oceny prawdziwości i wiarygodności treści tych pism podjęli się czołowi przedstawiciele morfokrytyki biblijnej (historia form literackich – formgeschichte), wywodzący się z protestanckich środowisk naukowych. Byli to przede wszystkim: M. Dibelius, K.L. Schmidt, M. Albertz, G. Bertram i R. Bultmann. Opierając się w swej pracy na osiągnięciach z dziedziny socjologii i historii religii, skupili się na procesie formowania się ewangelii synoptycznych, analizując w nich poszczególne gatunki literackie. Badania dowiodły, że ewangelie synoptyczne nie są utworami jednolitymi, lecz kompozycjami złożonymi z pomniejszych jednostek, które uformowały się w wyniku specyficznego oddziaływania całego kompleksu czynników kulturowo-społecznych, czyli tzw. Sitz im Leben. Badania zakwestionowały autentyczność i wiarygodność m.in. tak zwanej ewangelii dzieciństwa – Mateusza i Łukasza (Mt 1. 18–2. 23;
Ewangelicki teolog liberalny Rudolf Bultmann mówił o „nieznośnej pospolitości” ewangelicznej biografii Jezusa z Nazaretu. Jednak nieskrępowana dogmatami teologia krytyczna zanegowała wiarygodność zapisu Ewangelii. a ich siedliskiem życiowym (Sitz im Laben) – chęć zaspokojenia czysto naturalnej potrzeby ciekawości. Zaspokojenie takiej ciekawości stwarzało wiele pokus do fantazjowania, czego odbiciem jest opowieść o przyjściu na świat Jezusa w Betlejem, o jego narodzinach z dziewicy, opowieść o mędrcach ze Wschodu i inne. Jak ocenił Dibelius, pierwszych chrześcijan „historia w ogóle nie interesowała”. Nie chcieli oni „spisywać dziejów, lecz głosić ewangelię”. Interesowało ich powtórne przyjście mitycznego Chrystusa. O tym, że chrześcijanie ubarwiali opowieści o jego narodzinach, świadczy choćby sposób, w jaki ewangelista Mateusz zniekształcił cytowany przez siebie tekst proroctwa Micheasza, wieszczący nadejście Mesjasza z Betlejem (Mi 5. 1; Mt 2. 6). Został on przez ewangelistę „przejrzany, przerobiony i wzbogacony”. Z kolei według R. Bultmanna i jego klasyfikacji gatunków oraz form literackich, dziewicze poczęcie i niezwykłe narodziny Jezusa zaliczyć należy do mitów nowotestamentowych, podobnie jak temat preegzystencji Syna Bożego oraz tytuły chrystologiczne – Syn Boży, Syn Człowieczy, Mesjasz, Kyrios itp. W swoich badaniach doszedł do konkluzji, że ewangeliści spisali historię o Jezusie nie z troski o wierność historyczną, biograficzną, protokolarną, lecz z pobudek misjonarskich – w grę wchodziło umoralnianie, ale także propaganda, apologetyka, polemika i tendencyjność. Na uformowanie się tej opowieści zasadniczy wpływ wywarły tak zwane przeżycia wielkanocne gminy, związane z przeświadczeniem o zmartwychwstaniu Jezusa. Egzotyczność opowieści apostołów o rzekomym oglądaniu Zmartwychwstałego sprzyjała procesowi potęgującej się coraz bardziej idealizacji i deifikacji osoby i dzieła Jezusa z Nazaretu.
Bultmann mówił o „nieznośnej pospolitości” biografii Jezusa. I rzeczywiście, bo obraz ten – jak to wykazała liberalna teologia krytyczna – prawdopodobnie wykreowano, czerpiąc garściami z pradawnych mitów. Gdyby można było dziś wskrzesić kogoś wtajemniczonego w greckie misteria, to powiedziałby on, że życie Jezusa od narodzin aż do wniebowstąpienia pod wieloma względami przypomina dzieje Herkulesa... Zadziwiające podobieństwa w życiorysach obydwu starożytnych bohaterów widoczne są w okolicznościach ich narodzin. Ziemski ojciec Jezusa, Józef, mieszkał w Nazarecie z dziewicą Miriam, a ziemski ojciec Herkulesa, Amfitrion, w Mykenach – z dziewicą Alkmeną. Miriam poczęła z Ducha Świętego i Józef nie obcował z nią aż do rozwiązania, natomiast ziemianka Alkmena poczęła Herkulesa z bogiem – Zeusem. Amfitrion wywędrował potem z brzemienną Alkmeną z Myken do Teb, a Józef pielgrzymował z Miriam z Nazaretu do Betlejem. Herkules przyszedł więc na świat nie w Mykenach, gdzie mieszkał jego ojciec, ale w Tebach, a mimo to był – od miejsca zamieszkania jego ojca – Argiwczykiem. Podobnie było z Jezusem – mimo że urodził się w Betlejem, nazywano Go nazarejczykiem. Gdy w starożytności chciano kogoś wywyższyć, przypisywano mu cechy, których nie posiadali inni śmiertelnicy. Częstokroć układanie życiorysu zaczynano od opowieści o niepokalanym, a więc bezgrzesznym poczęciu. Historia poczęcia Jezusa nie jest więc czymś oryginalnym, ale raczej typowym dla starożytnego świata. Powszechna była wiara, że bogowie łączą się z ziemiankami, by za ich pośrednictwem odrodzić się w ciele jakiejś osobistości. Czasami czynili to za ich zgodą, a innym razem
w Betlejem stanowiła akomodację do żydowskich oczekiwań mesjanistycznych – proroctwa zawartego w Księdze Micheasza (5. 1) oraz w 2 Księdze Samuela (7. 14). Zauważono przy tym, że dla chrześcijan identyfikujących Jezusa z mesjaszem zawsze kłopotliwe było to, iż znany był on powszechnie jako Galilejczyk z Nazaretu. Wielu badaczy jest przekonanych, że Jezus urodził się właśnie w Nazarecie lub – według innej hipotezy – w Betlejem, ale tym galilejskim, oddalonym od Nazaretu o 10 km. Mogą to potwierdzać badania prowadzone przez izraelskiego archeologa Avirama Oshriego. Krytyka biblijna wykazała, że spośród Ewangelii NT chronologicznie najwcześniejszą jest Ewangelia Marka. Jest ona uważana również za najbardziej miarodajną pod względem historycznym. Ciekawe, że Ewangelia Marka – tak ceniona dziś przez środowiska naukowe – od początku była najmniej przydatna dla chrześcijan, gdyż dawała szereg argumentów w krytycznej polemice z chrześcijaństwem (vide: Celsus). Markowy Jezus nie jest jeszcze taki bez skazy jak w późniejszym dogmacie – tu bywa szorstki, niekiedy nie panuje nad swoimi nerwami i nie jest nieskazitelnie dobry (Mk 1, 41, 43; 10. 18; 11. 12–14). Do krytycznej weryfikacji opowieści o jego cudownych narodzinach skłania słynny passus Markowy 3. 20n. Z tej wersji wynika, że najbliżsi członkowie jego rodziny, bracia i matka (choi par autou – „ci od niego”) nie wierzyli, że jest on zapowiadanym przez Pismo mesjaszem. Uważali, że postradał zmysły, a nawet zamierzali pochwycić go w Kafarnaum. Co prawda kompromitujących słów Marka nie zdołano już wykreślić z Ewangelii, za to młodsi ewangeliści opuścili ten niewygodny dla Kościoła tekst. Manewr ten był podyktowany nie tylko chęcią uniknięcia sprzeczności z własnymi relacjami o cudownych narodzinach Jezusa, ale również miał na celu ratowanie nadszarpniętego wizerunku matki Zbawiciela. ARTUR CECUŁA
24
Ś
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r.
RACJONALIŚCI
więta Bożego Narodzenia. Mniej ważne od wielkanocnych, za to bardziej lubiane. Choinka, opłatek, kolędy, prezenty, pasterka. Pierwsza gwiazdka dająca sygnał do wigilijnej kolacji. Z dwunastoma potrawami i dodatkowym nakryciem dla gościa wędrowca. Potem dwa dni świąt. Nie medytacji, ale stołu. Z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi. Wreszcie szczęśliwy koniec. Zmęczeni, przejedzeni, a często i przepici, wracamy do codzienności. Odpocząć w pracy. Solennie obiecujemy sobie, że to już ostatni raz. Za rok wszystko zrobimy inaczej. Wyjedziemy albo przeciwnie – zaszyjemy się w domu. Zamiast przeciążać wątrobę, nadrobimy zaległości w spaniu, czytaniu, spacerach. Nie poddamy się terrorowi tradycji. Wyłamiemy z szału przedświątecznych zakupów. Nie umęczymy przygotowaniami czynionymi w poczuciu obowiązku, a bez przyjemności. Będziemy świętować na własną modłę. Po czym znowu się łamiemy, podporządkowujemy odwiecznym zwyczajom i urządzamy wystawne święta. Bo nie możemy zawieść mamy, babć, dziadków, teściów, męża, dzieci, wnuków... (niepotrzebne skreślić). Boimy się, co pomyślą sąsiedzi, a jeszcze bardziej – co powiedzą. W rzeczywistości nie potrafimy uciec przed sztampą świąt. Na straży
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
Terror świąt stoi już nawet nie Kościół, ale handel, który żyje z bożonarodzeniowej tradycji. Producenci wytwarzają wciąż nowe potrzeby i zaspokajające je produkty. Poprzez reklamy
co nie znaczy korzystnych, warunkach. Dzieci żądają łakoci i zabawek ze szklanego ekranu. Nie trzeba być członkiem religijnej wspólnoty, by wpaść w przedświąteczny
Opisany model świętowania dotyczy jeśli nie wszystkich, to zdecydowanej większości Polaków. Wiara czy jej brak nie mają tu nic do rzeczy. Ateiści obchodzą święta jak
wmawiają, że nie możemy się obejść bez całkowicie zbędnych, nic niewartych gadżetów. Oferowanych rzekomo za pół ceny. Banki dbają, abyśmy kupowali nawet bez pieniędzy. Dają świąteczne kredyty na specjalnych,
amok zakupów. A kiedy przywleczemy do domu choinkę, karpia, śledzie, indyka, jesteśmy znowu w pułapce. Nie mamy wyjścia. Bierzemy się do roboty, marząc, żeby już było po świętach.
katolicy, wyjąwszy może uczestnictwo w typowo religijnych obrzędach. Nie mają alternatywnego modelu spędzania Bożego Narodzenia ani Wielkanocy. Nie obchodzą w jednolity sposób świąt ani uroczystości
K
ościół katolicki nie może istnieć bez wroga. Jak go nie ma, to trzeba kogoś znaleźć lub wykreować. Kościół sieje nienawiść. To oczywiste w świetle zapisu w dokumentach soboru trydenckiego (1545–1563), który dał początek kontrreformacji: „Kościół wojujący jest tak nazywany dlatego, że prowadzi odwieczną wojnę przeciwko tym nieubłaganym wrogom: światu, ciału i diabłu...”. Deklaracja wojny ze stworzonym przez Boga światem i ludzkim ciałem każe wątpić, czy ta zgraja
na geotermię. Chce ciągnąć KASĘ ze sprzedaży ciepła. A tu poszedł jeszcze smród wokół portu oraz działki nad Wisłą, wydzierżawionej dwa dni po przegranych wyborach. Jakie jeszcze PiSdżołki wyjdą na jaw? Ale za usługi oddane w kampanii wyborczej trzeba zapłacić. Tylko dlaczego z naszych podatków, a nie z kasy PiS-u?! A w kolejce do wyjaśnienia czekają stare sprawy: cegiełki na Stocznię Gdańską, które szatan ogonem zamiótł pod dywan, oraz naruszanie koncesji oraz jakości kształcenia
z religii oraz kontroli wyłudzania kasy i nieruchomości. Pełzająca bestia, gdy chwyci palec, to nie puści. Jeszcze za rękę chwyci. Sama udaje niewiniątko i rozpoznaje, czy rząd będzie stanowczy, czy się zes...tracha. I kiedy. W ten prosty sposób usiłuje się premiera Tuska ustawić w narożniku. Wyborcy chcą odklerykalizowania państwa, PiSdzielcy zaś, silni Pałacem Prezydenckim, oferują Kościołowi każdą cenę za pomoc w odzyskaniu władzy. Zapłacimy my, Polacy. Tym już raz kupili poparcie, a Platforma niech się nie łudzi
Rydzyjo walczące pasożytów ma równo pod kopułą, nie mówiąc o takich banałach jak szczerość kazań o miłości bliźniego. Wojenne zapędy i pogarda dla ciała wzbudziły wśród darmozjadów pragnienie męczeństwa. Formy męczeństwa mogą być różne. Dzisiaj dość trudno wylądować w kotle z wrzącym olejem; zresztą to boli – lepiej poszukać wygodniejszej drogi, byle „ciemny naród to kupił”. Moherowe watahy na larum lecą z odsieczą i kupują hasło „dajcie KASĘ”. Musiało bezdzietnego ojca ostatnio nieźle przycisnąć, skoro odwiedzał w Ameryce Południowej swego sponsora, oskarżanego o szmalcownictwo w czasie wojny, a w Chicago podpiął się do kasy amerykańskiej fundacji. Tylko co będzie, gdy dowiedzą się o tym silne w USA środowiska żydowskie? W ostatnich dniach rządów PiSdzielców Rydzyk kazał sobie sypnąć 27 milionów złotych
w jego „uczelni”. Waląc w bęben i trąbiąc, a żałośnie przy tym jęcząc, bezdzietny ojciec grzeje pod kotłem rasizm i prześladowania. Rasizm, którego przejawem jest antysemityzm. A przecież tzw. Matka Boża była Żydówką, a Jezus Żydem, do tego obrzezanym. Prześladowaniem zaś jest choćby myśl o kontroli imperium. Kościół przywykł, że wydatkowania danych mu pieniędzy nie kontroluje się. „Świętym mężom” należy wierzyć na słowo. Słusznie prawi bezdzietny ojciec, że ma czyste sumienie. Bo mało kto wie, że kler katolicki na swój wewnętrzny użytek ma zasadę: dla Boga wzięte, Bogu darowane. Co oznacza, że jeśli ksiądz wyłudzi, ukradnie lub oszuka dla Kościoła, to nie grzech, a zasługa. Warto o tym pamiętać... Cała sytuacja wpisuje się w wojenną strategię PiSdzielców. Skoordynowali ją ze strategią Kościoła, który poczuł zagrożenie w sprawach zapłodnienia in vitro, matury
– nie przebije ich. Tymczasem sondaże pokazują PO drogę: ma ponad 50 proc., a do tego 11 proc. LiD-u – to prawie 2/3 Polaków za państwem świeckim! Tylko 22 proc. wyborców chce Polski klerykalnej, watykańskiej, choć z tego chyba nie zdają sobie sprawy... Model Polaka katolika ujrzeliśmy w całej krasie w czasie fety w rocznicę imperium zła bezdzietnego ojca. Który światły rodzic chciałby, żeby jego dziecko osiągnęło taki poziom? Tylko że ktoś ten model ukształtował. Ktoś na to pozwolił. Nie tylko ideologia nienawiści i rydzyjo, ale także kolejne rządy i samorządy, oddając pełznącej bestii za poparcie z ambony kolejne obszary życia publicznego.
świeckich. 22 Lipca żal jedynie jako wolnego dnia w środku lata, a nie jako oczekiwanego święta. PiSowski projekt likwidacji 1 Maja oburzał głównie dlatego, że wraz z nim utracilibyśmy najdłuższy weekend nowoczesnej Europy. Nie wykształciły się także ogólnie przyjęte i powszechnie aprobowane świeckie chrzciny i pogrzeby. Swej odrębności polscy ateiści nie szukają w odrzucaniu chrześcijańskiej tradycji, a najwyżej w jej modyfikacjach. Fasadowo-obrzędowy katolicyzm Polaków, z jego brakiem refleksji i faktycznej religijności, powoduje, że ateiści nie buntują się przeciwko świętom. Nie ma w nich bowiem pierwiastka boskości. Jest wyłącznie element ludyczny. Marzenie o świętach jako czasie radości i odpoczynku łączy wierzących z niewierzącymi. Realizacja zaś – jednakowo rozczarowuje. Czytelnikom i Redakcji „Faktów i Mitów” życzę, aby nadchodzące dni spędzili zgodnie ze swoimi upodobaniami. Nie przeżywali stresu, że świętują, jeżeli lubią poddać się dyktatowi tradycji, ani nie wyrzucali sobie całkowitego od niej odejścia. Wesołych Świąt, Wesołych Świąt, a komu z kim, gdzie i dlaczego wesoło jest, to tylko jego sprawa. JOANNA SENYSZYN PS Zapraszam na www.senyszyn.blog. onet.pl
Nie tylko pozwala się prać mózgi dzieciom od przedszkola, ale na dodatek zlikwidowano domy kultury i świetlice, a w szkołach zajęcia pozalekcyjne. Zabrakło na to pieniędzy, bo garściami sypano je Kościołowi. Ludziom starszym i przegranym w procesie transformacji, czyli większości, Polska zaoferowała klerykalną telewizję (hasło „misja”) i modły. Nasze podatki, zamiast wspierać rozwój, coraz szerszą rzeką zaspokajają zachcianki pasożytów. Państwo spełnia rolę służebną wobec Kościoła, podporządkowano mu je bez reszty.
Ta beznadzieja społeczna i jej pochodne: bezrobocie i niskie płace, wygnały miliony Polaków na emigrację. Najlepsi tam się zintegrują, stracimy ich na zawsze. Bez złudzeń, wrócą ci, którym się nie udało. Bezdzietny ojciec grozi wyprowadzeniem swoich watah na ulice. Marzy, by obrzucono je zgniłymi jajami. Jak nie, obrzucą się sami. Prześladowania, męczeństwo... Ale cieszmy się, bo bez rydzyja naród Polan nie powstałby z kolan. LUX VERITATIS
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r. służb tajnych” zdobyli. Dysponują m.in. „dokumentami udokumentowanymi”, wprost z biurka Helmuta Kohla. Między innymi takim, który zaczyna się słowami: „W interesie Niemiec i Rosji, państwa Europy Środkowej i Wschodniej muszą być uzależnione gospodarczo od Niemiec i Rosji”... I dalej: „Organizacja przestępcza o charakterze ogólnoświatowym, kartel finansowy powiązany z nielegalnym handlem bronią
Czy Państwu coś to przypomina? Czy słyszeli już Państwo gdzieś ten ton, ten język? Jasne! Antoni Macierewicz, mistrz łączenia wszystkiego ze wszystkim i każdego z każdym, znalazł naśladowców... A może to on sam maczał pióro w atramencie? On przecież zawsze był bezkompromisowy, zerojedynkowy. Pamiętają go koledzy, jak podczas protestu organizowanego przez ZMS Uniwersytetu Warszawskiego zapalczywie
COŚ NA ZĄB
Sen pijanego wariata niezbędnych informacji, które związane są z zapewnieniem wewnętrznego bezpieczeństwa państwa polskiego oraz kontynentu”. W ten oryginalny sposób o grożącym Polsce i światu śmiertelnym kataklizmie został powiadomiony m.in. Prezydent RP Lech Kaczyński, prezes Narodowego Banku Polskiego Sławomir Skrzypek, premier Tusk, wicemarszałek sejmu Putra... Marszałek sejmu Bronisław Komorowski nie został powiadomiony, gdyż nie jest wiarygodny. Cytuję: „Minister Obrony Narodowej Bronisław Komorowski doradzał poszczególnym burmistrzom miast, w jaki sposób mogą otrzymać środki finansowe od Ministerstwa Obrony i Agencji Mienia Wojskowego za to, że ich miasta współ graniczą z poligonami wojskowymi”. Tę działalność uprawiał Komorowski w ramach ogólnoświatowego planu zniewolenia Polski i krajów Europy Środkowo-Wschodniej, którego założenia „oficerowie jednostek służb specjalnych” we współpracy „z agentami
i narkotykami, ropą naftową i gazem, jako Zleceniodawca jest odpowiedzialna za przygotowanie zamachu na Word Trade Center z 11 września 2001 roku”. Itp., itd. Spośród polskich osób publicznych poza Bronisławem Komorowskim wymienieni są jeszcze: były minister finansów Grzegorz Kołodko, który wziął, jak wyliczyli skrupulatni patrioci – autorzy „Listu otwartego” – 10 240 000 dolarów, były minister sprawiedliwości Jerzy Jaskiernia, który realizował „interesy funkcjonariuszy SB”, a ci zaś, w powiązaniu z kartelami narkotykowymi z Ameryki Południowej, zaopatrywali w „kokainę kolumbijską” „rezydentów grupy Pruszkowa”. Spisane są także czyny Pawła Piskorskiego, Aleksandry Jakubowskiej, Hanny Gronkiewicz-Waltz oraz gen. policji Rapackiego – herszta nad hersztami...
miotał jakieś pojemniki z farbą. Pojemniki leciały w stronę siedliska wszelkiego imperialistycznego zła, w stronę... ambasady amerykańskiej. Aż go trzeba było mitygować: Antek, myśmy tu przyszli demonstrować, nie niszczyć. Zamknęli mu usta, związali ręce, ale duszy nie zniewolili! „Antek” stał się panem Antonim, człowiekiem statecznym, wielokrotnie doświadczonym, „posiadłym” największe tajemnice. Dlatego z taką
GŁASKANIE JEŻA
Bezcenne! Nasz banknot starannie wytnijcie, złóżcie na pół (niespodzianką do środka) i włóżcie do kolędowych kopert. Jeśli niezręcznie jest Wam wręczyć
trefną daninę we własnym domu, to koperty z TAKĄ WSPANIAŁĄ ZAWARTOŚCIĄ lub sam złożony „banknot” wrzućcie do kościelnych skrzynek, skarbonek, szkatuł. Później błogo wyciągnijcie się w ulubionym fotelu, leniwcu, i wyobraźcie sobie minę księżula, gdy zobaczy „co jest czym czego”. Bezcenne! Szkoda Wam dla ulotnej chwili pociąć ulubiony tygodnik? Jeśli
tak, to zreprodukujcie na „laserze” awers autentycznego banknotu, a rewers dopiszcie według załączonego wzoru. I jeszcze jedno. Dla tych, którym jakimś cudem uda się sfotografować minę plebana, gdy „cud obaczy” (i prześlą fotkę do redakcji „FiM”), mamy SPECJALNE NAGRODY! MAREK SZENBORN
przykład jakiegoś pazernego księdza proboszcza. No ale do rzeczy... Nadchodzi oto czas wzmożonego poboru daniny „co łaska”. Nie żeby Kościół nie wyciągał łapy przez cały okrągły rok, bo wyciąga. Ale w okolicach świąt narodzenia Jezuska jego aktywność (kleru, nie Dzieciątka) rośnie niepomiernie. Boć to i specjalna taca – np. pasterkowa – i liczne zbiórki „na biednych”, ale przede wszystkim KOLĘDA. Przychodzi dobrodziej do domu jak złodziej (albo odwrotnie) i patrzy. Nie na krucyfiks na ścianie, nie na choinkę, nawet nie na pieczołowicie przepisane przez smarkaczy zeszyty z religii, tylko na kopertę. Grubaż ona czy nie? No i co w środku? Durny Mieszko za dychę? Głupi Chrobry „dwudziestak”? A może... No właśnie. Dajmy papieżowi co papieskie!
cywile. Co robią cywile w służbach wojskowych? Nieważne. Ważne, że są to swoi cywile: skoligaceni rodzinnie z panem Janem Olszewskim – premierem tysiąclecia, teraz weryfikatorem oficerów byłych WSI, pocioty pana Antoniego, który oddał służbie to, co w rodzinie miał najlepszego, jego współpracowników z gazety „Głos”. Pozostali to „funkcjonariusze”, czyli import ze służb cywilnych, a reszta resztki to wojskowi. Reszka teraz do nich chce się dobrać. On jest tak bezczelny, że w ostatnich dniach poważył się wzywać z powrotem oficerów, których pan Antoni wyrzucił do rezerwy kadrowej. Wyrzucił, bo nie miał do nich za grosz zaufania. A ten ich namawia do powrotu! Wiadomo przecież, co to było WSI – że ruska ekspozytura. Każdy więc, kto tam pracował, to wiadomo kto. Mało tego! Ci, których teraz namawia się do powrotu, nie bardzo się spieszą, ociągają się. Cwani są! Oj, cwani. Czekają na nabycie praw emerytalnych. Wtedy przyjdą. Będą brali już emeryturę i jeszcze pensję. Ale to nie ich problem. Od tego Klich powołał na stanowisko szefa kadr MON, tego Bojarskiego, już generała. Ale niedoczekanie. Pan Antoni szczęśliwie uratował przed Tuskiem aneks do swojego Aneksu do Raportu z Likwidacji WSI. Tylko patrzeć, jak pan prezydent każe go opublikować. Przecież Tuskowi nie może ujść na sucho to, co zrobił panu prezydentowi w Lizbonie, że nie dopuścił go do podpisania Traktatu. A potem wyprosił jeszcze z Brukseli! Ale to dobrze, pan prezydent przynajmniej nie przyłożył do tego ręki. Za to teraz przyłoży rękę do nich. Aż im te ruskie papachy pospadają. MAREK BARAŃSKI Pisownia wszystkich cytowanych fragmentów – oryginalna.
No i co my tu widzimy, proszę koleżeństwa? Banknot! A do czego jest ów banknot? Ów banknot jest... do niczego. Otóż nie do końca, bo może się on okazać wielce przydatny. Prawdziwą furorę robił rozpowszechniany w październiku w internecie dowcip, którego pointą były słowa: „Zobaczyć minę Kaczora po wyborach... Bezcenne!”. Tak nam się to spodobało, że Kacze miny „po” zreprodukowaliśmy na naszej stronie internetowej. Ale mamy już grudzień, i co? Twórczy wkład jakiegoś bezimiennego trefnisia w polską satyrę miałby odejść w niepamięć wraz z Jarkiem (pseudonim: Premier) i jego niemiłą facjatą? Postanowiliśmy w redakcji do tego nie dopuścić. Wszak marzy nam się jeszcze wiele innych głupich min i gąb w życiu obejrzeć. Na
25
łatwością potrafi na wskroś przejrzeć najbardziej skomplikowane operacje agentów. Ruskich, oczywiście, bo w ruskich agentach pan Macierewicz się wyspecjalizował. Gdyby nie on, to nie wiedzielibyśmy, ilu ich oplata nasze życie. Weźmy takiego Bojarskiego. Nie z panem Antonim takie numery. Przecież ten Bojarski to wychowanek WSI, detalicznie zaś gen. Marka Dukaczewskiego. To za kadencji Dukaczewskiego był attaché wojskowym w USA. A Dukaczewski, wiadomo – był szkolony w GRU, czyli jesteśmy w domu! Nowy szef MON, pan Klich, zrobił Bojarskiego dyrektorem departamentu kadr MON. Klich – europoseł – rozumieją państwo... Europoseł! Człowiek Brukseli. Tej samej, która wespół m.in. z GRU, FSB, Mossadem, FBI i Germanią wypełnia warunki zniewolenia krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Polski też! Pasuje jedno do drugiego? Jak cholera! „Układ” jak stąd do Torunia. Zapytajcie pana prof. Zybertowicza, to się przekonacie. On też wie, że komuna ręka w rękę z eurozdrajcami próbuje rozwalić polskie, patriotyczne służby specjalne, które pan Antoni uwolnił od ruskiej podległości. Szefem Służby Kontrwywiadu Wojskowego, oczka w głowie pana Antoniego, elity elit do wyłapywania ruskich szpiegów i ich agentów, został niejaki Reszka... A dlaczego nie „Orzeł”? Kto to jest Reszka? To kiedyś zastępca szefa UOP. A kto był tym szefem? Siemiątkowski! Tak to działa... Bojarski w kadrach, że mysz się nie przeciśnie, a Reszka w „linii”. Reszka nie zajmuje się niczym innym, jak niszczeniem tego, co pan Antoni dla Polski zbudował. Na prawie tysiąc ludzi zatrudnionych w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego około 700 osób to
W
tych dniach kilka ważnych osób dostało list. Zaczyna się on tak: „Oficerowie jednostek służb specjalnych w porozumieniu z agentami służb tajnych, agentami obcych służb specjalnych: FBI, NSA, CIA, OIC, Mossad, przesyłają »List otwarty«, ponieważ doszliśmy do przekonania, że w interesie stabilnego międzynarodowego bezpieczeństwa zobowiązani jesteśmy niezwłocznie ujawnić więcej
MAREK & MAREK
26
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r.
ŚWIAT SIĘ ŚMIEJE
B
lisko dwa tysiące lat kabaliści i numerolodzy łamią sobie głowę nad tym, co oznaczają cyfry 666 opisujące Antychrysta w Apokalipsie świętego Jana. Bezskutecznie. Do dziś! Dopóki dziennikarze „Faktów i Mitów” nie poszli po rozum do głowy i po kalkulatory.
A liczba jego: sześćset sześćdziesiąt sześć”. No i masz babo placek. Trzy szóstki... i tyle. I nic więcej. Żadnej dodatkowej wskazówki. Iluż to badaczy przed nami próbowało rozszyfrować ów rebus. Magów, teologów, filozofów, alchemików, różokrzyżowców... Ile przelano potu i krwi.
mistyczny klucz sklepienia, ów kamień zwornikowy odpowiedzialny za całą konstrukcję. Weźmy bowiem takie oto słowa: KSIĄDZ TADEUSZ RYDZYK + RADIO MARYJA + TV TRWAM A teraz zsumujmy wartości poszczególnych liter:
Świąteczne rebusy
KABAŁA NOWOROCZNA
Sensacja! Imię bestii rozszyfrowane! Apokalipsa to jedyna prorocza część Nowego Testamentu. Jej powstanie datuje się na drugą połowę I wieku naszej ery, a autorstwo przypisywane jest Janowi Ewangeliście. Straszna to księga, wieszcząca rychły koniec świata i późniejsze Królestwo Niebieskie. Przed nim nastąpi jednak straszny okres panowanie Antychrysta – Bestii. A więc totalna katastrofa i przed, i po, i w czasie „dni ostatnich”. No a kim jest ten mało miły dżentelmen? Ta Bestia? Jan na jej opisanie używa języka tak mniej więcej jasnego jak Lech Kaczyński podczas noworocznego orędzia. Pisze bowiem: „Tu jest potrzebna mądrość. Kto ma rozum, niech liczbę Bestii przeliczy: liczba to bowiem człowieka.
I co? I nic. Aż do 16 grudnia 2007 roku. Wówczas to dziennikarze „Faktów i Mitów” wpadli na „oczywistą oczywistość”, której, jak widać, nie wzięli po uwagę biblijni badacze. Otóż postanowiliśmy potraktować Biblię (czyli Apokalipsę) jak słowo naprawdę objawione – czyli boże. A więc dosłownie...! Mamy więc liczbę 666, którą „kto ma rozum, powinien przeliczyć”, czyli znaleźć jej składniki. Aby to zrobić, każdej literze alfabetu przyporządkowaliśmy kolejny numer: A–1; Ą–2; B–3; C–4; Ć–5; (...) i tak dalej aż do W–30; X–31; Y–32; Z–33; Ź–34; Ż–35. To klasyczna numerologia, powiecie. Owszem, ale... ale my znaleźliśmy KLUCZ! Ów słynny
14+25+12+2+6+33+27+1+6 +7+29+25+33+24+32+6+33+32 +14=361 24+1+6+12+20+17+1+24+3 2+13+1=151 27+28+27+24+30+1+17=154 Teraz dodajmy 361+151+154=666 Nieprawdopodobne? A jednak to fakt! To czysta matematyka, a z nią się nie dyskutuje. Trzymacie więc w ręku historyczny numer „Faktów i Mitów”, godny Nobla, godny najwyższych watykańskich zaszczytów i papieskich honorów. To my, a nie kto inny, rozszyfrowaliśmy po dwóch tysiącach lat IMIĘ BESTII! Co więcej, Antychryst gada do nas codziennie na falach FM. MarS
T PRO L
TAK to
Pytania nieobojętne
Banknoty „Faktów i Mitów” są prawnym (i jedynym) środkiem płatniczym w obrocie wewnątrzkościelnym
– Dlaczego Mikołaj chodzi zawsze wesoły? – Bo zna adresy wszystkich niegrzecznych dziewczynek. ~~~ – Kiedy Eskimos wie, że zima jest naprawdę siarczysta? – Jak mu się psy łamią na zakręcie. ~~~ – Co robią mężczyźni po stosunku?
– 5 proc. odwraca się na drugi bok i zasypia, 5 proc. zapala papierosa, 90 proc. ubiera się i wraca do domu, do żony. ~~~ – Jakie kroki należy podjąć, gdy spotka się wściekłego psa? – Jak najdłuższe. ~~~ – Co robi kobieta po stosunku? – Przeszkadza.
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r. Objaśnienia podano w kolejności innej niż w diagramie. Dla ułatwienia podano długość słów oraz ujawniono wszystkie litery „L” występujące w krzyżówce. 3-literowe: – cały – cztery kwartały – czujesz nosem – długi w portkach – dolina cała w jarzynach – dużo miejsca w bluzce – duży w Londynie – farbowany spryciarz – gdy krowy dają miód – gdzie oliwek jest jak śliwek? – każdy widzi, jaki jest – lubi zadawać ból – mało co napłakał – nabija się, choć nie kpi – odbiera barwy życiu... po przepiciu – poślubna jest tylko jedna – zwolennik w skafandrze 4-literowe: – „duszny” mistrz – bóg miłości namacalnej – chociaż kieruje, to auta nie potrzebuje – mistrzowska organizacja – na niej serce ma szczery wielce – prawi morały – zdradziecka przyprawa – zginany przez poddanych 5-literowe: – akapit w szalecie – anioł tuż-tuż – auto dla kombinatora – brana z Marii przez krawcową – co w rozwódce ma swą moc? – damy też bije – demokrata z końcem na początku – do jedzenia w Dniu Dziękczynienia – do niej ładnie – dusi, bo musi – dziewiątka na piątkę – dżem zeń jem – generalska rurka – goni szatana z siódmej klasy – granica spłukania – gryzie w czosnku – jak zdrowie – kolega Diego de la Vega – koło kwiatków – leki z łąkowej apteki – literata z tkaczem brata – ma wspólne interesy – nabijanie kiesy – marzy o wydaniu, tak jak panna młoda – na co czyścić buty? – nie je, nie pije, a chodzi i bije – niekoniecznie szewska pasja – o sobie tak powie, bo mieszka w Mrągowie – osioł jak kozioł – ostry, prawie jak witraż – pali, gdy się nawali – pieski wkład w SA – podczas diety zastępuje kotlety – porcja lania – ptak przy studni – rower obok pionka – spędza życie w korycie – stała przy Peronie – sutanna ma dwa – swój być może – śmieszne na scenie przedstawienie – taneczny słoik – tego łomotu się nie spuszcza – trop! w oleju – tu rów można zmienić w dzieło
97
113
103
124 88
50
2
28
26
55
108 122
1
68
33 69
20 40
27
KRZYŻÓWKA ŚWIĄTECZNA
77
63
64
31
117
39 10
29
79
111
5
34
53
92
45
23
25 81
96
3
59
105 12
121
49
38
70
101
54
71
120 15
52
102
42
119
37 13
85
116
109
14
130
100
27
118
72
74
95 4
65
78
93
89
30
127
19
66
128
82 32
73
43
91
131
24
87
44 60
16
94
41 75
123
80 90
6
48
18
76
61
47
126 51
115
62
83
106
84
98 57
86
7
9
21
17
8
110
107
56
99
35 46
125
67
114 11
58
22
129
36 104
112
– tyle bab ma nabab – upomnień w kaburze – w parze z kałamarzem – w soborze, na monitorze – wredna gadzina – wściekłe miasto – z tak czekała na Odysa – zaprasza na „Wesele” 6-literowe: – artystyczna masa – blade przekleństwo – do dmuchania w celu grania – gdy morale nie ma wcale – gdy zdziera przechera – gość na złość – gra na torze – jedziecie na nie w lecie – miejsce pracy wykidajły – obwiniony pod nim stoi – pan zmienia stan – spotkanie z kochaniem – święta rzeka pod koszem?
– Tango ma, a walc nie – ten podręcznik bywa dłużny – trójkątny sześcian basisty – w swoim oku go nie dojrzysz – wyrzucili go z Anitą – z lampą z lady – z nim się nie rozmawia 7-literowe: – atrament z kawą – but włóczęgi – daleki kraj – do łóżka bez niego iść nie warto – gości mami Monetami – klitka z klawiszami – koło znad czoła anioła – końców nie wiąże – korupcyjne opakowanie – między kołami – między ulicą i kamienicą – na marginesie – sama się nie zrobi – o ziemniaczanych zbiorach lub porządkach po wyborach
– – – – – – – – – – – – – – – – – – –
nią sołdat wyzwalał świat och i ach ogrodzenie z rybami partia pożyczkowa piernikowi nic do niego po wyczynie w wawrzynie pokazuje, kto przed kim polewa w robocie słodka trzpiotka stoper moralny teczka na deskach tkanina iglasta (u) piękność, czyli bieda upiorne nietoperze w kaganku niesiona wredna z drewna z niczym do pożaru z nieszczęściami pani z panem z uszkami
Litery z ponumerowanych pól utworzą rozwiązanie
Rozwiązanie krzyżówki z numeru 49/2007: „Wstawaj, mówi noc do dnia”. Nagrody otrzymują: Zofia Sawa z Lublina, Edmund Konieczka z Gniewkowa, Marian Kopacz z Karniowic. Gratulujemy! Aby wziąć udział w losowaniu nagród, wystarczy w terminie 10 dni od ukazania się aktualnego numeru „FiM” przesłać hasło krzyżówki e-mailem na:
[email protected] lub pocztą WYŁĄCZNIE NA KARTKACH POCZTOWYCH na adres redakcji podany w stopce. W rozwiązaniu prosimy podać numer tygodnika oraz adres, na który mamy wysłać nagrody.
28
JAJA JAK BIRETY
Nr 51/52 (407/408) 21 XII 2007 r. – 3 I 2008 r.
ŚWIĄTECZNA ŁAMIGŁÓWKA LOGICZNA
Ciężka przeprawa Osiem osób wybiera się na pielgrzymkę. Siedem z nich to: biskup, ksiądz z dwoma ministrantami oraz zakonnica z dwiema dziewczynkami z ochronki. Ósmą jest incognito dziennikarz „Faktów i Mitów”, który chce to wszystko opisać. Niestety, nic w życiu nie jest proste, a problemy tej grupy piętrzą się wprost niemiłosiernie. Oto na ich drodze znalazła się spiętrzona rzeka – bynajmniej nie pieniędzy na tacę. Na brzegu stoi łódka. Jednak niewielka. Akurat taka, aby zmieściły się w niej dwie osoby. No i tu zaczynają się „schody”, gdyż wiadomo, że: ~ ksiądz dobrodziej za żadne skarby nie może przebywać na jednym brzegu z dziewczynką (lub dziewczynkami), gdy obok nie ma przyzwoitki zakonnicy. Powodów nie musimy chyba podawać; ~ wiecznie wyposzczonej zakonnicy nie wolno pozostawać na brzegu z ministrantami, gdy baczenia na nich nie ma ksiądz. Niech lepiej chłopcy jeszcze trochę pozostaną niewinni; ~ biskup pod żadnym pozorem nie powinien mieć na brzegu kontaktu (choć aż się ślini, tak bardzo chce) ani z księdzem, ani z zakonnicą, ani z żadnym z dzieci, jeśli nie pilnuje go bacznie dziennikarz „Faktów i Mitów”. Aby było jeszcze ciekawiej, sterować łódką potrafią jedynie ksiądz, zakonnica no i – rzecz jasna – redaktor. Jakim sposobem ta gromadka ma bezpiecznie przeprawić się przez spienione odmęty, nie molestując, nie gwałcąc i nie deprawując się wzajemnie? UWAGA! Ta zagadka logiczna wcale nie jest łatwa. Zatem dla 20 osób, które jako pierwsze prześlą na adres redakcji prawidłowe rozwiązania, mamy nagrody: plecaczki z logo „Faktów i Mitów”. Czekamy do 15 stycznia (liczy się data stempla pocztowego). ♥
TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; Sekretarz redakcji: Paulina Arciszewska ; Dział reportażu: Ryszard Poradowski – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail:
[email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail:
[email protected], tel./faks (42) 630 70 65; Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów. WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532 87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European Distribution Inc., tel. (718) 782 1135; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994. 6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł za kwartał (156 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna:
[email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
Antyszopka (Czyli sen straszny Panbócka, z którego to koszmaru długo nie mógł się otrząsnąć, a jak już doszedł do siebie, to natychmiast pospieszył z odsieczą) W lichutkiej stajence Ubogi król Herod Ochronkę prowadził Dla miejscowych sierot.
Czy do Jasia Chrzciciela Wrzasną: spieprzaj, dziadu? Czy wyrżną konkurencję Ot tak, dla przykładu?
A obok w pałacu Pośród złota, laki Na świat jakimś trafem Dwa przyszły bliźniaki.
A może w przyszłości Będzie jeszcze dziwniej? Jeden pojmie żonę, Drugi wręcz przeciwnie...
Taka oto niekiedy Bywa wola boża. Jeden pomiot z podwórka, A dwa z Żoliborza.
Któremu mamusia Powie: mój ty homo? Który stanie kiedyś Tam, gdzie stało ZOMO?
Aby cud ten obaczyć, Co się właśnie kocił, Z pustymi rękami Trzej przyszli idioci.
Że czarne jest czarne, Że białe jest białe Nikt ich nie przekona Poprzez życie całe?
Gęby rozdziawili Jak tłum pań i panów, Jak osły, woły, świnie, Jak stado baranów.
Czy znajdą receptę Na wszelkie układy? Na małpy w czerwonym I na Irasiady?
I patrzyli na zalotne Mamusine liczka, Na dowód wierności, Na tatę prawiczka.
A może zbudują Dziedziczną monarchię? Tym samym pognębią Wszelką oligarchię?!
W koło (dusz)pastuszkowie, W górze sputnik świeci, A w kołysce drze mordy Para gołych dzieci.
Siądą pośród uczciwych Czy w gronie krętaczy? Prawo i Sprawiedliwość Coś dla obu znaczy?
Już obaj w pieluchy Nalali radośnie, Do cycków przywarli, Co z kajtków wyrośnie?
Czy istotna dla nich Będzie tylko władza? I zniszczą każdego, Kto temu przeszkadza?
Którego z tej pary Natura zwycięży? Podpieprzą kraj cały Czy też tylko księżyc?
Zetrą, w proch zamienią Każdą opozycję? I do krzyża przypną Własną koalicję?
Ich droga przez życie Jest na razie mglista. Nawet oczywistość Nie jest oczywista. Tak wszyscy dumali Nad łóżkiem smarkaczy. Jaka będzie przyszłość, Tylko czas obaczy. ~~~ Nagle pociemniało I grom walnął w ziemię. To Panbócek „zmartwychwstał” I walnął się w ciemię. To Panbócek wytrzeźwiał Po weselu w Kanie I jak nagle nie wrzaśnie, Jak z łóżka nie wstanie... Wołać Piotra i Pawła! Postawić przed oczy Także Gabryjela – Miałem sen proroczy! O Matko mego syna! Co ja w nim widziałem, Oby te koszmary Nie stały się ciałem. Od Bugu po Odrę, Od Gdańska po Kraków Pospieszcie na ziemię Uprzedzić Polaków. Jednego niech przepędzą I drugiego brata, Jeśli tego nie zrobią, Będzie koniec świata! ~~~ Szczęśliwie Polacy To lud bogobojny. Posłuchali Pana, No i nie ma wojny.